Wiem, że pewnie wszyscy zapomnieli o tym blogu, prawdę mówiąc ja też zapomniałam, ale z niezrozumiałych powodów postanowiłam dokończyć pisać. Postaram się też poprawić trochę styl pisania i jeśli jest ktoś, kto to przeczyta, to niech zostawi komentarz, żebym wiedziała, czy warto pisać i czy ktoś pamięta o tej zagubionej dziewczynie :)).
Jestem córką boga wojny, więc nie mogę pokazywać, że się boję. Że boję się wyruszyć na swoją pierwszą misję, choć nie będzie taka straszna, jak pierwsza misja Leona. Nie mogę pokazać po sobie, że prawie co noc śnią mi się wielkie, brzydkie cyklopy, bo wzięliby mnie tchórza.
Dlatego stoję i pustym wzrokiem patrzę na Chejrona, który tłumaczy nam, że jutro z samego rana mamy stawić się u niego stawić oraz, że poinformował już o wszystkim Veronicę.
- Dobrze, to ja już pójdę, a wy... kontynuujcie. - powiedział, nieco niezręcznie centaur.
Wyszedł, zostawiając nas samych. A ja nadal stałam i patrzyłam w miejsce, w którym przed chwilą był.
- Zdenerwowana? - spytał cicho Valdez.
Spojrzałam na jego dziecinną twarz, na jego duże brązowe oczy, trochę krzaczaste brwi i wreszcie na jego ładne usta. Miałam ochotę znów go pocałować, ale wiedziałam, że to byłoby nie na miejscu.
- Ani trochę - skłamałam.
Niestety, kiepsko kłamię. Mój oddech stał się płytki, a w oczach wezbrały się łzy. Przeklnęłam siebie za to, że jestem takim tchórzem i spróbowałam oddychać normalnie.
Naprawdę, nie mam ochoty na tę misje, a mój cholerny tatuś musiał mnie na nią zapisać!
Leo zauważył moją zmianę nastroju i przez chwile stał i nie wiedział co robić. Zaraz jednak mocno przytulił, opierając czoło na czubku mojej głowy, aż zrobiło mi się gorąco.
- Pamiętaj, że przy tobie będę, okay?
Odpowiedziałam krótko:
- Okay.
Nagle poczułam swąd palonych włosów. Nie rozumiejąc, skąd dochodzi zapach spojrzałam w górę, na chłopaka. Oderwałam się od niego i wybuchnęłam głośnym śmiechem.
- Co? - krzyknął, nie pojmując z czego tak się śmieję.
Gdy już otarłam ostatnią łzę i histeryczny śmiech minął, odkrzyknęłam mu:
- Włosy ci się palą.
Niesforny kosmyk na jego czole, lekko płonął i choć może nie było to takie zabawne, on także zaczął się śmiać.
Wracając do domku, myślałam o Veronice i Leonie. Nie muszą brać udziału w misji, ale i ta się godzą, a ja mażę się jak dzieciak. Bezsensu. Powinnam być odważna, zadziorna, arogancka. Niektórzy marzą o własnej misji, błagają rodziców o to, aby ich uznali, ba, niektórzy nawet umierają, nim zdążą dotrzeć do Obozu! A ja użalam się nad sobą.
Kręcąc głową z rozdrażnienia, wchodzę do domku. Uderza mnie nieco metaliczny smród, trochę jak krew pomieszany z metalem i spiżem.
Jako, że jest jeszcze pora zajęć, w pokoju nikogo nie ma. Wzdycham, bo właśnie tego potrzebowałam. Samotności.
Rzucam się na moje małe łóżko i wciągam zapach poduszki - pachnie jak mój szampon do włosów. Mój i mamy. Wzdycham znów, jeszcze głośniej i wzdrygam się, kiedy słyszę dwa chrząknięcia. Gwałtownie podnoszę głowę, czując lekkie zażenowanie i widzę... kogoś o kim zapomniałam.
- Dzięki za oprowadzenie po Obozie - mówi sarkastycznie Nathan.
No tak. Kiedy ja się całowałam z Leonem (mogę przysiąc, że moje policzki nadal są czerwone) to biedny Nathan włóczył się samotnie po Obozie Herosów, samotny i zagubiony.
Można było to przewidzieć. Nie potrafię przypilnować nastolatka. Nie potrafię oprowadzić go po nie tak dużym Obozie.
- Przepraszam, naprawdę przepraszam, ale...
- Dobra, rozumiem, twój chłopak cię potrzebował, nie musisz przepraszać.
Chciałam powiedzieć cokolwiek, ale on już się odwrócił i zmierzał do wyjścia. Jednakże w przejściu zatrzymał się i powiedział cicho:
- Powodzenia na misji.
I wyszedł, zostawiając mnie z poczuciem winy.
Postanowiłam, że wezmę prysznic, a potem znajdę mojego nowego przyrodniego brata i w ramach przeprosin zaprowadzę go do zbrojowni. Każde dziecko Aresa kocha zbrojownie, uwielbia pielęgnować swoją broń i przesiadywać tam godzinami. Biorę więc czyste ciuchy i wchodzę do łazienki. Powoli zdejmuję koszulkę, kiedy zdaję sobie sprawę, że zapomniałam szamponu i żelu pod prysznic. Ubieram z powrotem przepoconą koszulkę i naciskam na klamkę, ale powstrzymuję się, bo słyszę głosy.
- Słyszałeś? Ta młoda jedzie rano na misję, hihi.
Okay, może "hihi" nie jest zbyt wojennym okrzykiem, ale przypuszczam, że to miało być po prostu wredne "hihi".
- Taa. Pewnie wróci tu za dwa dni, cała zapłakana. Nie poradzi sobie - odpowiada drugi głos.
- Moim zdaniem w ogóle nie wróci - mówi ten pierwszy.
I nagle umilkli, bo przypadkiem zbyt mocno naparłam na drzwi, nadal trzymając za klamkę. Drzwi otworzyły się i obaj chłopcy (teraz już wiem kim byli, choć nadal nie pamiętam ich imion) popatrzyli na mnie, zaczęli się głośno śmiać i po chwili wyszli.
Wzięłam szampon i szybko wskoczyłam pod prysznic. Woda była zimna, lodowata. Próbowałam nie myśleć o tym, że ludzie zakładają się o to, czy wrócę, więc skupiłam się na myślach o Leonie. Cóż, pewnie pocałował mnie tylko, żeby mnie pocieszyć. Albo było mu mnie żal. Chociaż to wcale nie wyglądało jak fałszywy pocałunek. A Nathan... och, a Nathan myślał, że Leo to mój chłopak!
Myśląc o tym, jak by to było w ogóle mieć chłopaka ubrałam się i położyłam. Mimo, że było dopiero popołudnie, zasnęłam. Tej nocy sen nie przychodził.
niedziela, 24 listopada 2013
poniedziałek, 29 lipca 2013
Rozdział 8.
Mimo ciężkich treningów z Clarisse, czasem muszę też chodzić na zwykłe zajęcia. Dzisiaj idę na szermierkę. To jedna z moich ulubionych lekcji. Głównym powodem jest nasz nauczyciel - niewiele starszy ode mnie, dobrze zbudowany i przystojny. Ma zielone oczy, z których można wyczytać jego nastrój, czarne, opadające na czoło włosy i stara się być miły dla każdego.
Jeszcze nie doszłam na arenę, a już słyszę te wszystkie dziewczyny. Widać nie tylko ja uważam, że chłopak jest przystojny. Ale ja przynajmniej chcę się czegoś nauczyć, a córki Afrodyty przychodzą by na niego popatrzeć. Jak miło.
- Izzy, miecz trochę wyżej! - krzyczy - Jeszcze. Wow, nie aż tak! Okej, teraz jest dobrze. Patt jesteś!
Uśmiechnęłam się do niego i poszłam wziąć miecz. Nie obyło się, oczywiście bez spojrzeń kilku dziewczyn, ale ignorowałam to. Trzeba czegoś więcej niż wymalowane nastolatki, aby mnie zdenerwować.
Po jakiś pięciu minutach ćwiczeń, chłopak podszedł do mnie ocenić moją pracę.
- Dobrze sobie radzisz. Jesteś tu chyba jedyną normalną dziewczyną, cieszę się, że mogę cie uczyć. - wyznał.
- A ja się cieszę, że ty nas uczysz, Percy - odpowiedziałam z uśmiechem.
Percy jest chyba najlepszym półbogiem na świecie. Tak przynajmniej słyszałam. Niedawno wrócił z jakieś mega ważnej misji, kilka razy uratował świat i Obóz. Jeszcze dobrze się nie poznaliśmy, ale wydaje mi się że Percy jest spoko.
Nauka trwała, niektórzy radzili sobie całkiem nieźle, inni gorzej. Muszę przyznać, że ja jestem w tym dość dobra. Percy mówił właśnie o codziennych ćwiczeniach, gdy nagle za nami rozległ się huk.
Wszyscy odwróciliśmy się szybko. Niektórzy krzyczeli, nie tylko dziewczyny - chłopak od Hermesa także, ale Percy starał się ich uspokoić. Nie rozumiem, o co tyle hałasu, przecież to Obóz Herosów, tu codziennie coś wybucha.
Z dymu, jakieś trzy metry przed nami, wyszedł Leo. Odkaszlnął, otrzepał się i zaszczycił pięknym uśmiechem.
- Przepraszam, że tak wpadam. Panie - ukłonił się nam i odruchowo przewróciłam oczami (i chyba nie tylko ja).
Po tym wydarzeniu kontynuowaliśmy zajęcia. Wszyscy zachowywali się tak, jakby nic się nie wydarzyło, więc i ja starałam się o tym zapomnieć. Spędziłam w tym miejscu już prawie miesiąc, a nadal nie mogę się przyzwyczaić. Na przykład, do wspólnych posiłków. W domu nigdy nie jadłam z mamą, zawsze sama lub na mieście.
Ku nam biegła dziewczyna. Brunetka, dość wysoka, ładna. Stanęła przy Percy'm, gestykulując, rozmawiali o czymś cicho. Dziewczyna była lekko zdenerwowana, Percy pokazał palcem w moją stronę, uśmiechnął się pocieszająco do dziewczyny, a ona podeszła do mnie.
- Patt, tak?
Kiwnęłam głową.
- Och, jesteś nam potrzebna. Znaleźliśmy nowe dziecko Aresa, a Clarisse znów zniknęła gdzieś z Chrisem, inni nie chcą pomóc, a ktoś musi go oprowadzić! - wyrzucała z siebie - Pomyślałam o tobie, bo całkiem dobrze tu sobie radzisz i, tak między nami, jesteś najmilszym dzieckiem boga wojny, jakie kiedykolwiek poznałam i chyba nie tylko ja...
- Okej! Pomogę tylko przestań gadać. - przerwałam jej.
W jej piwnych oczach widziałam wstyd i ulgę. Przede wszystkim ulgę. Nie wiem, dlaczego ktoś z mojego domku miałby oprowadzać tego nowego, mi przecież Obóz pokazał syn Hefajstosa. Ale czasem fajnie czuć się potrzebnym i miło byłoby mieć jakiegoś przyjaciela pośród przyrodniego rodzeństwa. Tak dla odmiany.
- Skoczę tylko do domku i wezmę prysznic, co? Nowy poczeka? - spytałam.
Przyjrzałam się dziewczynie, myśląc czyim dzieckiem jest. W sumie nic nie wpadło mi do głowy. Najbardziej prawdopodobny wydawał mi się Apollo, choć nie przypominała mojej przyjaciółki Veroniki.
- Tylko się streszczaj. Poczekam tu.
"Tu", czyli przed domkiem numer pięć. Chciałam zaproponować jej, żeby weszła, ale w środku i na zewnątrz panował taki sam skwar, a poza tym, wyraziła się dość wyraźnie, że nie przepada za nami.
Tak więc wzięłam nową koszulkę i wskoczyłam pod zimną wodę. Nie chciało mi się wychodzić, ale po chwili musiałam.
Kiedy wyszłam z kabiny, dziewczyna nadal tam stała.
- Jak ty się w ogóle nazywasz? - spytałam, niezbyt uprzejmie.
- Karen - mruknęła.
- A... od kogo jesteś? To znaczy... kto jest twoim boskim rodzicem?
- Dionizos - odparła nieco rozbawiona.
Dionizos, Dionizos, Dionizos. Szukałam w pamięci coś o nim, ale wpadłam tylko na jedno...
- To ten pijak?
Karen roześmiała się. Ja także. Chyba czas zacząć chodzić na lekcje mitologii greckiej.
- Jeśli już to ten od wina. I dzikiej natury. Wiesz, że Dionizos kiedyś kierował Obozem? Co prawda za karę, ale i tak cieszyliśmy się że mamy zaszczyt tak często go widywać. - skrzywiła się lekko. - Jest nas mało, a większość mojego rodzeństwa uważa, że Dionizos nie jest zbyt cool, ale ja wiem jaki on jest. Przejmuje się nami. - umilkła na chwilę. - Wiesz, niektórzy uważają, że my, dzieci Dionizosa, mamy chyba największe ADHD, albo przynajmniej, że gadamy o wiele więcej niż inni i ja chyba się zgadzam. Moje rodzeństwo nawija jak szalone!
Przewróciła oczami, a ja nie mogłam powstrzymać parsknięcia śmiechem. Chyba miała coś powiedzieć (zapewne jakąś kąśliwą uwagę), ale zrezygnowała i powiedziała tylko:
- To tamten.
Chłopak - niewiele starszy ode mnie lub w moim wieku, blady, nieuczesany i z fioletowymi cieniami pod oczami - wyglądał na trochę zagubionego. Miał na sobie granatową koszulkę i ciemne dżinsy, włosy miał w prawie takim samym kolorze co ja, oczy prawie czarne. Wyglądał dość... mrocznie.
Popatrzył na mnie, od góry do dołu, i uśmiechnął się. Odwzajemniłam uśmiech.
- Okej, poradzę już sobie.
Karen mruknęła coś w podziękowaniach i odeszła, mówiąc sama do siebie. Odprowadziłam ją wzrokiem, po czym podeszłam do chłopca.
- Ehm... Cześć, jestem Patt. Ja... oprowadzę cię po Obozie Herosów.
Wyszło nieźle, prawda? Chłopak nie przestał się uśmiechać, więc chyba tak.
- Jestem Nathan. Możesz mi wytłumaczyć, czym jest ten Obóz?
A więc starałam się mu to wszystko opowiedzieć. Nie był zbytnio przekonany, nie wyglądał też tak, jakby mi wierzył, ale miałam to gdzieś. Niech tylko zobaczy Chejrona...
- Jest tu coś fajnego?
Uniosłam brwi nie rozumiejąc.
- No wiesz, coś ciekawego, śmiesznego, groźnego? Jest tu coś w tym stylu? - powiedział z szatańskim uśmiechem.
Wysiliłam swój mózg i zastanowiłam się. Pola truskawkowe są dość ciekawe, ale nie groźne i śmieszne. Moglibyśmy pójść do stajni- do mojego ulubionego miejsca, lecz wątpię, aby Nathan lubił pegazy. Moglibyśmy...
- O bogowie - szepnęłam. - Ściana wspinaczkowa z lawą!
Błysk w jego oku potwierdził, że chodziło mu o coś takiego.
Stojąc przed ścianą wspinaczkową niemal skakałam z podniecenia. Jednak zrobiłam wyniosłą minę i powiedziałam do kolegi:
- Nowi nie mogą z tego korzystać, Nathanie. Przykro mi.
Przez chwilę przypatrywał się mojej twarzy, a potem wybuchł śmiechem. Ja również.
- Okej, to kto pierwszy? - spytałam go.
- Panie pierwsze.
Uniosłam brew, lekko uśmiechając się.
- Czyżbyś pękał, Nathanie?
Nie wyglądał na ani trochę zmieszanego. Również zrobił minę, jak książę w osiemnastym wieku i odpowiedział:
- Ależ nie. Jestem dżentelmenem.
Mimo, że chwile temu chciałam to zrobić teraz miałam wątpliwości. Ale nie myślałam o tym, jak najszybciej weszłam na ściankę.
Gdyby ktoś mnie spytał, jak było, nie umiałabym nawet tego opisać.
Wspinałam się szybko, uważając jednak, by ścianka nie "opluła mnie". Gdyby tak się stało, prawdopodobnie byłoby już po mnie, ale w moich żyłach krążyło tyle adrenaliny, że nie myślałam o tym. Dumna z siebie, doszłam na samą górę i równie szybko z niej zeszłam.
Nathan uśmiechał się do mnie wesoło i takim tonem powiedział do mnie:
- Trochę płoniesz.
Myślałam, że chodzi o rumieńce, więc dotknęłam policzków. Faktycznie, były trochę ciepłe, ale chyba nie byłam czerwona.
Nie, nie byłam, bo Nathan pokręcił głową (nadal uśmiechając się) i wskazał na mój rękaw.
Cholera!
Śmiejąc się tak głośno, że ludzie patrzyli na nas, zaczął uklepywać ogień na mojej ręce. Odetchnęłam, kiedy zniknął całkiem.
- Dzięki...
Nie dokończyłam, bo ktoś za mną zaczął się drzeć:
-ODBIJANY!
A był to oczywiście chłopak, który przypominał nieco elfa, z kręconymi włosami, ciemnymi oczami i pięknym uśmiechem. A serce zaczęło bić mi szybciej, tylko dlatego, że mnie wystraszył, nic innego.
- Leo, mógłbyś... - ale znowu mi przerwał, łapiąc gwałtownie za łokieć i ciągnąc za sobą.
- Mam ci... Mam ci pomóc? - spytał niepewnie Nathan.
- Nie trzeba. - odkrzyknęłam. - Do potem!
Dopiero w lesie Leo raczył mnie puścić, ale i tak parł przed siebie nie odzywając się.
- Gdzie idziemy? - spytałam przeciągając samogłoski.
Odwrócił się do mnie z uśmiechem psychopaty.
- Do bunkra numer 9.
A już myślałam, że chce mnie zaciągnąć do lasu, zabić i zakopać zwłoki.
- Po co?
Wzruszył ramionami.
- Tam jest przynajmniej chłodniej.
W sumie racja. Ale po co ja mam tam iść z nim? Mógł iść z kim innym a musiał wyciągnąć mnie z oprowadzania Nathana po Obozie. Dobrze, że pokazałam mu już nasz domek, przynajmniej wie, gdzie iść.
- Kim jest ten chłopak? - spytał nagle.
Popatrzyłam na niego, ale on odwrócił wzrok. Więc również wzruszyłam ramionami i odpowiedziałam:
- Nowy obozowicz. Nathan, a co?
Zmieszany, nie odpowiedział. Widzieliśmy już bunkier, kiedy stanęłam nagle i z uśmiechem głośno spytałam:
- Czy ty jesteś zazdrosny?
Odwrócił się do mnie, a jego policzki zrobiły się różowe. Odkaszlnął, nim odpowiedział.
- Niee.
Uśmiechnięta weszłam do środka i rozejrzałam się. Było tu tyle planów, szkiców, rysunków, map, zdjęć, że głowa może rozboleć. Podeszłam do jednej ściany i przyjrzałam się jej. Moją uwagę przykuło jedno zdjęcie.
Leo, z dziwnie ulizanymi włosami, napisami na rękach i z obozową koszulką obejmował niższą, ciemnoskórą dziewczynę z brązowymi lokami. Na sam ten widok lekko ścisnęło mi się serce. Wyglądali tak pięknie - uśmiechnięci i szczęśliwi.
- Ej, Leo? - spytałam go - Co to za zdjęcie?
Stanął tak blisko, że czułam na karku jego oddech. Mimowolnie, mój oddech przyśpieszył. Tak bardzo chciałabym go przytulić...
- To zdjęcie zrobiliśmy, kiedy zwinnie pokonałem Narcyza. - rozmarzał się - Wszystkie panie były moje.
- A ona? - wskazałam palcem na dziewczynę.
Przez chwilę jego brązowe oczy spoczywały na mnie, a ja odruchowo się zaczerwieniłam. Po chwili figlarnie uśmiechnął się.
- To Hazel. Jedna z najlepszych półbogini na świecie. - odparł.
Zerknęłam na niego i poczułam jak ściska mi się serce.
- To... twoja dziewczyna? - spytałam cicho.
Popatrzył na mnie zdziwiony i głośno roześmiał się. Kiedy przestał, złapał mnie za ręce i uniósł brwi.
- Czy ty jesteś zazdrosna?
Normalnie, bym się roześmiała, ale to, że mnie trzymał trochę spowolniało moja myśli. Miał takie ciepłe ręce!
- Niee. - powiedziałam tak, jak on odpowiedział mi wcześniej.
- A szkoda.
I pocałował mnie! Jego wargi były gorące, językiem lekko rozchylił moje, a ja objęłam go w karku i odwzajemniłam pocałunek. Niestety, niedługo cieszyliśmy się nim, bo do bunkru wszedł Chejron.
- Chejronie, nauczyłbyś się pukać! - powiedział Valdez, kiedy odkleiliśmy się od siebie.
Choć centaur wyraźnie był zdziwiony, nie powiedział nic o tym, co zobaczył.
- Przepraszam - mruknął - ale muszę powiedzieć wam coś ważnego.
- Och, co takiego? - jęknął Leo.
Chejron skierował spojrzenie na mnie. Jego czoło lśniło od potu, pewnie szukał nas w całym Obozie. Naprawdę, nie chciałam słyszeć tego, co właśnie powiedział.
- Jutro wyruszacie na misję.
Jeszcze nie doszłam na arenę, a już słyszę te wszystkie dziewczyny. Widać nie tylko ja uważam, że chłopak jest przystojny. Ale ja przynajmniej chcę się czegoś nauczyć, a córki Afrodyty przychodzą by na niego popatrzeć. Jak miło.
- Izzy, miecz trochę wyżej! - krzyczy - Jeszcze. Wow, nie aż tak! Okej, teraz jest dobrze. Patt jesteś!
Uśmiechnęłam się do niego i poszłam wziąć miecz. Nie obyło się, oczywiście bez spojrzeń kilku dziewczyn, ale ignorowałam to. Trzeba czegoś więcej niż wymalowane nastolatki, aby mnie zdenerwować.
Po jakiś pięciu minutach ćwiczeń, chłopak podszedł do mnie ocenić moją pracę.
- Dobrze sobie radzisz. Jesteś tu chyba jedyną normalną dziewczyną, cieszę się, że mogę cie uczyć. - wyznał.
- A ja się cieszę, że ty nas uczysz, Percy - odpowiedziałam z uśmiechem.
Percy jest chyba najlepszym półbogiem na świecie. Tak przynajmniej słyszałam. Niedawno wrócił z jakieś mega ważnej misji, kilka razy uratował świat i Obóz. Jeszcze dobrze się nie poznaliśmy, ale wydaje mi się że Percy jest spoko.
Nauka trwała, niektórzy radzili sobie całkiem nieźle, inni gorzej. Muszę przyznać, że ja jestem w tym dość dobra. Percy mówił właśnie o codziennych ćwiczeniach, gdy nagle za nami rozległ się huk.
Wszyscy odwróciliśmy się szybko. Niektórzy krzyczeli, nie tylko dziewczyny - chłopak od Hermesa także, ale Percy starał się ich uspokoić. Nie rozumiem, o co tyle hałasu, przecież to Obóz Herosów, tu codziennie coś wybucha.
Z dymu, jakieś trzy metry przed nami, wyszedł Leo. Odkaszlnął, otrzepał się i zaszczycił pięknym uśmiechem.
- Przepraszam, że tak wpadam. Panie - ukłonił się nam i odruchowo przewróciłam oczami (i chyba nie tylko ja).
Po tym wydarzeniu kontynuowaliśmy zajęcia. Wszyscy zachowywali się tak, jakby nic się nie wydarzyło, więc i ja starałam się o tym zapomnieć. Spędziłam w tym miejscu już prawie miesiąc, a nadal nie mogę się przyzwyczaić. Na przykład, do wspólnych posiłków. W domu nigdy nie jadłam z mamą, zawsze sama lub na mieście.
Ku nam biegła dziewczyna. Brunetka, dość wysoka, ładna. Stanęła przy Percy'm, gestykulując, rozmawiali o czymś cicho. Dziewczyna była lekko zdenerwowana, Percy pokazał palcem w moją stronę, uśmiechnął się pocieszająco do dziewczyny, a ona podeszła do mnie.
- Patt, tak?
Kiwnęłam głową.
- Och, jesteś nam potrzebna. Znaleźliśmy nowe dziecko Aresa, a Clarisse znów zniknęła gdzieś z Chrisem, inni nie chcą pomóc, a ktoś musi go oprowadzić! - wyrzucała z siebie - Pomyślałam o tobie, bo całkiem dobrze tu sobie radzisz i, tak między nami, jesteś najmilszym dzieckiem boga wojny, jakie kiedykolwiek poznałam i chyba nie tylko ja...
- Okej! Pomogę tylko przestań gadać. - przerwałam jej.
W jej piwnych oczach widziałam wstyd i ulgę. Przede wszystkim ulgę. Nie wiem, dlaczego ktoś z mojego domku miałby oprowadzać tego nowego, mi przecież Obóz pokazał syn Hefajstosa. Ale czasem fajnie czuć się potrzebnym i miło byłoby mieć jakiegoś przyjaciela pośród przyrodniego rodzeństwa. Tak dla odmiany.
- Skoczę tylko do domku i wezmę prysznic, co? Nowy poczeka? - spytałam.
Przyjrzałam się dziewczynie, myśląc czyim dzieckiem jest. W sumie nic nie wpadło mi do głowy. Najbardziej prawdopodobny wydawał mi się Apollo, choć nie przypominała mojej przyjaciółki Veroniki.
- Tylko się streszczaj. Poczekam tu.
"Tu", czyli przed domkiem numer pięć. Chciałam zaproponować jej, żeby weszła, ale w środku i na zewnątrz panował taki sam skwar, a poza tym, wyraziła się dość wyraźnie, że nie przepada za nami.
Tak więc wzięłam nową koszulkę i wskoczyłam pod zimną wodę. Nie chciało mi się wychodzić, ale po chwili musiałam.
Kiedy wyszłam z kabiny, dziewczyna nadal tam stała.
- Jak ty się w ogóle nazywasz? - spytałam, niezbyt uprzejmie.
- Karen - mruknęła.
- A... od kogo jesteś? To znaczy... kto jest twoim boskim rodzicem?
- Dionizos - odparła nieco rozbawiona.
Dionizos, Dionizos, Dionizos. Szukałam w pamięci coś o nim, ale wpadłam tylko na jedno...
- To ten pijak?
Karen roześmiała się. Ja także. Chyba czas zacząć chodzić na lekcje mitologii greckiej.
- Jeśli już to ten od wina. I dzikiej natury. Wiesz, że Dionizos kiedyś kierował Obozem? Co prawda za karę, ale i tak cieszyliśmy się że mamy zaszczyt tak często go widywać. - skrzywiła się lekko. - Jest nas mało, a większość mojego rodzeństwa uważa, że Dionizos nie jest zbyt cool, ale ja wiem jaki on jest. Przejmuje się nami. - umilkła na chwilę. - Wiesz, niektórzy uważają, że my, dzieci Dionizosa, mamy chyba największe ADHD, albo przynajmniej, że gadamy o wiele więcej niż inni i ja chyba się zgadzam. Moje rodzeństwo nawija jak szalone!
Przewróciła oczami, a ja nie mogłam powstrzymać parsknięcia śmiechem. Chyba miała coś powiedzieć (zapewne jakąś kąśliwą uwagę), ale zrezygnowała i powiedziała tylko:
- To tamten.
Chłopak - niewiele starszy ode mnie lub w moim wieku, blady, nieuczesany i z fioletowymi cieniami pod oczami - wyglądał na trochę zagubionego. Miał na sobie granatową koszulkę i ciemne dżinsy, włosy miał w prawie takim samym kolorze co ja, oczy prawie czarne. Wyglądał dość... mrocznie.
Popatrzył na mnie, od góry do dołu, i uśmiechnął się. Odwzajemniłam uśmiech.
- Okej, poradzę już sobie.
Karen mruknęła coś w podziękowaniach i odeszła, mówiąc sama do siebie. Odprowadziłam ją wzrokiem, po czym podeszłam do chłopca.
- Ehm... Cześć, jestem Patt. Ja... oprowadzę cię po Obozie Herosów.
Wyszło nieźle, prawda? Chłopak nie przestał się uśmiechać, więc chyba tak.
- Jestem Nathan. Możesz mi wytłumaczyć, czym jest ten Obóz?
A więc starałam się mu to wszystko opowiedzieć. Nie był zbytnio przekonany, nie wyglądał też tak, jakby mi wierzył, ale miałam to gdzieś. Niech tylko zobaczy Chejrona...
- Jest tu coś fajnego?
Uniosłam brwi nie rozumiejąc.
- No wiesz, coś ciekawego, śmiesznego, groźnego? Jest tu coś w tym stylu? - powiedział z szatańskim uśmiechem.
Wysiliłam swój mózg i zastanowiłam się. Pola truskawkowe są dość ciekawe, ale nie groźne i śmieszne. Moglibyśmy pójść do stajni- do mojego ulubionego miejsca, lecz wątpię, aby Nathan lubił pegazy. Moglibyśmy...
- O bogowie - szepnęłam. - Ściana wspinaczkowa z lawą!
Błysk w jego oku potwierdził, że chodziło mu o coś takiego.
Stojąc przed ścianą wspinaczkową niemal skakałam z podniecenia. Jednak zrobiłam wyniosłą minę i powiedziałam do kolegi:
- Nowi nie mogą z tego korzystać, Nathanie. Przykro mi.
Przez chwilę przypatrywał się mojej twarzy, a potem wybuchł śmiechem. Ja również.
- Okej, to kto pierwszy? - spytałam go.
- Panie pierwsze.
Uniosłam brew, lekko uśmiechając się.
- Czyżbyś pękał, Nathanie?
Nie wyglądał na ani trochę zmieszanego. Również zrobił minę, jak książę w osiemnastym wieku i odpowiedział:
- Ależ nie. Jestem dżentelmenem.
Mimo, że chwile temu chciałam to zrobić teraz miałam wątpliwości. Ale nie myślałam o tym, jak najszybciej weszłam na ściankę.
Gdyby ktoś mnie spytał, jak było, nie umiałabym nawet tego opisać.
Wspinałam się szybko, uważając jednak, by ścianka nie "opluła mnie". Gdyby tak się stało, prawdopodobnie byłoby już po mnie, ale w moich żyłach krążyło tyle adrenaliny, że nie myślałam o tym. Dumna z siebie, doszłam na samą górę i równie szybko z niej zeszłam.
Nathan uśmiechał się do mnie wesoło i takim tonem powiedział do mnie:
- Trochę płoniesz.
Myślałam, że chodzi o rumieńce, więc dotknęłam policzków. Faktycznie, były trochę ciepłe, ale chyba nie byłam czerwona.
Nie, nie byłam, bo Nathan pokręcił głową (nadal uśmiechając się) i wskazał na mój rękaw.
Cholera!
Śmiejąc się tak głośno, że ludzie patrzyli na nas, zaczął uklepywać ogień na mojej ręce. Odetchnęłam, kiedy zniknął całkiem.
- Dzięki...
Nie dokończyłam, bo ktoś za mną zaczął się drzeć:
-ODBIJANY!
A był to oczywiście chłopak, który przypominał nieco elfa, z kręconymi włosami, ciemnymi oczami i pięknym uśmiechem. A serce zaczęło bić mi szybciej, tylko dlatego, że mnie wystraszył, nic innego.
- Leo, mógłbyś... - ale znowu mi przerwał, łapiąc gwałtownie za łokieć i ciągnąc za sobą.
- Mam ci... Mam ci pomóc? - spytał niepewnie Nathan.
- Nie trzeba. - odkrzyknęłam. - Do potem!
Dopiero w lesie Leo raczył mnie puścić, ale i tak parł przed siebie nie odzywając się.
- Gdzie idziemy? - spytałam przeciągając samogłoski.
Odwrócił się do mnie z uśmiechem psychopaty.
- Do bunkra numer 9.
A już myślałam, że chce mnie zaciągnąć do lasu, zabić i zakopać zwłoki.
- Po co?
Wzruszył ramionami.
- Tam jest przynajmniej chłodniej.
W sumie racja. Ale po co ja mam tam iść z nim? Mógł iść z kim innym a musiał wyciągnąć mnie z oprowadzania Nathana po Obozie. Dobrze, że pokazałam mu już nasz domek, przynajmniej wie, gdzie iść.
- Kim jest ten chłopak? - spytał nagle.
Popatrzyłam na niego, ale on odwrócił wzrok. Więc również wzruszyłam ramionami i odpowiedziałam:
- Nowy obozowicz. Nathan, a co?
Zmieszany, nie odpowiedział. Widzieliśmy już bunkier, kiedy stanęłam nagle i z uśmiechem głośno spytałam:
- Czy ty jesteś zazdrosny?
Odwrócił się do mnie, a jego policzki zrobiły się różowe. Odkaszlnął, nim odpowiedział.
- Niee.
Uśmiechnięta weszłam do środka i rozejrzałam się. Było tu tyle planów, szkiców, rysunków, map, zdjęć, że głowa może rozboleć. Podeszłam do jednej ściany i przyjrzałam się jej. Moją uwagę przykuło jedno zdjęcie.
Leo, z dziwnie ulizanymi włosami, napisami na rękach i z obozową koszulką obejmował niższą, ciemnoskórą dziewczynę z brązowymi lokami. Na sam ten widok lekko ścisnęło mi się serce. Wyglądali tak pięknie - uśmiechnięci i szczęśliwi.
- Ej, Leo? - spytałam go - Co to za zdjęcie?
Stanął tak blisko, że czułam na karku jego oddech. Mimowolnie, mój oddech przyśpieszył. Tak bardzo chciałabym go przytulić...
- To zdjęcie zrobiliśmy, kiedy zwinnie pokonałem Narcyza. - rozmarzał się - Wszystkie panie były moje.
- A ona? - wskazałam palcem na dziewczynę.
Przez chwilę jego brązowe oczy spoczywały na mnie, a ja odruchowo się zaczerwieniłam. Po chwili figlarnie uśmiechnął się.
- To Hazel. Jedna z najlepszych półbogini na świecie. - odparł.
Zerknęłam na niego i poczułam jak ściska mi się serce.
- To... twoja dziewczyna? - spytałam cicho.
Popatrzył na mnie zdziwiony i głośno roześmiał się. Kiedy przestał, złapał mnie za ręce i uniósł brwi.
- Czy ty jesteś zazdrosna?
Normalnie, bym się roześmiała, ale to, że mnie trzymał trochę spowolniało moja myśli. Miał takie ciepłe ręce!
- Niee. - powiedziałam tak, jak on odpowiedział mi wcześniej.
- A szkoda.
I pocałował mnie! Jego wargi były gorące, językiem lekko rozchylił moje, a ja objęłam go w karku i odwzajemniłam pocałunek. Niestety, niedługo cieszyliśmy się nim, bo do bunkru wszedł Chejron.
- Chejronie, nauczyłbyś się pukać! - powiedział Valdez, kiedy odkleiliśmy się od siebie.
Choć centaur wyraźnie był zdziwiony, nie powiedział nic o tym, co zobaczył.
- Przepraszam - mruknął - ale muszę powiedzieć wam coś ważnego.
- Och, co takiego? - jęknął Leo.
Chejron skierował spojrzenie na mnie. Jego czoło lśniło od potu, pewnie szukał nas w całym Obozie. Naprawdę, nie chciałam słyszeć tego, co właśnie powiedział.
- Jutro wyruszacie na misję.
wtorek, 11 czerwca 2013
Rozdział 7.
Trening z Adarą to prawdziwa męka. Sądziłam, że Clarisse robi najcięższe treningi, ale, no cóż, jak widać myliłam się.
W Obozie jest wielkie drzewo, chyba sosna, które widziałam pierwszego dnia tutaj. Adara każe mi biegać do drzewa i znów wracać. Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby nie to, że dziewczyna siedzi mi na plecach. Może i wygląda na szczupłą, ale jest dość ciężka.
- Mam... już... dość... - wydyszałam i padłam na ziemię.
Uniosłam głowę i spojrzałam na dziewczynę. Podniosła brew i założyła rękę na biodro i parzyła na mnie tak pogardliwie, że odwróciłam wzrok.
- To dopiero rozgrzewka, słabiaku. Wstawaj, teraz nauczysz się trzymania miecza.
Chciałam kłócić się z nią, że umiem trzymać miecz, ale odpuściłam sobie. Lepiej pokazać,co umiem, prawda? A poza tym, jeśli sądzi, że dziecko Aresa nie umie walczyć mieczem, to grubo się myli.
Podniosłam miecz z ziemi, złapałam, tak, aby Adara się nie czepiała, i odwróciłam się.
Dziewczyna biegła do mnie z nieco większym mieczem, ale nie miałam czasu na porównywanie nas, bo atakowała. Spróbowałam odbić jej broń moją, przez co strasznie ścierpło mi ramię. Widząc to, Adara uśmiechnęła się i ponownie zaatakowała.
Tym razem zrobiłam to samo. A przynajmniej próbowałam. Zrobiłam wypad do tyłu i korzystając z zaskoczenia dziewczyny kopnęłam ją w żołądek. Muszę przyznać, że jestem chyba najgorszym dzieckiem Aresa, które nie radzi sobie z mieczem. Jedynym dzieckiem, które potrafi wpływać na ludzi.
Adara zatoczyła się do tyłu i złapała za brzuch. Patrzyła na mnie marszcząc brwi, a ja pomyślałam, że teraz nieźle ją wkurzyłam. Ale to ona się na mnie rzuciła, prawda? Mam nadzieję, że nie znajdą moich zwłok w jakimś rowie.
- Nie umiesz walczyć mieczem. - stwierdziła i uśmiechnęła się od ucha do ucha.
Spojrzałam na nią mrużąc oczy. Jest wyższa ode mnie jakieś pięć centymetry (nie jestem zbyt wysoka), bardziej umięśniona i ma szersze ramiona. Ciekawe, czy po kilku latach w Obozie Herosów także będę tak wyglądać. Groźnie.
- Ares mówił, że mam używać sztyletu - przypomniałam jej. - Więc po co teraz mam się uczyć na mieczu?
Wzruszyła ramionami i zaczęła zbierać broń, strzały i butelki po wodzie. Cały czas stałam w miejscu i patrzyłam na nią, zastanawiając się, czy trening już się skończył. Może mogę już wrócić do domku...
- Bogowie, Patt - warknęła Adara - Albo pomożesz mi sprzątać albo leć do pokoju wypłakać się w poduszkę. Tylko nie stercz tak, bo mnie wkurzasz.
Spojrzałam na nią, trochę pogardliwie, ale nie zauważyła tego. Odeszłam, wzięłam dwa miecze i poszłam do zbrojowni.
Nawet nie zauważyłam, że się ściemniło. Przypuszczam, że jest już około 21. Miałam pewien pomysł, ale skoro jest już dość późno, a ja padam ze zmęczenia, zrobię to jutro rano.
Weszłam do pokoju, rzuciłam się na łóżko i, bez żadnych problemów natychmiast zasnęłam.
Obudziłam się rano, wypoczęta. Spałam twardo, bez żadnych snów.
Wstałam, dziwnie wesoła, wzięłam zimny prysznic i wyszłam z domu na śniadanie. Kiedy dotarłam do stolika z moim rodzeństwem, zaczęłam rozglądać się za Veronicą i Leonem. Przebiegłam wzrokiem po twarzach dzieci Apollina i zobaczyłam przyjaciółkę. Ona także na mnie patrzyła. Uśmiechnęłam się do niej wesoło (no cóż, nie musiałam się wysilać) i pomachałam. Veronica odwzajemniła gest i wróciła do śniadania. Ugryzłam tosta i wzrokiem powiodłam ku stolikowi numer 9. Ale nie widziałam Leona. Brakowało też kilku osób, niektóre miejsca były wolne, a zawsze są wypełnione. Przygryzłam wargę i wzięłam dużego łyka zimnej wody.
Po śniadaniu udałam się na lekcję greckiego. To dopiero moja druga lekcja tego języka (uczymy się także o bogach, boginiach i potworach), ale polubiłam go. W szkole miałam problemy z angielskim, matematyką, historią itp, dlatego szybko przestałam próbować i starać się. Potem zaczęłam "źle się zachowywać", jak twierdzi moja mama. Z każdą kolejną szkołą szybciej wylatywałam. W szkole dla przygłupów wytrwałam cały rok. Wiem, że mama w pewnym sensie była z tego dumna.
Na greckim powtarzaliśmy alfabet. To nawet nie potrzebne, ponieważ całkiem dobrze rozumiem ten język, choć nigdy wcześniej się go nie uczyłam. Gorzej jest z potworami. Trudno zapamiętać mi je lub wyobrazić. Może zwolnią mnie z kartkówki z tego powodu, że nigdy żadnego nie widziałam?
Następnie powinnam mieć jeszcze szermierkę, ale jako że codziennie trenuje z Clarisse, nie muszę na nią chodzić. Dlatego po greckim idę prosto do Wielkiego Domu zadzwonić z iryfonu do mamy. Jestem tu już tydzień a z mamą rozmawiałam tylko raz, dlatego strasznie się martwi. Zawsze była strasznie opiekuńcza (dziwne, że zakochała się w kimś takim jak Ares, prawda?) i próbowała być przy mnie w każdej chwili. Oprócz mamy, mam także wspaniałych dziadków. I to tyle, to cała moja rodzina. Nie mam siostry lub brata, wujek nie mieszka w kraju, tata okazał się greckim bogiem, a babcia i dziadek nie kontaktują się ze swoim rodzeństwem zbyt często.
Dochodząc do Wielkiego Domu przypomniałam sobie o Margaret, wysokiej blondynce, którą niedawno tu widziałam. Od tego czasu w ogóle jej nie widziałam, ciekawe czy już wyzdrowiała i odzyskała siły. Może dali jej ten dziwny nektar, który powinien pomagać. W każdym razie, przestaję o tym myśleć, bo w drzwiach stanął Chejron i spoglądał na mnie.
- Patt. - mówi. - Co cię tu sprowadza? Coś się stało?
- Nie. Chciałam tylko zadzwonić do mamy. - powiedziałam z uśmiechem.
Kiwnął głową i zaprosił do środka.
- Tak, to dobry pomysł. Niestety, muszę iść poprowadzić lekcje, ale wiesz jak zadzwonić, prawda?
Potwierdziłam i ruszyłam do salonu. W środku nikogo nie było (na szczęście).Wzięłam złotą drachmę, wrzuciłam do misy z wodą i wypowiedziałam:
- O Irys, bogini tęczy, przyjmij tę ofiarę i pokaż mi moją mamę.
Obraz zamigotał i po chwili ujrzałam w nim moją małą kuchnię. Białe ściany, duże szafki, kran a przy czajniku moja mama.
Czarne włosy związała w kucyk, miała białą bufiastą koszulę, czarne spodnie i buty na obcasie. Stała do mnie tyłem i parzyła kawę. Na widok tego codziennego obrazu uśmiechnęłam się i krzyknęłam:
-Mamusiu!
Mama podskoczyła prawie do sufitu i rozlała trochę gorącej wody. Przeklnęła cicho i obróciła się.
Na jej twarzy malowała się taka radość, jakiej dawno nie widziałam. Jej niebieskie oczy uśmiechały się do mnie, a ja miałam nieodpartą chęć przytulenia jej.
- Cześć, słoneczko. Co u ciebie?
Mama ma pewien nawyk. Uwielbia mówić do mnie pieszczotliwie. Nigdy nie uważałam, że to "siara", bo i tak nikt do mnie nie przychodził. Jedyne co mnie denerwowało, to kiedy była na mnie zła i mówiła na mnie "pieczarko". Wyobraźcie to sobie: "Nie, koniec dyskusji. Masz szlaban, pieczarko!"...
- Hej, mamuś. Wszystko u mnie w porządku - powiedziałam, choć to nie do końca prawda - A co u ciebie?
Mama już miała mi odpowiedzieć, ale w tym momencie drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł chłopak.
Miał na sobie granatowy Tshirt, bojówki i pas na narzędzia. Brązowe włosy przykleiły mu się do skroni, ogarnął spojrzeniem pokój i popatrzył prosto na mnie. Muszę powiedzieć, że Leo nawet cały w smarze wygląda pociągająco.
- Patt - powiedział - Chejron mówił, że cię tu znajdę. Chciałem ci coś powiedzieć.
Okej, chciałam powiedzieć, co takiego? Niestety, mama mnie uprzedziła:
- Co to za chłopiec?
To nie był pogodny, miły głos, jak przed chwilą. Teraz jej głos brzmiał jak warknięcie.
Leo spojrzał na mamę, na sekundę zmarszczył brwi i, ku mojemu zdziwieniu, podszedł, objął mnie ramieniem i z uśmiechem powiedział:
- Leo Valdez, proszę pani.
Mama obdarzyła Leona jednym ze swoich najstraszniejszych spojrzeń. Nie takim, jak moje, takim bardziej... ludzkim. Mimo to, Valdez zabrał swoją rękę z mojego ramienia, spoważniał (jeżeli można tak o nim powiedzieć) i znów spojrzał na mnie.
- Słuchaj, chciałem ci powiedzieć, że cały dzień będę zajęty. Dzieciakom od Apolla chyba znudziła się zwykła tarcza i zaczęli strzelać w drzwi - przewrócił oczami. - Musimy naprawić chyba wszystkie w Obozie.
Wyobraziłam sobie ludzi pukających w drzwi strzałami i (znowu!) się uśmiechnęłam. Pokiwałam współczująco głową (no okej, udawałam) i powiedziałam:
- Spoko. Pójdę do Veroniki.
Pokazał mi uniesiony kciuk, pożegnał się z moją mamą i wyszedł. I od razu za nim zatęskniłam. Dziwne.
Po rozmowie z mamą, tak jak obiecałam Leonowi, udałam do Veroniki. Domek Apolla znajduje się obok mojego, choć wyglądają jak swoje przeciwieństwa. W każdym razie, domek Aresa wyglądał szczególnie dziwnie, kiedy pod jego drzwiami stała Adara.
Podeszłam do niej, czując lekki ucisk w piersi.
- Nareszcie, dziewczyno! - krzyknęła.
Adara miała na sobie strój podobny do wczorajszego. Dodatkowo w ręce miała dwa sztylety i włosy upięte do tyłu.
- Po co na mnie czekasz? - spytałam niezbyt uprzejmym tonem.
Pomachała mi przed nosem sztyletami, jakby to było oczywiste i powinnam domyślić się na początku.
- Idziemy na trening, Patt - jęknęła - Zacznij myśleć.
Zmarszczyłam czoło czując przypływ złości. Adara nie jest moją trenerką, nie lubię jej, ona nie lubi mnie. Nie będzie mnie niczego uczyć!
- Nigdzie z tobą nie idę. - warknęłam.
Dziewczyna uniosła brwi i przyglądała mi się. Jej srebrne oczy kontrastowały ze skórą i włosami, a wykrzywione usta nie pasowały do niej. Odstraszały.
- Skoro każę ci iść, to idziesz, jasne?!
I teraz pewnie wyglądałam podobnie. Musiałam się powstrzymywać żeby nie wybuchnąć. Naprawdę, czy tylko mnie w całym Obozie Herosów denerwuje ta dziewczyna?
- Powiedziałam, że nigdzie z tobą nie idę. Nie możesz mi rozkazywać, Adaro.
Podniosła brodę, zmrużyła oczy i spytała:
- Jesteś pewna?
I odeszła, nie dając mi odpowiedzieć.
Prędko weszłam do domku Veroniki i zastałam ją tam, gdzie myślałam - na jej łóżku. Słysząc, że drzwi się otwierają, podniosła wzrok znad książki i uśmiechnęła się promiennie.
- Cześć! Co tu robisz?
Miała na sobie dużą białą koszulkę spod której wystawały tylko nogawki krótkich spodenek, włosy upięła w kok, leżała na łóżku czytając książkę, choć nie udało mi się rozszyfrować jej tytułu.
- Nie mam nic do roboty, więc przyszłam do ciebie - wzruszyłam ramionami. - Co tam czytasz?
- Wichrowe wzgórza.
- Nie masz... no tej, dysleksji?
Zacisnęła usta i zastanowiła się, zanim odpowiedziała.
- Wiesz, dzieci Apolla czasami piszą wiersze, ballady i takie tam. Dlatego większość z mojego rodzeństwa, w tym ja, nie ma dysleksji. Ale mamy ADHD.
Przysiadłam na jej łóżku i spojrzałam do książki. Od widoku tych liter rozbolała mnie głowa i oddałam ją przyjaciółce.
- Chciałabym móc czytać książki i nie mieć dysleksji - westchnęłam.
A tak na serio, chciałabym być po prostu normalna. Nie być jakimś półbogiem, mieć pełną rodzinę, nie musieć ratować innych, nie mieć ojca boga, który nie ma dla ciebie czasu. Być zwykłym śmiertelnikiem.
- Jeśli chcesz, mogę ci poczytać.
Spojrzałam na nią, sprawdzając czy nie żartuje. Ale ona mówiła na poważnie.
- Serio?
- Serio. Ludzie mówią, że mam świetny głos. - powiedziała z uśmiechem.
I tak minęło mi popołudnie. Veronica faktycznie miała niezły głos, choć książka trochę mnie nudziła. Było w niej za mało akcji i przydałaby się tam jakaś bitwa. Ale ani razu, nawet na chwilkę się nie zdrzemnęłam. Sukces.
Siedząc przy stoliku i jedząc spaghetti myślałam o tym, czy dobrze poradziłam sobie z Adarą. Może odczepi się już raz na zawsze? Szczerze, wątpię, ale zostaje mi nadzieja.
Moje myśli zostały przerwane, bo poczułam coś mokrego spływającego mi po nodze. To była cola. Wstałam szybko, przetarłam nogę serwetką i usłyszałam czyjś śmiech.
- Co się stało, Patt? Czyżbyś popuściła?
I znowu śmiech. Tym razem więcej niż jednej osoby. Uniosłam wzrok i zobaczyłam Chase'a trzymającego pustą już szklankę po coli.
Chase to mój przyszywany brat, jest ode mnie o wiele większy i silniejszy, ale także głupszy. Uważa, że zdradziłam wszystkie dzieci Aresa, ponieważ wygrałam w bitwie o sztandar.
- Chase, ty idioto.
I zawartość mojego talerza wylądowała na jego łbie. A żeby nie oberwać od chłopaka, szybko wybiegłam ze stołówki.
I pobiegłam do pierwszego miejsca, o którym pomyślałam. Do stajni. Do Blair - pięknego, smutnego pegaza.
Właśnie tam, siedziałam (i może ukrywałam) aż do wieczora. Kiedy nieco się ściemniło, pożegnałam się z Blair i udałam się do domku.Chciałam też iść do Veroniki, opowiedzieć co się stało, ale ze względu, że za jakieś pół godziny zacznie się cisza nocna, odpuściłam to sobie. Poszłam prosto do małego domku.
I stanęłam jak wryta. Bo pod drzwiami zobaczyłam szczerzących się Adarę i Chase'a. Przecież chłopak mieszka pod tym samym dachem co ja, więc jak mogłabym go unikać?! Może jednak nie jestem od niego mądrzejsza...
- Patt, kochanie - zaczęła słodziutkim głosem Adara - Gdzie się podziewałaś, martwiliśmy się.
- Tak, powinnaś mówić dokąd idziesz, siostrzyczko - przytaknął Chase - Coś mogłoby ci się stać...
I wtedy obszedł mnie, złapał za ramiona uniósł. Próbowałam się wyrywać, kopać i nawet krzyczeć, ale chłopak trzymał mnie mocno i zakrywał usta spoconą łapą.
- Nie ma sensu się wyrywać. Chcemy tylko z Chasem dać ci małą nauczkę.
I wtedy BUM! Poczułam pieczenie w policzkach, gorąco na twarzy, złość i mrowienie na całym ciele. Spojrzałam na Chase płomiennymi oczami, w spojrzeniu była groźba, tak wielka, że chłopak puścił mnie szybko i jęknął. Patrzył na mnie z otwartymi ustami i rozszerzonymi źrenicami.
- Nigdy więcej mnie nie dotykaj! - krzyknęłam.
I użyłam czaru na Adarze. Dziewczyna otworzyła lekko buzię i uniosła brwi. Głęboko westchnęła i wyszeptała:
- A więc to potrafisz...
Z wrażenia, że dziewczyna się nie przestraszyła, aż zamrugałam. I wtedy Adara oprzytomniała i mocno chwyciła mnie za nadgarstek.
- Chase złap ją! - nakazała.
Jednak Chase dostał już polecenie ode mnie. Ma mnie więcej nie dotykać i nie zrobi tego. Poza tym, on nadal stał przestraszony i gapił się na mnie.
- No cóż, skoro on nie może, sama to...
- Dlaczego się nie przestraszyłaś? - przerwałam jej.
Popatrzyła mi prosto w oczy i nieco rozluźniła uchwyt. Jednak nie wyrywałam się, czekałam na odpowiedź.
- Jak myślisz, czyim dzieckiem jestem?
I tego właśnie o niej nie wiedziałam. To znaczy, nic o niej nie wiem, ale to chyba najistotniejsze. Wzruszyłam ramionami, nie odpowiadając.
- Moją matką jest Hekate - powiedziała. - Bogini magii, dlatego mam srebrne oczy! Jestem uodporniona na wszelką magię, na to coś, co ty umiesz, najwidoczniej także. A teraz skoro już to wiem mogę to także wykorzystać.
I mocno pociągnęła mnie za nadgarstek, tak, że straciłam równowagę i potknęłam się, lecz nie przewróciłam. Nagle dziewczyna wydała cichy, pełny bólu okrzyk. Puściła mnie również i złapała za swoje udo. Nie rozumiejąc, co się dzieje, obeszłam Adarę, chcąc sprawdzić, co jej jest.
W jej udzie sterczała strzała.
Zdziwiona rozejrzałam się dookoła. Nieco dalej, na niewysokim pagórku stała uśmiechnięta dziewczyna z łukiem i kołczanem. Rozpoznałam ją i uśmiechnęłam się do niej. Do Veroniki.
- Jesteśmy kwita, Adaro.
I pobiegłam do przyjaciółki.
W Obozie jest wielkie drzewo, chyba sosna, które widziałam pierwszego dnia tutaj. Adara każe mi biegać do drzewa i znów wracać. Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby nie to, że dziewczyna siedzi mi na plecach. Może i wygląda na szczupłą, ale jest dość ciężka.
- Mam... już... dość... - wydyszałam i padłam na ziemię.
Uniosłam głowę i spojrzałam na dziewczynę. Podniosła brew i założyła rękę na biodro i parzyła na mnie tak pogardliwie, że odwróciłam wzrok.
- To dopiero rozgrzewka, słabiaku. Wstawaj, teraz nauczysz się trzymania miecza.
Chciałam kłócić się z nią, że umiem trzymać miecz, ale odpuściłam sobie. Lepiej pokazać,co umiem, prawda? A poza tym, jeśli sądzi, że dziecko Aresa nie umie walczyć mieczem, to grubo się myli.
Podniosłam miecz z ziemi, złapałam, tak, aby Adara się nie czepiała, i odwróciłam się.
Dziewczyna biegła do mnie z nieco większym mieczem, ale nie miałam czasu na porównywanie nas, bo atakowała. Spróbowałam odbić jej broń moją, przez co strasznie ścierpło mi ramię. Widząc to, Adara uśmiechnęła się i ponownie zaatakowała.
Tym razem zrobiłam to samo. A przynajmniej próbowałam. Zrobiłam wypad do tyłu i korzystając z zaskoczenia dziewczyny kopnęłam ją w żołądek. Muszę przyznać, że jestem chyba najgorszym dzieckiem Aresa, które nie radzi sobie z mieczem. Jedynym dzieckiem, które potrafi wpływać na ludzi.
Adara zatoczyła się do tyłu i złapała za brzuch. Patrzyła na mnie marszcząc brwi, a ja pomyślałam, że teraz nieźle ją wkurzyłam. Ale to ona się na mnie rzuciła, prawda? Mam nadzieję, że nie znajdą moich zwłok w jakimś rowie.
- Nie umiesz walczyć mieczem. - stwierdziła i uśmiechnęła się od ucha do ucha.
Spojrzałam na nią mrużąc oczy. Jest wyższa ode mnie jakieś pięć centymetry (nie jestem zbyt wysoka), bardziej umięśniona i ma szersze ramiona. Ciekawe, czy po kilku latach w Obozie Herosów także będę tak wyglądać. Groźnie.
- Ares mówił, że mam używać sztyletu - przypomniałam jej. - Więc po co teraz mam się uczyć na mieczu?
Wzruszyła ramionami i zaczęła zbierać broń, strzały i butelki po wodzie. Cały czas stałam w miejscu i patrzyłam na nią, zastanawiając się, czy trening już się skończył. Może mogę już wrócić do domku...
- Bogowie, Patt - warknęła Adara - Albo pomożesz mi sprzątać albo leć do pokoju wypłakać się w poduszkę. Tylko nie stercz tak, bo mnie wkurzasz.
Spojrzałam na nią, trochę pogardliwie, ale nie zauważyła tego. Odeszłam, wzięłam dwa miecze i poszłam do zbrojowni.
Nawet nie zauważyłam, że się ściemniło. Przypuszczam, że jest już około 21. Miałam pewien pomysł, ale skoro jest już dość późno, a ja padam ze zmęczenia, zrobię to jutro rano.
Weszłam do pokoju, rzuciłam się na łóżko i, bez żadnych problemów natychmiast zasnęłam.
Obudziłam się rano, wypoczęta. Spałam twardo, bez żadnych snów.
Wstałam, dziwnie wesoła, wzięłam zimny prysznic i wyszłam z domu na śniadanie. Kiedy dotarłam do stolika z moim rodzeństwem, zaczęłam rozglądać się za Veronicą i Leonem. Przebiegłam wzrokiem po twarzach dzieci Apollina i zobaczyłam przyjaciółkę. Ona także na mnie patrzyła. Uśmiechnęłam się do niej wesoło (no cóż, nie musiałam się wysilać) i pomachałam. Veronica odwzajemniła gest i wróciła do śniadania. Ugryzłam tosta i wzrokiem powiodłam ku stolikowi numer 9. Ale nie widziałam Leona. Brakowało też kilku osób, niektóre miejsca były wolne, a zawsze są wypełnione. Przygryzłam wargę i wzięłam dużego łyka zimnej wody.
Po śniadaniu udałam się na lekcję greckiego. To dopiero moja druga lekcja tego języka (uczymy się także o bogach, boginiach i potworach), ale polubiłam go. W szkole miałam problemy z angielskim, matematyką, historią itp, dlatego szybko przestałam próbować i starać się. Potem zaczęłam "źle się zachowywać", jak twierdzi moja mama. Z każdą kolejną szkołą szybciej wylatywałam. W szkole dla przygłupów wytrwałam cały rok. Wiem, że mama w pewnym sensie była z tego dumna.
Na greckim powtarzaliśmy alfabet. To nawet nie potrzebne, ponieważ całkiem dobrze rozumiem ten język, choć nigdy wcześniej się go nie uczyłam. Gorzej jest z potworami. Trudno zapamiętać mi je lub wyobrazić. Może zwolnią mnie z kartkówki z tego powodu, że nigdy żadnego nie widziałam?
Następnie powinnam mieć jeszcze szermierkę, ale jako że codziennie trenuje z Clarisse, nie muszę na nią chodzić. Dlatego po greckim idę prosto do Wielkiego Domu zadzwonić z iryfonu do mamy. Jestem tu już tydzień a z mamą rozmawiałam tylko raz, dlatego strasznie się martwi. Zawsze była strasznie opiekuńcza (dziwne, że zakochała się w kimś takim jak Ares, prawda?) i próbowała być przy mnie w każdej chwili. Oprócz mamy, mam także wspaniałych dziadków. I to tyle, to cała moja rodzina. Nie mam siostry lub brata, wujek nie mieszka w kraju, tata okazał się greckim bogiem, a babcia i dziadek nie kontaktują się ze swoim rodzeństwem zbyt często.
Dochodząc do Wielkiego Domu przypomniałam sobie o Margaret, wysokiej blondynce, którą niedawno tu widziałam. Od tego czasu w ogóle jej nie widziałam, ciekawe czy już wyzdrowiała i odzyskała siły. Może dali jej ten dziwny nektar, który powinien pomagać. W każdym razie, przestaję o tym myśleć, bo w drzwiach stanął Chejron i spoglądał na mnie.
- Patt. - mówi. - Co cię tu sprowadza? Coś się stało?
- Nie. Chciałam tylko zadzwonić do mamy. - powiedziałam z uśmiechem.
Kiwnął głową i zaprosił do środka.
- Tak, to dobry pomysł. Niestety, muszę iść poprowadzić lekcje, ale wiesz jak zadzwonić, prawda?
Potwierdziłam i ruszyłam do salonu. W środku nikogo nie było (na szczęście).Wzięłam złotą drachmę, wrzuciłam do misy z wodą i wypowiedziałam:
- O Irys, bogini tęczy, przyjmij tę ofiarę i pokaż mi moją mamę.
Obraz zamigotał i po chwili ujrzałam w nim moją małą kuchnię. Białe ściany, duże szafki, kran a przy czajniku moja mama.
Czarne włosy związała w kucyk, miała białą bufiastą koszulę, czarne spodnie i buty na obcasie. Stała do mnie tyłem i parzyła kawę. Na widok tego codziennego obrazu uśmiechnęłam się i krzyknęłam:
-Mamusiu!
Mama podskoczyła prawie do sufitu i rozlała trochę gorącej wody. Przeklnęła cicho i obróciła się.
Na jej twarzy malowała się taka radość, jakiej dawno nie widziałam. Jej niebieskie oczy uśmiechały się do mnie, a ja miałam nieodpartą chęć przytulenia jej.
- Cześć, słoneczko. Co u ciebie?
Mama ma pewien nawyk. Uwielbia mówić do mnie pieszczotliwie. Nigdy nie uważałam, że to "siara", bo i tak nikt do mnie nie przychodził. Jedyne co mnie denerwowało, to kiedy była na mnie zła i mówiła na mnie "pieczarko". Wyobraźcie to sobie: "Nie, koniec dyskusji. Masz szlaban, pieczarko!"...
- Hej, mamuś. Wszystko u mnie w porządku - powiedziałam, choć to nie do końca prawda - A co u ciebie?
Mama już miała mi odpowiedzieć, ale w tym momencie drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł chłopak.
Miał na sobie granatowy Tshirt, bojówki i pas na narzędzia. Brązowe włosy przykleiły mu się do skroni, ogarnął spojrzeniem pokój i popatrzył prosto na mnie. Muszę powiedzieć, że Leo nawet cały w smarze wygląda pociągająco.
- Patt - powiedział - Chejron mówił, że cię tu znajdę. Chciałem ci coś powiedzieć.
Okej, chciałam powiedzieć, co takiego? Niestety, mama mnie uprzedziła:
- Co to za chłopiec?
To nie był pogodny, miły głos, jak przed chwilą. Teraz jej głos brzmiał jak warknięcie.
Leo spojrzał na mamę, na sekundę zmarszczył brwi i, ku mojemu zdziwieniu, podszedł, objął mnie ramieniem i z uśmiechem powiedział:
- Leo Valdez, proszę pani.
Mama obdarzyła Leona jednym ze swoich najstraszniejszych spojrzeń. Nie takim, jak moje, takim bardziej... ludzkim. Mimo to, Valdez zabrał swoją rękę z mojego ramienia, spoważniał (jeżeli można tak o nim powiedzieć) i znów spojrzał na mnie.
- Słuchaj, chciałem ci powiedzieć, że cały dzień będę zajęty. Dzieciakom od Apolla chyba znudziła się zwykła tarcza i zaczęli strzelać w drzwi - przewrócił oczami. - Musimy naprawić chyba wszystkie w Obozie.
Wyobraziłam sobie ludzi pukających w drzwi strzałami i (znowu!) się uśmiechnęłam. Pokiwałam współczująco głową (no okej, udawałam) i powiedziałam:
- Spoko. Pójdę do Veroniki.
Pokazał mi uniesiony kciuk, pożegnał się z moją mamą i wyszedł. I od razu za nim zatęskniłam. Dziwne.
Po rozmowie z mamą, tak jak obiecałam Leonowi, udałam do Veroniki. Domek Apolla znajduje się obok mojego, choć wyglądają jak swoje przeciwieństwa. W każdym razie, domek Aresa wyglądał szczególnie dziwnie, kiedy pod jego drzwiami stała Adara.
Podeszłam do niej, czując lekki ucisk w piersi.
- Nareszcie, dziewczyno! - krzyknęła.
Adara miała na sobie strój podobny do wczorajszego. Dodatkowo w ręce miała dwa sztylety i włosy upięte do tyłu.
- Po co na mnie czekasz? - spytałam niezbyt uprzejmym tonem.
Pomachała mi przed nosem sztyletami, jakby to było oczywiste i powinnam domyślić się na początku.
- Idziemy na trening, Patt - jęknęła - Zacznij myśleć.
Zmarszczyłam czoło czując przypływ złości. Adara nie jest moją trenerką, nie lubię jej, ona nie lubi mnie. Nie będzie mnie niczego uczyć!
- Nigdzie z tobą nie idę. - warknęłam.
Dziewczyna uniosła brwi i przyglądała mi się. Jej srebrne oczy kontrastowały ze skórą i włosami, a wykrzywione usta nie pasowały do niej. Odstraszały.
- Skoro każę ci iść, to idziesz, jasne?!
I teraz pewnie wyglądałam podobnie. Musiałam się powstrzymywać żeby nie wybuchnąć. Naprawdę, czy tylko mnie w całym Obozie Herosów denerwuje ta dziewczyna?
- Powiedziałam, że nigdzie z tobą nie idę. Nie możesz mi rozkazywać, Adaro.
Podniosła brodę, zmrużyła oczy i spytała:
- Jesteś pewna?
I odeszła, nie dając mi odpowiedzieć.
Prędko weszłam do domku Veroniki i zastałam ją tam, gdzie myślałam - na jej łóżku. Słysząc, że drzwi się otwierają, podniosła wzrok znad książki i uśmiechnęła się promiennie.
- Cześć! Co tu robisz?
Miała na sobie dużą białą koszulkę spod której wystawały tylko nogawki krótkich spodenek, włosy upięła w kok, leżała na łóżku czytając książkę, choć nie udało mi się rozszyfrować jej tytułu.
- Nie mam nic do roboty, więc przyszłam do ciebie - wzruszyłam ramionami. - Co tam czytasz?
- Wichrowe wzgórza.
- Nie masz... no tej, dysleksji?
Zacisnęła usta i zastanowiła się, zanim odpowiedziała.
- Wiesz, dzieci Apolla czasami piszą wiersze, ballady i takie tam. Dlatego większość z mojego rodzeństwa, w tym ja, nie ma dysleksji. Ale mamy ADHD.
Przysiadłam na jej łóżku i spojrzałam do książki. Od widoku tych liter rozbolała mnie głowa i oddałam ją przyjaciółce.
- Chciałabym móc czytać książki i nie mieć dysleksji - westchnęłam.
A tak na serio, chciałabym być po prostu normalna. Nie być jakimś półbogiem, mieć pełną rodzinę, nie musieć ratować innych, nie mieć ojca boga, który nie ma dla ciebie czasu. Być zwykłym śmiertelnikiem.
- Jeśli chcesz, mogę ci poczytać.
Spojrzałam na nią, sprawdzając czy nie żartuje. Ale ona mówiła na poważnie.
- Serio?
- Serio. Ludzie mówią, że mam świetny głos. - powiedziała z uśmiechem.
I tak minęło mi popołudnie. Veronica faktycznie miała niezły głos, choć książka trochę mnie nudziła. Było w niej za mało akcji i przydałaby się tam jakaś bitwa. Ale ani razu, nawet na chwilkę się nie zdrzemnęłam. Sukces.
Siedząc przy stoliku i jedząc spaghetti myślałam o tym, czy dobrze poradziłam sobie z Adarą. Może odczepi się już raz na zawsze? Szczerze, wątpię, ale zostaje mi nadzieja.
Moje myśli zostały przerwane, bo poczułam coś mokrego spływającego mi po nodze. To była cola. Wstałam szybko, przetarłam nogę serwetką i usłyszałam czyjś śmiech.
- Co się stało, Patt? Czyżbyś popuściła?
I znowu śmiech. Tym razem więcej niż jednej osoby. Uniosłam wzrok i zobaczyłam Chase'a trzymającego pustą już szklankę po coli.
Chase to mój przyszywany brat, jest ode mnie o wiele większy i silniejszy, ale także głupszy. Uważa, że zdradziłam wszystkie dzieci Aresa, ponieważ wygrałam w bitwie o sztandar.
- Chase, ty idioto.
I zawartość mojego talerza wylądowała na jego łbie. A żeby nie oberwać od chłopaka, szybko wybiegłam ze stołówki.
I pobiegłam do pierwszego miejsca, o którym pomyślałam. Do stajni. Do Blair - pięknego, smutnego pegaza.
Właśnie tam, siedziałam (i może ukrywałam) aż do wieczora. Kiedy nieco się ściemniło, pożegnałam się z Blair i udałam się do domku.Chciałam też iść do Veroniki, opowiedzieć co się stało, ale ze względu, że za jakieś pół godziny zacznie się cisza nocna, odpuściłam to sobie. Poszłam prosto do małego domku.
I stanęłam jak wryta. Bo pod drzwiami zobaczyłam szczerzących się Adarę i Chase'a. Przecież chłopak mieszka pod tym samym dachem co ja, więc jak mogłabym go unikać?! Może jednak nie jestem od niego mądrzejsza...
- Patt, kochanie - zaczęła słodziutkim głosem Adara - Gdzie się podziewałaś, martwiliśmy się.
- Tak, powinnaś mówić dokąd idziesz, siostrzyczko - przytaknął Chase - Coś mogłoby ci się stać...
I wtedy obszedł mnie, złapał za ramiona uniósł. Próbowałam się wyrywać, kopać i nawet krzyczeć, ale chłopak trzymał mnie mocno i zakrywał usta spoconą łapą.
- Nie ma sensu się wyrywać. Chcemy tylko z Chasem dać ci małą nauczkę.
I wtedy BUM! Poczułam pieczenie w policzkach, gorąco na twarzy, złość i mrowienie na całym ciele. Spojrzałam na Chase płomiennymi oczami, w spojrzeniu była groźba, tak wielka, że chłopak puścił mnie szybko i jęknął. Patrzył na mnie z otwartymi ustami i rozszerzonymi źrenicami.
- Nigdy więcej mnie nie dotykaj! - krzyknęłam.
I użyłam czaru na Adarze. Dziewczyna otworzyła lekko buzię i uniosła brwi. Głęboko westchnęła i wyszeptała:
- A więc to potrafisz...
Z wrażenia, że dziewczyna się nie przestraszyła, aż zamrugałam. I wtedy Adara oprzytomniała i mocno chwyciła mnie za nadgarstek.
- Chase złap ją! - nakazała.
Jednak Chase dostał już polecenie ode mnie. Ma mnie więcej nie dotykać i nie zrobi tego. Poza tym, on nadal stał przestraszony i gapił się na mnie.
- No cóż, skoro on nie może, sama to...
- Dlaczego się nie przestraszyłaś? - przerwałam jej.
Popatrzyła mi prosto w oczy i nieco rozluźniła uchwyt. Jednak nie wyrywałam się, czekałam na odpowiedź.
- Jak myślisz, czyim dzieckiem jestem?
I tego właśnie o niej nie wiedziałam. To znaczy, nic o niej nie wiem, ale to chyba najistotniejsze. Wzruszyłam ramionami, nie odpowiadając.
- Moją matką jest Hekate - powiedziała. - Bogini magii, dlatego mam srebrne oczy! Jestem uodporniona na wszelką magię, na to coś, co ty umiesz, najwidoczniej także. A teraz skoro już to wiem mogę to także wykorzystać.
I mocno pociągnęła mnie za nadgarstek, tak, że straciłam równowagę i potknęłam się, lecz nie przewróciłam. Nagle dziewczyna wydała cichy, pełny bólu okrzyk. Puściła mnie również i złapała za swoje udo. Nie rozumiejąc, co się dzieje, obeszłam Adarę, chcąc sprawdzić, co jej jest.
W jej udzie sterczała strzała.
Zdziwiona rozejrzałam się dookoła. Nieco dalej, na niewysokim pagórku stała uśmiechnięta dziewczyna z łukiem i kołczanem. Rozpoznałam ją i uśmiechnęłam się do niej. Do Veroniki.
- Jesteśmy kwita, Adaro.
I pobiegłam do przyjaciółki.
wtorek, 28 maja 2013
Rozdział 6.
Przepraszam, że tak długo nie pisałam, ale byłam chora a potem nie chciało mi się :c. Motywujcie komentarzami, a następne posty będę pisać szybciej :D .
Otworzyłam cicho drzwi do domku i rozejrzałam się. Wszyscy spali, oddychali równomiernie, ktoś głośno chrapał. Wypuściłam powietrze z płuc i położyłam się na łóżku, starając się nie hałasować. Pierwszy raz podziękowałam sobie w duchu za to, że mój kącik znajduje się tak blisko wyjścia. Okryłam się cienką kołdrą aż po szyję i zamknęłam oczy, próbując zasnąć. Ale sen nie nadchodził. Może to śmieszne, ale zaczęłam liczyć wymyślone baranki. Potem zamiast baranków skakały centaury, następnie satyry i cyklopi, aż wreszcie otworzyłam oczy. Wzięłam kilka urwanych oddechów i ponownie zacisnęłam powieki. Wreszcie udało mi się zasnąć.
W śnie, stałam w wielkiej jaskini. Byłoby tu całkiem ciemno, gdyby nie kilka małych pochodni. Kątem oka zobaczyłam, że w rogu coś się porusza. I to coś zaczęło nucić. Bardzo fałszywie nucić. Odeszłam w bok, by zobaczyć, co to jest i zamarłam. Potwór miał chyba z dziesięć metrów wysokości, wielkie łapska i gruby brzuch. A co najdziwniejsze, miał jedno oko. Siedział na ziemi ze skrzyżowanymi nogami i bawił się patykami, które wyglądały bardziej jak kawałki drzew. Miał na sobie tylko jakąś śmieszną, poobdzieraną spódniczkę do kolan. Mimo ubrania, było widać, że to facet.
Nagle skała za nim zaczęła się przesuwać, ale cyklop nie zwrócił na to uwagi. W przeciwieństwie do niego, ja drgnęłam nerwowo. Skała odsunęła się całkowicie, ale nie zdążyłam zobaczyć, co jest za nią, oprócz słabego przebłysku słońca. Widok przesłonił mi kolejny jednooki potwór.
Stojąc, wydawał się większy od jego kolegi. Wyglądał prawie tak samo, jak on, ale miał dłuższą zieloną spódniczkę, buta z dziurą, która ukazywała dużego palca u nogi oraz brzydszy nos, który wyglądał jak największy kartofel na świecie.
- Masz coś, braciszku? - spytał cyklop, który siedział na ziemi. Jego ochrypły głos zaniósł się po jaskini.
W odpowiedzi na to, potwór burknął coś i odstawił w kąt swoją maczugę.
- Nie, nie, nie. - powiedział po chwili. Zachichotałam mimo woli. Ten cyklop miał cienki, piskliwy głos, jak nastolatek, który przechodzi mutację. Śmieszny widok, wielki, zły cyklop, z głosem trzynastolatka. - Nie ma jedzonka, a rodzina niedługo przyjedzie. - Spochmurniał. - Nie mogą nie jeść, prędzej zjedzą nas.
Piszczek (bo tak go nazwałam) przysiadł obok brata i także zaczął bawić się patykami. Przed chwilę siedzieli w ciszy, w końcu ten z ochrypłym głosem powiedział:
- Trzeba nam więcej półbogów. Może zrobimy jakieś zasadzki? Mamusia nie naje się tylko tą garstką.
Zobaczyłam tylko, jak Piszczek kiwa głową i sen się zmienił.
Zupełna ciemność. Żadnych pochodni, przebłysków, nic. Kiedy już zaczęłam się bać, że umarłam, usłyszałam:
- Witaj, córeczko.
Drgnęłam. Znam ten głos, ale nie kojarzy mi się z niczym dobrym. Nie mogę sobie przypomnieć skąd, ale... Córeczko. Tylko Ares mógłby tak powiedzieć. Już miałam mu odpowiedzieć, ale nie mogłam. Jakby ktoś zakleił mi buzię.
- Słuchaj, chciałem porozmawiać sam na sam. - powiedział. Głos miał trochę znużony, jakby nie chciał tu być. - Chciałem ci wyjaśnić, o co chodzi z tym zastraszaniem ludzi.
Wiecie, co pamiętam z mitologii greckiej? Że Ares jest mściwym, bezlitosnym bogiem wojny. Co nakłoniło moją matkę, żeby go polubić? Ona zawsze była taka odpowiedzialna, miła, przyjazna... A ja? Ja przynajmniej staram się taka być, ale brakuje mi do niej. Do Aresa też. Ale chyba nie stanę się taka jak on, prawda?
- To jest coś takiego, jak perswazja. - kontynuował. - Wiesz, co to?
Wiem. To przekonywanie kogoś, do czegoś. Ale nie wiem, co to ma wspólnego z tym, co ja umiem. Ja zastraszam ludzi, tak, że nie widzą innego celu, niż to, co im każę. To duża różnica.
Bóg chyba czekał, aż mu odpowiem, ale nie doczeka się tego. Chętnie wygarnęłabym mu, że to zastraszanie jest głupie i bezużyteczne. Może nie dosłownie, ale coś w tym stylu bym mu powiedziała. Może.
- Ach. - westchnął - Zapomniałem, że nie chciałem, żebyś mi przerywała. Chodzi o to, że kazałem ci trenować. Ale nie tylko walki. To też. Możesz kontrolować, że tak powiem, zwykłych śmiertelników i słabych herosów, ale jeśli jedziesz na tą misję, musisz umieć coś więcej. Oczywiście, to nigdy nie zadziała na boga, ale na te brzydoty, albo na wszystkich herosów, owszem. Musisz ćwiczyć. Skupiać się na celu i atakować. Nie dosłownie. Atakujesz tylko mózg ofiary. Boi się ciebie, zrobi wszystko, żebyś już go zostawiła, żebyś odeszła. Tak to działa, moja kochana. Aha, jeszcze jedno - dodał po chwili. - Lepiej nie próbuj bawić się przyjaciółmi i rodziną włączając całą moc. Mogą wystraszyć się tak, że w końcu cię znienawidzą. I kontroluj tą moc, Patt. Nauczysz się tego, wiem to.
Okej, Ares jest stuknięty. Bardzo. Wszystko o czym mówi, kojarzy mu się z walką lub atakiem. Ale pomijając to, mówił o kontrolowaniu płomyczków. Chyba nie chodzi tylko o trzymanie ich w środku mojej głowy, ale o to, ile tej "siły" w nie włożę. Fajnie byłoby umieć coś takiego, ale nie mam zamiaru ćwiczyć na kimś, jak na manekinie. Sorry.
To chyba było wszystko, o czym chciał mnie poinformować, bo do rana nie miałam więcej snów.
Kiedy się obudziłam, kilka osób krzątało się po pokoju. Zobaczyłam, że drzwi od łazienki są uchylone, więc szybko wzięłam granatową koszulkę z napisem "dauntless", krótkie spodenki, czarne trampki i pobiegłam pod pryśnic.
Susząc włosy pomyślałam o śnie z cyklopami. Wiem, o czym mówili. Polują na herosów, bo szykują zjazd rodzinny, a to będzie ich główne danie. Smutne, bo to ja muszę ich ratować. Myślę, że trzeba wspomnieć o tym Chejronowi.
Szybko wyszłam z pokoju i udałam się do Wielkiego Domu. Znalazłam centaura, przez całą rozmowę kiwał głową i stopniowo pochmurniał. Nie wspomniałam o śnie z Aresem. Bóg wyraził się jasno - chciał porozmawiać sam na sam. A nie chciałabym, żeby zesłał na mnie swój gniew, czy coś takiego.
Kiedy wychodziłam, przystanęłam w rogu i obróciłam się. Wydawało mi się, że kogoś usłyszałam.
Na kanapie siedziała blondynka, patrzyła w sufit i wyglądała na znudzoną. Nie wiem, dlaczego, ale podeszłam do niej i zrobiłam uśmiech numer 21 - "spokojnie, chcę się tylko zaprzyjaźnić".
- Cześć. - powiedziałam śmiało. - Jestem Patt.
Dziewczyna jest chyba wyższa ode mnie, ma też dłuższe blond włosy i ładne szare oczy. Ubrana była w zwykłą zieloną koszulkę i dżinsy.
- Hej - powiedziała - Jestem Margaret.
Wygląda na miłą, grzeczną dziewczynę, moje całkowite przeciwieństwo. Ale chyba też jest tu nowa, a mi przyda się rozmowa z kimś nowym, prawda?
- Co tu robisz? Czekasz na Chejrona? - spytałam. - Jeśli tak, to jest w salonie, właśnie skończyłam z nim rozmawiać.
- Nie, nie. Ja dostałam w głowę i straciłam przytomność. Mam tu być i odzyskiwać siły. - odpowiedziała z uśmiechem.
- Au, długo tu leżysz?
-Jakieś trzy dni. Dzisiaj się obudziłam.
Trzy dni? Nic dziwnego, że jej nie zauważyłam. Ale leżeć, aż tyle nieprzytomnym? Kiepsko.
Z Margaret rozmawiałyśmy jeszcze jakieś pół godziny, ale postanowiłam wracać już do domku. Poza tym, niedługo śniadanie, i tak musiałabym iść.
- Wierzysz w to wszystko? - spytałam nagle, trochę zbijając ją z tropu, bo właśnie opowiadała mi o swoim pierwszym dniu tutaj.
- W co?
- No w tych bogów, potwory, we wszystko. Wierzysz?
Zaczęła się zastanawiać, a ja w tym czasie zgadywałam czyim jest dzieckiem. Ares odpada. Jest za grzeczna i niepodobna. Afrodyta też. Margaret nie ma na sobie tony błyszczyku, w ogóle nie jest pomalowana, nie wygląda jak barbie. Hermes? Może, ale nie wydaje mi się. Atena? Prawdopodobne.
- Przecież widziałaś Chejrona. - odezwała się w końcu. - Jest centaurem! Tak, chyba w to wierzę, chociaż niechętnie...
Pożegnałam się z nią i wyszłam, udając się do domku. Kilku herosów już wyszło ze swoich, jedna dziewczyna strzelała z łuku, dlatego ja postanowiłam się przebiec. Nawet się nie zmęczyłam, a już sięgałam za klamkę.
- Patt - usłyszałam.
Za sobą ujrzałam chłopaka w ciemnych włosach, ciemnych oczach, w spodniach do kolan i koszulce z nadrukiem ziejącego smoka. Uśmiechał się do mnie, więc i ja odwzajemniłam uśmiech.
- Hej, Leo. Co tam?
- Szukałem cię. - udał, że ociera łzy i teatralnie posmutniał. - Zapomniałaś, że miałem wam coś pokazać? Chodź, pójdziemy po Veronicę.
Wyciągnął do mnie rękę, a ja ją chwyciłam i zeszłam ze schodków. Ale nie uszłam daleko, bo ktoś w drzwiach powiedział gniewnie:
- Nigdzie nie idziesz, Patt. Dzisiaj trening.
Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, kto to. Clarisse.
- Ale... - zaczęłam - Nie mogę poćwiczyć później? Jak wrócę?
Obejrzałam się przez ramię i napotkałam groźne spojrzenie dziewczyny. Przez złość, jej oczy przybrały prawie czarną barwę... I nagle coś mnie tknęło.
Przecież jeśli spróbuje tej perswazji na niej, to nie będzie nic złego, prawda? To nawet dobrze, bo muszę ćwiczyć, a sama powiedziała, że czas na trening.
- Nie! Idziemy! - warknęła.
A co mi tam! Przecież w końcu muszę spróbować.
Skupiłam na niej wzrok i wzięłam powolny oddech. W myślach powtarzałam Proszę, pozwól mi iść. Pozwól mi iść. Potrenujemy jak wrócę. Pozwól mi iść.
Clarisse zamrugała i spojrzała na Leona i znów na mnie. Znów zamrugała z wyrazem ogłupienia na twarzy. No cóż, chyba się nie udało, ale...
-Dobra - stwierdziła, ale wyglądała, jakby nie była pewna tego, co mówi. - Idźcie, ale wróć później, jasne, Patt? Jeśli nie wrócisz przed późnym popołudniem, to jutro dam ci w kość.
A jednak zadziałało. Nawet nie musiałam jej straszyć. Ale patrząc na jej osłupienie i wyraz niezrozumienia, moje sumienie się odezwało. Chyba nie należy tak robić, ale przecież to jest takie fajne!
Leo pociągnął mnie, mrucząc coś, żebyśmy się pośpieszyli, nim zmieni zdanie, i poszliśmy w kierunku domku dzieci Apolla. To krótka droga, ale chłopak nie puścił mojej ręki. Nawet kiedy stanęliśmy już w drzwiach.
- Leo - powiedziałam, kiedy trzymał rękę na klamce. - Czy... Możesz mnie już puścić?
Poczułam, że się rumienie i zauważyłam, że jego policzki też różowieją. Puścił mnie, przeprosił cicho i pchnął drzwi.
Muszę powiedzieć, że bez jego ręki trzymającej moją, zrobiło mi się trochę ciężej. Wiem, to głupie, ale było mi raźniej.
Domek Apolla kompletnie różni się od mojego.
Po pierwsze, na ścianach wiszą łuki.
Po drugie, jest większy i jest tu czyściej.
Po trzecie, jest tu bardziej... dziewczęco? Może nie tak bardzo, jak w domku Afrodyty, ale tak, to dziewczęcy i groźny domek. Całkiem tu przytulnie.
Veronica siedziała na jednym z górnych łóżek piętrowych i machała nogami, czytając jakąś książkę. Dzisiaj miała na sobie zwykłą, obozową koszulkę i nowe trampki. Włosy zawiązała w kucyk.
- No nareszcie. - odezwała się. - Co tak długo?
Leo uśmiechnął się i znaczącą na mnie spojrzał. Prychnęłam i udałam, że to wcale nie moja wina, choć to nie prawda.
- Mieliśmy małe komplikacje - wytłumaczyłam.
Wciągnęłam w nozdrza słodki zapach perfum. Ciekawe, czy psikali dom, czy to po prostu oni wszyscy tak pachną.
- Tak, tak, komplikacje - Veronica teatralnie przewróciła oczami i z gracją skoczyła z łóżka. - Idziemy już?
Kiwnęliśmy głowami i wyszliśmy, zamykając za sobą drzwi.
Ku mojemu zdziwieniu, Leo prowadził nas do lasu. Obawiałam się, że zza drzewa wyskoczy jakiś potwór, ale w sumie chciałabym jakiemuś w końcu skopać brzydki tyłek. Lecz żaden nie wyskakiwał.
Syn Hefajstosa przez całą drogę żartował. Raz za razem wybuchałyśmy śmiechem. Ta "wycieczka" to dobry pomysł na lepsze poznanie Veroniki. Okazało się, że jest bardzo zabawna, sympatyczna i ogólnie jest fajna.
Zdyszani, doszliśmy do jakieś wielkiej skały, przy której kazał nam się zatrzymać Leo. Sam podszedł do niej i przyłożył do niej otwartą dłoń.
Po chwili z jego palców buchnęły płomienie.
Ale to nie jest najdziwniejsze.
Głaz odsunął się, odsłaniając wejście do dziwnego pomieszczenia.
Leo wyszczerzył zęby, jakby miał ubaw z naszych min i gestem pokazał nam, abyśmy podeszły.
Pierwsza ruszyła się Veronica. Ja za nią, ciekawa, co znajduje się za dużym kamieniem.
- Witajcie w Świecie Leo, moje panie.
W środku panował bałagan. Oprócz tego, na ścianach wisiały różne plany, zdjęcia i rysunki, na stole leżały jakieś mechaniczne części, wszędzie były dzienniki, w których, jak się domyślam, znajdywały się rysunki techniczne. Wszystko wyglądało na stare, ale było tu też ładnie.
Cicho westchnęłam i podeszłam do ściany, nie dotykając niczego, bojąc się, że mogłabym to zepsuć. Każda rzecz była bardzo staranna, pomyślałam, że ja nie mogłabym zrobić czegoś tak idealnego. Zawsze, gdy coś mi nie szło, rzucałam to w kąt. Dosłownie. Nigdy niczego nie kończyłam i to jedna z moich cech, których u siebie nie lubię. Jedna z wielu.
Siedzieliśmy w bunkrze jeszcze kilka godzin, śmiejąc się i rozmawiając, ale nagle Leo spoważniał i powiedział krótko:
- Clarisse czeka.
Nie zauważyłam tego, ale zaczęło się ściemniać. Przypomniałam sobie ściągnięte brwi Clarisse, jej ciemne oczy, wyraz twarzy, kiedy dziś rano kazała mi zostać. To zachęciło mnie do szybszego marszu. Leo cały czas szedł przed nami, podtrzymywał gałęzie i czasem pomagał iść po korzeniach.
Wyszliśmy z lasu i znaleźliśmy się dokładnie tam, gdzie kilka godzin temu wchodziliśmy. Dobrze, że chłopak orientuje się w terenie.
- Okej. - odezwała się Veronica. Miała wypieki na policzkach, ja pewnie też. - Idę do domku. Cześć, miło było.
Pomachała nam i poszła. Uśmiechnęłam się do niej i odmachałam. Leo odwrócił się do mnie i spytał:
- Odprowadzić cię?
Niby to takie zwykłe pytanie, ale jednak poczułam, jak przyśpieszył mi puls. Opanuj się, dziewczyno! Naprawdę, nie wiem co mi jest.
- Nie, dzięki. Lepiej, żeby Clarisse wkurzyła się tylko na mnie.
Chłopak patrzył na swoje buty i bawił się jakąś zabawką. Kiedy się nie odezwał przewróciłam oczami. Odwróciłam się, udając się na arenę, tam, gdzie mam się spotkać z moją grupową. Przez ramię rzuciłam:
- Fajnie dzisiaj było, Leo. Dzięki!
Postanowiłam, że zrobię sobie rozgrzewkę i do areny pobiegnę. Za sobą usłyszałam pełen wesołości okrzyk:
- Nie ma za co, Płomyczku!
Biegnąc, uśmiechnęłam się do siebie. To naprawdę był miły dzień. W świeci śmiertelników, tego mi brakowało. Przyjaciół. Chwil spędzonych z nimi. W domu, kiedy nie miałam, co robić, najczęściej czytałam (choć szło mi to z trudem), buszowałam po Internecie, bawiłam się z psem. Sama, w swoim pokoju. Dopiero pół roku temu znalazłam pierwszą przyjaciółkę, Caroline. Tęsknie za nią. Ciekawe, czy pozwoliliby mi zadzwonić do niej z iryfonu...
Dobiegłam na arenę spocona, ale nie czułam się wyczerpana. Wręcz przeciwnie, chętnie bym jeszcze pobiegała.
W sali nie było Clarisse. Stała tam wysoka dziewczyna z łukiem w ręku, wyprostowana i dumna. Kiedy usłyszała, że wchodzę, obróciła się i leniwie uśmiechnęła.
- Och, Patt. Niestety, Clarisse nie może dziś się tobą zająć - powiedziała Adara przeciągając sylaby. - Za to ja byłam wolna.
Może, to nie możliwe, ale dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej i jeszcze bardziej złowrogo. W srebrnych oczach widziałam błysk, który nie powinien znaczyć nic dobrego.
Przełknęłam ślinę i podniosłam brodę, czekając na polecenia wroga.
Otworzyłam cicho drzwi do domku i rozejrzałam się. Wszyscy spali, oddychali równomiernie, ktoś głośno chrapał. Wypuściłam powietrze z płuc i położyłam się na łóżku, starając się nie hałasować. Pierwszy raz podziękowałam sobie w duchu za to, że mój kącik znajduje się tak blisko wyjścia. Okryłam się cienką kołdrą aż po szyję i zamknęłam oczy, próbując zasnąć. Ale sen nie nadchodził. Może to śmieszne, ale zaczęłam liczyć wymyślone baranki. Potem zamiast baranków skakały centaury, następnie satyry i cyklopi, aż wreszcie otworzyłam oczy. Wzięłam kilka urwanych oddechów i ponownie zacisnęłam powieki. Wreszcie udało mi się zasnąć.
W śnie, stałam w wielkiej jaskini. Byłoby tu całkiem ciemno, gdyby nie kilka małych pochodni. Kątem oka zobaczyłam, że w rogu coś się porusza. I to coś zaczęło nucić. Bardzo fałszywie nucić. Odeszłam w bok, by zobaczyć, co to jest i zamarłam. Potwór miał chyba z dziesięć metrów wysokości, wielkie łapska i gruby brzuch. A co najdziwniejsze, miał jedno oko. Siedział na ziemi ze skrzyżowanymi nogami i bawił się patykami, które wyglądały bardziej jak kawałki drzew. Miał na sobie tylko jakąś śmieszną, poobdzieraną spódniczkę do kolan. Mimo ubrania, było widać, że to facet.
Nagle skała za nim zaczęła się przesuwać, ale cyklop nie zwrócił na to uwagi. W przeciwieństwie do niego, ja drgnęłam nerwowo. Skała odsunęła się całkowicie, ale nie zdążyłam zobaczyć, co jest za nią, oprócz słabego przebłysku słońca. Widok przesłonił mi kolejny jednooki potwór.
Stojąc, wydawał się większy od jego kolegi. Wyglądał prawie tak samo, jak on, ale miał dłuższą zieloną spódniczkę, buta z dziurą, która ukazywała dużego palca u nogi oraz brzydszy nos, który wyglądał jak największy kartofel na świecie.
- Masz coś, braciszku? - spytał cyklop, który siedział na ziemi. Jego ochrypły głos zaniósł się po jaskini.
W odpowiedzi na to, potwór burknął coś i odstawił w kąt swoją maczugę.
- Nie, nie, nie. - powiedział po chwili. Zachichotałam mimo woli. Ten cyklop miał cienki, piskliwy głos, jak nastolatek, który przechodzi mutację. Śmieszny widok, wielki, zły cyklop, z głosem trzynastolatka. - Nie ma jedzonka, a rodzina niedługo przyjedzie. - Spochmurniał. - Nie mogą nie jeść, prędzej zjedzą nas.
Piszczek (bo tak go nazwałam) przysiadł obok brata i także zaczął bawić się patykami. Przed chwilę siedzieli w ciszy, w końcu ten z ochrypłym głosem powiedział:
- Trzeba nam więcej półbogów. Może zrobimy jakieś zasadzki? Mamusia nie naje się tylko tą garstką.
Zobaczyłam tylko, jak Piszczek kiwa głową i sen się zmienił.
Zupełna ciemność. Żadnych pochodni, przebłysków, nic. Kiedy już zaczęłam się bać, że umarłam, usłyszałam:
- Witaj, córeczko.
Drgnęłam. Znam ten głos, ale nie kojarzy mi się z niczym dobrym. Nie mogę sobie przypomnieć skąd, ale... Córeczko. Tylko Ares mógłby tak powiedzieć. Już miałam mu odpowiedzieć, ale nie mogłam. Jakby ktoś zakleił mi buzię.
- Słuchaj, chciałem porozmawiać sam na sam. - powiedział. Głos miał trochę znużony, jakby nie chciał tu być. - Chciałem ci wyjaśnić, o co chodzi z tym zastraszaniem ludzi.
Wiecie, co pamiętam z mitologii greckiej? Że Ares jest mściwym, bezlitosnym bogiem wojny. Co nakłoniło moją matkę, żeby go polubić? Ona zawsze była taka odpowiedzialna, miła, przyjazna... A ja? Ja przynajmniej staram się taka być, ale brakuje mi do niej. Do Aresa też. Ale chyba nie stanę się taka jak on, prawda?
- To jest coś takiego, jak perswazja. - kontynuował. - Wiesz, co to?
Wiem. To przekonywanie kogoś, do czegoś. Ale nie wiem, co to ma wspólnego z tym, co ja umiem. Ja zastraszam ludzi, tak, że nie widzą innego celu, niż to, co im każę. To duża różnica.
Bóg chyba czekał, aż mu odpowiem, ale nie doczeka się tego. Chętnie wygarnęłabym mu, że to zastraszanie jest głupie i bezużyteczne. Może nie dosłownie, ale coś w tym stylu bym mu powiedziała. Może.
- Ach. - westchnął - Zapomniałem, że nie chciałem, żebyś mi przerywała. Chodzi o to, że kazałem ci trenować. Ale nie tylko walki. To też. Możesz kontrolować, że tak powiem, zwykłych śmiertelników i słabych herosów, ale jeśli jedziesz na tą misję, musisz umieć coś więcej. Oczywiście, to nigdy nie zadziała na boga, ale na te brzydoty, albo na wszystkich herosów, owszem. Musisz ćwiczyć. Skupiać się na celu i atakować. Nie dosłownie. Atakujesz tylko mózg ofiary. Boi się ciebie, zrobi wszystko, żebyś już go zostawiła, żebyś odeszła. Tak to działa, moja kochana. Aha, jeszcze jedno - dodał po chwili. - Lepiej nie próbuj bawić się przyjaciółmi i rodziną włączając całą moc. Mogą wystraszyć się tak, że w końcu cię znienawidzą. I kontroluj tą moc, Patt. Nauczysz się tego, wiem to.
Okej, Ares jest stuknięty. Bardzo. Wszystko o czym mówi, kojarzy mu się z walką lub atakiem. Ale pomijając to, mówił o kontrolowaniu płomyczków. Chyba nie chodzi tylko o trzymanie ich w środku mojej głowy, ale o to, ile tej "siły" w nie włożę. Fajnie byłoby umieć coś takiego, ale nie mam zamiaru ćwiczyć na kimś, jak na manekinie. Sorry.
To chyba było wszystko, o czym chciał mnie poinformować, bo do rana nie miałam więcej snów.
Kiedy się obudziłam, kilka osób krzątało się po pokoju. Zobaczyłam, że drzwi od łazienki są uchylone, więc szybko wzięłam granatową koszulkę z napisem "dauntless", krótkie spodenki, czarne trampki i pobiegłam pod pryśnic.
Susząc włosy pomyślałam o śnie z cyklopami. Wiem, o czym mówili. Polują na herosów, bo szykują zjazd rodzinny, a to będzie ich główne danie. Smutne, bo to ja muszę ich ratować. Myślę, że trzeba wspomnieć o tym Chejronowi.
Szybko wyszłam z pokoju i udałam się do Wielkiego Domu. Znalazłam centaura, przez całą rozmowę kiwał głową i stopniowo pochmurniał. Nie wspomniałam o śnie z Aresem. Bóg wyraził się jasno - chciał porozmawiać sam na sam. A nie chciałabym, żeby zesłał na mnie swój gniew, czy coś takiego.
Kiedy wychodziłam, przystanęłam w rogu i obróciłam się. Wydawało mi się, że kogoś usłyszałam.
Na kanapie siedziała blondynka, patrzyła w sufit i wyglądała na znudzoną. Nie wiem, dlaczego, ale podeszłam do niej i zrobiłam uśmiech numer 21 - "spokojnie, chcę się tylko zaprzyjaźnić".
- Cześć. - powiedziałam śmiało. - Jestem Patt.
Dziewczyna jest chyba wyższa ode mnie, ma też dłuższe blond włosy i ładne szare oczy. Ubrana była w zwykłą zieloną koszulkę i dżinsy.
- Hej - powiedziała - Jestem Margaret.
Wygląda na miłą, grzeczną dziewczynę, moje całkowite przeciwieństwo. Ale chyba też jest tu nowa, a mi przyda się rozmowa z kimś nowym, prawda?
- Co tu robisz? Czekasz na Chejrona? - spytałam. - Jeśli tak, to jest w salonie, właśnie skończyłam z nim rozmawiać.
- Nie, nie. Ja dostałam w głowę i straciłam przytomność. Mam tu być i odzyskiwać siły. - odpowiedziała z uśmiechem.
- Au, długo tu leżysz?
-Jakieś trzy dni. Dzisiaj się obudziłam.
Trzy dni? Nic dziwnego, że jej nie zauważyłam. Ale leżeć, aż tyle nieprzytomnym? Kiepsko.
Z Margaret rozmawiałyśmy jeszcze jakieś pół godziny, ale postanowiłam wracać już do domku. Poza tym, niedługo śniadanie, i tak musiałabym iść.
- Wierzysz w to wszystko? - spytałam nagle, trochę zbijając ją z tropu, bo właśnie opowiadała mi o swoim pierwszym dniu tutaj.
- W co?
- No w tych bogów, potwory, we wszystko. Wierzysz?
Zaczęła się zastanawiać, a ja w tym czasie zgadywałam czyim jest dzieckiem. Ares odpada. Jest za grzeczna i niepodobna. Afrodyta też. Margaret nie ma na sobie tony błyszczyku, w ogóle nie jest pomalowana, nie wygląda jak barbie. Hermes? Może, ale nie wydaje mi się. Atena? Prawdopodobne.
- Przecież widziałaś Chejrona. - odezwała się w końcu. - Jest centaurem! Tak, chyba w to wierzę, chociaż niechętnie...
Pożegnałam się z nią i wyszłam, udając się do domku. Kilku herosów już wyszło ze swoich, jedna dziewczyna strzelała z łuku, dlatego ja postanowiłam się przebiec. Nawet się nie zmęczyłam, a już sięgałam za klamkę.
- Patt - usłyszałam.
Za sobą ujrzałam chłopaka w ciemnych włosach, ciemnych oczach, w spodniach do kolan i koszulce z nadrukiem ziejącego smoka. Uśmiechał się do mnie, więc i ja odwzajemniłam uśmiech.
- Hej, Leo. Co tam?
- Szukałem cię. - udał, że ociera łzy i teatralnie posmutniał. - Zapomniałaś, że miałem wam coś pokazać? Chodź, pójdziemy po Veronicę.
Wyciągnął do mnie rękę, a ja ją chwyciłam i zeszłam ze schodków. Ale nie uszłam daleko, bo ktoś w drzwiach powiedział gniewnie:
- Nigdzie nie idziesz, Patt. Dzisiaj trening.
Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, kto to. Clarisse.
- Ale... - zaczęłam - Nie mogę poćwiczyć później? Jak wrócę?
Obejrzałam się przez ramię i napotkałam groźne spojrzenie dziewczyny. Przez złość, jej oczy przybrały prawie czarną barwę... I nagle coś mnie tknęło.
Przecież jeśli spróbuje tej perswazji na niej, to nie będzie nic złego, prawda? To nawet dobrze, bo muszę ćwiczyć, a sama powiedziała, że czas na trening.
- Nie! Idziemy! - warknęła.
A co mi tam! Przecież w końcu muszę spróbować.
Skupiłam na niej wzrok i wzięłam powolny oddech. W myślach powtarzałam Proszę, pozwól mi iść. Pozwól mi iść. Potrenujemy jak wrócę. Pozwól mi iść.
Clarisse zamrugała i spojrzała na Leona i znów na mnie. Znów zamrugała z wyrazem ogłupienia na twarzy. No cóż, chyba się nie udało, ale...
-Dobra - stwierdziła, ale wyglądała, jakby nie była pewna tego, co mówi. - Idźcie, ale wróć później, jasne, Patt? Jeśli nie wrócisz przed późnym popołudniem, to jutro dam ci w kość.
A jednak zadziałało. Nawet nie musiałam jej straszyć. Ale patrząc na jej osłupienie i wyraz niezrozumienia, moje sumienie się odezwało. Chyba nie należy tak robić, ale przecież to jest takie fajne!
Leo pociągnął mnie, mrucząc coś, żebyśmy się pośpieszyli, nim zmieni zdanie, i poszliśmy w kierunku domku dzieci Apolla. To krótka droga, ale chłopak nie puścił mojej ręki. Nawet kiedy stanęliśmy już w drzwiach.
- Leo - powiedziałam, kiedy trzymał rękę na klamce. - Czy... Możesz mnie już puścić?
Poczułam, że się rumienie i zauważyłam, że jego policzki też różowieją. Puścił mnie, przeprosił cicho i pchnął drzwi.
Muszę powiedzieć, że bez jego ręki trzymającej moją, zrobiło mi się trochę ciężej. Wiem, to głupie, ale było mi raźniej.
Domek Apolla kompletnie różni się od mojego.
Po pierwsze, na ścianach wiszą łuki.
Po drugie, jest większy i jest tu czyściej.
Po trzecie, jest tu bardziej... dziewczęco? Może nie tak bardzo, jak w domku Afrodyty, ale tak, to dziewczęcy i groźny domek. Całkiem tu przytulnie.
Veronica siedziała na jednym z górnych łóżek piętrowych i machała nogami, czytając jakąś książkę. Dzisiaj miała na sobie zwykłą, obozową koszulkę i nowe trampki. Włosy zawiązała w kucyk.
- No nareszcie. - odezwała się. - Co tak długo?
Leo uśmiechnął się i znaczącą na mnie spojrzał. Prychnęłam i udałam, że to wcale nie moja wina, choć to nie prawda.
- Mieliśmy małe komplikacje - wytłumaczyłam.
Wciągnęłam w nozdrza słodki zapach perfum. Ciekawe, czy psikali dom, czy to po prostu oni wszyscy tak pachną.
- Tak, tak, komplikacje - Veronica teatralnie przewróciła oczami i z gracją skoczyła z łóżka. - Idziemy już?
Kiwnęliśmy głowami i wyszliśmy, zamykając za sobą drzwi.
Ku mojemu zdziwieniu, Leo prowadził nas do lasu. Obawiałam się, że zza drzewa wyskoczy jakiś potwór, ale w sumie chciałabym jakiemuś w końcu skopać brzydki tyłek. Lecz żaden nie wyskakiwał.
Syn Hefajstosa przez całą drogę żartował. Raz za razem wybuchałyśmy śmiechem. Ta "wycieczka" to dobry pomysł na lepsze poznanie Veroniki. Okazało się, że jest bardzo zabawna, sympatyczna i ogólnie jest fajna.
Zdyszani, doszliśmy do jakieś wielkiej skały, przy której kazał nam się zatrzymać Leo. Sam podszedł do niej i przyłożył do niej otwartą dłoń.
Po chwili z jego palców buchnęły płomienie.
Ale to nie jest najdziwniejsze.
Głaz odsunął się, odsłaniając wejście do dziwnego pomieszczenia.
Leo wyszczerzył zęby, jakby miał ubaw z naszych min i gestem pokazał nam, abyśmy podeszły.
Pierwsza ruszyła się Veronica. Ja za nią, ciekawa, co znajduje się za dużym kamieniem.
- Witajcie w Świecie Leo, moje panie.
W środku panował bałagan. Oprócz tego, na ścianach wisiały różne plany, zdjęcia i rysunki, na stole leżały jakieś mechaniczne części, wszędzie były dzienniki, w których, jak się domyślam, znajdywały się rysunki techniczne. Wszystko wyglądało na stare, ale było tu też ładnie.
Cicho westchnęłam i podeszłam do ściany, nie dotykając niczego, bojąc się, że mogłabym to zepsuć. Każda rzecz była bardzo staranna, pomyślałam, że ja nie mogłabym zrobić czegoś tak idealnego. Zawsze, gdy coś mi nie szło, rzucałam to w kąt. Dosłownie. Nigdy niczego nie kończyłam i to jedna z moich cech, których u siebie nie lubię. Jedna z wielu.
Siedzieliśmy w bunkrze jeszcze kilka godzin, śmiejąc się i rozmawiając, ale nagle Leo spoważniał i powiedział krótko:
- Clarisse czeka.
Nie zauważyłam tego, ale zaczęło się ściemniać. Przypomniałam sobie ściągnięte brwi Clarisse, jej ciemne oczy, wyraz twarzy, kiedy dziś rano kazała mi zostać. To zachęciło mnie do szybszego marszu. Leo cały czas szedł przed nami, podtrzymywał gałęzie i czasem pomagał iść po korzeniach.
Wyszliśmy z lasu i znaleźliśmy się dokładnie tam, gdzie kilka godzin temu wchodziliśmy. Dobrze, że chłopak orientuje się w terenie.
- Okej. - odezwała się Veronica. Miała wypieki na policzkach, ja pewnie też. - Idę do domku. Cześć, miło było.
Pomachała nam i poszła. Uśmiechnęłam się do niej i odmachałam. Leo odwrócił się do mnie i spytał:
- Odprowadzić cię?
Niby to takie zwykłe pytanie, ale jednak poczułam, jak przyśpieszył mi puls. Opanuj się, dziewczyno! Naprawdę, nie wiem co mi jest.
- Nie, dzięki. Lepiej, żeby Clarisse wkurzyła się tylko na mnie.
Chłopak patrzył na swoje buty i bawił się jakąś zabawką. Kiedy się nie odezwał przewróciłam oczami. Odwróciłam się, udając się na arenę, tam, gdzie mam się spotkać z moją grupową. Przez ramię rzuciłam:
- Fajnie dzisiaj było, Leo. Dzięki!
Postanowiłam, że zrobię sobie rozgrzewkę i do areny pobiegnę. Za sobą usłyszałam pełen wesołości okrzyk:
- Nie ma za co, Płomyczku!
Biegnąc, uśmiechnęłam się do siebie. To naprawdę był miły dzień. W świeci śmiertelników, tego mi brakowało. Przyjaciół. Chwil spędzonych z nimi. W domu, kiedy nie miałam, co robić, najczęściej czytałam (choć szło mi to z trudem), buszowałam po Internecie, bawiłam się z psem. Sama, w swoim pokoju. Dopiero pół roku temu znalazłam pierwszą przyjaciółkę, Caroline. Tęsknie za nią. Ciekawe, czy pozwoliliby mi zadzwonić do niej z iryfonu...
Dobiegłam na arenę spocona, ale nie czułam się wyczerpana. Wręcz przeciwnie, chętnie bym jeszcze pobiegała.
W sali nie było Clarisse. Stała tam wysoka dziewczyna z łukiem w ręku, wyprostowana i dumna. Kiedy usłyszała, że wchodzę, obróciła się i leniwie uśmiechnęła.
- Och, Patt. Niestety, Clarisse nie może dziś się tobą zająć - powiedziała Adara przeciągając sylaby. - Za to ja byłam wolna.
Może, to nie możliwe, ale dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej i jeszcze bardziej złowrogo. W srebrnych oczach widziałam błysk, który nie powinien znaczyć nic dobrego.
Przełknęłam ślinę i podniosłam brodę, czekając na polecenia wroga.
poniedziałek, 6 maja 2013
Rozdział 5.
Może mi się wydaje, ale odkąd tu przybyłam mam jeszcze większe kłopoty, niż normalnie. Po pierwsze - Chase. Kiedy dowiedział się (niedługo po mnie), że jestem córką Aresa stwierdził, że zdradziłam całe moje przyszywane rodzeństwo pomagając innej grupie, przez co przegrali. Może to tylko zbieg okoliczności, ale wczoraj na moim łóżku leżała karteczka z napisem "UMRZYJ!!!" (fakt, nie jesteśmy zbyt inteligentni...), a pod poduszką znalazłam dżdżownice. Ha! Jak byłam młodsza zbierałam dżdżownice, dla zabawy. Punkt dla mnie, nie przestraszę się robaków, choćby tych najobrzydliwszych.
Po drugie - Adara. Nie mam pojęcia, co ta dziewczyna ma do mnie, ale kiedy zobaczyłam ją pierwszy raz, musiałam wyjmować strzałę z uda. Może to ma coś wspólnego z tą misją ale wyglądała tak, jakbym walnęła ją patelnią w nos a potem uciekła z jej chłopakiem na kolorowym jednorożcu. O ile ona ma chłopaka. No i, oczywiście, o ile jednorożce istnieją.
A teraz punkt kulminacyjny moich problemów! Misja! Dzisiaj rano na spotkaniu z Chejronem, Veronicą i Leonem wszystkiego się dowiedziałam. Chodzi o to, że dwaj brzydcy cyklopi za bardzo polubili herosów. Szczególnie w porach obiadowych, jeśli wiecie o co chodzi. W każdym razie, centaur powiedział, że wyruszymy dopiero za jakiś miesiąc, dlatego mam czas, aby się podszkolić. Ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że będę mogła użyć ściany wspinaczkowej z lawą!
Powiem wam jeszcze, że treningi z Clarisse są bardzo trudne. Po rozmowie z Chejronem, dziewczyna kazała mi okrążać cały Obóz chyba z milion razy. Kiedy już opadłam z sił, musiałam podciągać się na drabinkach, ciąć powietrze mieczem, znów biegać i robić wiele innych męczących rzeczy. Teraz, siedziałam ciężko dysząc, bo Clarisse dała mi chwilę przerwy.
- Szybko się męczysz - warknęła.
Wzięłam łyka wody, potem drugiego, chwilę trzymając ją w ustach.
- To mój pierwszy taki trening. Będzie lepiej. - obiecałam.
Popatrzyła na mnie spod przymrużonych oczu. Chwile mierzyła mnie wzrokiem, po czym uśmiechnęła się krzywo.
- No oby. Zrób jeszcze jedno kółko i możesz iść.
Wstała i otrzepała spodnie. Obdarzyła mnie jeszcze jednym ze swoich spojrzeń, mówiącym "Spróbuj tylko mnie oszukać, to posiekam cię tasakiem" i odeszła.
- A ty gdzie idziesz? - krzyknęłam, gdy była już kilka kroków dalej.
Odwróciła się do mnie i uśmiechnęła, tym razem trochę nieśmiało, miała też wypieki na twarzy. Mogłam zgadywać, gdzie idzie i pewnie bym trafiła, ale odpowiedziała:
- Spotkam się z Chrisem. Mamy randkę.
I odbiegła.
Patrzyłam na miejsce, w którym stała, ale w końcu wstałam i zaczęłam biec wolniej, bo nikt nie krzyczał za mną czegoś w stylu "POTWÓR JUŻ CIE DOGANIA! SZYBCIEJ! SZYBCIEJ!!!". Zamiast jednak zrobić całego kółka, pobiegłam do domku. Padłam na łóżko i wsłuchałam się w czyjąś rozmowę.
- Wiesz, zawsze można odciąć jej łeb. - mówił ktoś o bardzo młodym głosie.
- Ta, jasne. - prychnął ktoś inny. - Odrosłyby dwie kolejne, geniuszu.
I rozmawiali tak o jakiś stworach, ale ja już zasypiałam.
Kiedy się obudziłam była już noc. Bardzo mroźna noc. Otuliłam się kocem, próbując znów zasnąć, ale pod powiekami zobaczyłam cyklopa, który szczerzył się do mnie i śmiał. Był taki... wielki! Miał podartą koszulkę z mokrymi śladami pod pachami. Nie miał butów, nie dziwię mu się, jak ktoś o tak dużych stopach miał znaleść sobie buty? Miał jakieś trzy metry, a na brzydkiej twarzy jedno, potworne oko. Jak trójka dzieciaków ma pokonać takich dwóch wielkoludów?
Muszę wyjść. Muszę wyjść na dwór, pooddychać świeżym powietrzem. Idę przed siebie. Zimny wiatr smaga moje nagie nogi i ręce. Muszę wyglądać jak zombie, wychodząca z jeziora, czy coś takiego. Włosy odstają każdy w innym kierunku. Mam zaspane oczy i poruszam się trochę ociężale i powoli. W końcu stanęłam przed domkiem Hefajstosa i skarciłam się w duchu. Co ja tu robię? I co? Zapukam? Jestem taka głupia!
Odwróciłam się i zrobiła krok, kiedy usłyszałam za mną, że ktoś otwiera drzwi i mówi zaspanym głosem:
- Patt?
To był Leo. Jest ciemno, ale nie tak, żebym nie widziała jego kręconych włosów i ciemnych oczu. Był ubrany w za dużą koszulkę ze śrubokrętami i spodnie od dresu. Podeszłam do niego. Przetarł oczy i podrapał się po głowie.
- Co tu robisz? Jest pierwsza w nocy. - powiedział.
- Boję się. - wyszeptałam i spojrzałam na jego twarz.
Uśmiechnął się lekko i przytulił mnie. Położyłam głowę na jego ramieniu i objęłam go w pasie. Słyszałam, jak bije jego serce - szybko i głośno. Pachniał smarem, trawą i słońcem. To znaczy, jeśli słońce miałoby zapach, na pewno pachniałoby tak jak Leo. Czysto, świeżo... Ładnie.
- Posłuchaj, nic nam nie będzie. Potwory są strasznie głupie. - powiedział cicho i wyczułam, że się uśmiechnął. - Obronimy cię.
- Czy to nie ja miałam was ochraniać? - spytałam, lekko odsuwając się od niego.
Podszedł do schodów, ciągnąc mnie za sobą i usiedliśmy na nich. Spojrzałam na las, w którym napewno coś się czaiło. Księżyc nad nim był srebrny, jak oczy Adary. To wywołało u mnie dreszcz.
- Zimno ci? - spytał chłopak.
- Nie, to tylko... Wszyscy oczekują, że tak nagle to wszystko zrozumiem. Bogowie, potwory, herosi, tytani... A na dodatek muszę wyjechać na jakąś idiotyczną misje, bo cyklopi nie mogą zostać wegetarianinami. A przecież nawet nie wiemy gdzie są!
Przez chwilę milczeliśmy obserwując niebo. W końcu powiedziałam to, o czym myślałam. I nie żałuję. To chyba normalne, że czuję to, co czuję. Przynajmniej mam taką nadzieję. Ciekawe, co czuła Clarisse, kiedy pierwszy raz jechała na misję. Może ona się nie bała, tylko była podekscytowana, że zabije kilka potworów? Może to jest normalne i ja też powinnam się tak zachowywać?
- Kiedy ja tu trafiłem, sądziłem, że to wszystko jest super. - wyznał Leo. - No wiesz, te wszystkie córki Afrodyty mnie do tego przekonały.
-Leo! - krzyknęłam, na tyle cicho, żeby tylko on mnie usłyszał, i dźgnęłam go w żebro.
Mimo wszystko zaczęliśmy się śmiać. Przyznaję, że Leo był jedną z niewielu osób, które umiały mnie rozśmieszyć oraz dobrze wyglądał w świetle księżyca. Cofnij. Wcale nie wyglądał tak dobrze. Nawet, jeśli dopiero wstał z łóżka.
- W każdym razie - kontynuował Leo. - Ja też pojechałem, a właściwie poleciałem, na misję, jak tylko przybyłem do Obozu. Nie było tak źle, bo byli ze mną przyjaciele. Wiec... nie martw się.
Uśmiechnęłam się do niego, a on odwzajemnił go. Patrzył mi w oczy, a ja patrzyłam w jego. Chwilę tkwiliśmy w bezruchu, aż w końcu powoli zaczął przysuwać twarz do mojej, wzięłam oddech i...
I drzwi za nami nagle się otworzyły. Stanęła w nich dziewczyna w szarej bluzce w autka i dopasowanych spodniach. Zastanawiam się, czy wszyscy od Hefajstosa mają takie piżamy.
- Valdez - burknęła dziewczyna. - wracaj do łóżka.
Leo przygryzł wargę i sztywno kiwnął głową. Dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem i wróciła do domku, trzaskając za sobą drzwiami. Popatrzyłam na chłopaka i zobaczyłam, że on patrzy na mnie uśmiechnięty. Poczułam się trochę nieswojo.
- Jutro zabiorę cię do Świata Leo.
- Świata Leo? Żartujesz?
Roześmiał się, ale po chwili dodał:
- Nie, nie żartuje. A teraz wróć do łóżka i spróbuj zasnąć. - położył mi rękę na ramieniu. - Możesz śnić o mnie, jeśli chcesz.
Prychnęłam i odwróciłam się. Udałam się do mojego domku, nie patrząc w tył. Szłam w ciemności, próbując nie myśleć, co by było, gdyby ta dziewczyna nie otworzyła drzwi.
Po drugie - Adara. Nie mam pojęcia, co ta dziewczyna ma do mnie, ale kiedy zobaczyłam ją pierwszy raz, musiałam wyjmować strzałę z uda. Może to ma coś wspólnego z tą misją ale wyglądała tak, jakbym walnęła ją patelnią w nos a potem uciekła z jej chłopakiem na kolorowym jednorożcu. O ile ona ma chłopaka. No i, oczywiście, o ile jednorożce istnieją.
A teraz punkt kulminacyjny moich problemów! Misja! Dzisiaj rano na spotkaniu z Chejronem, Veronicą i Leonem wszystkiego się dowiedziałam. Chodzi o to, że dwaj brzydcy cyklopi za bardzo polubili herosów. Szczególnie w porach obiadowych, jeśli wiecie o co chodzi. W każdym razie, centaur powiedział, że wyruszymy dopiero za jakiś miesiąc, dlatego mam czas, aby się podszkolić. Ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że będę mogła użyć ściany wspinaczkowej z lawą!
Powiem wam jeszcze, że treningi z Clarisse są bardzo trudne. Po rozmowie z Chejronem, dziewczyna kazała mi okrążać cały Obóz chyba z milion razy. Kiedy już opadłam z sił, musiałam podciągać się na drabinkach, ciąć powietrze mieczem, znów biegać i robić wiele innych męczących rzeczy. Teraz, siedziałam ciężko dysząc, bo Clarisse dała mi chwilę przerwy.
- Szybko się męczysz - warknęła.
Wzięłam łyka wody, potem drugiego, chwilę trzymając ją w ustach.
- To mój pierwszy taki trening. Będzie lepiej. - obiecałam.
Popatrzyła na mnie spod przymrużonych oczu. Chwile mierzyła mnie wzrokiem, po czym uśmiechnęła się krzywo.
- No oby. Zrób jeszcze jedno kółko i możesz iść.
Wstała i otrzepała spodnie. Obdarzyła mnie jeszcze jednym ze swoich spojrzeń, mówiącym "Spróbuj tylko mnie oszukać, to posiekam cię tasakiem" i odeszła.
- A ty gdzie idziesz? - krzyknęłam, gdy była już kilka kroków dalej.
Odwróciła się do mnie i uśmiechnęła, tym razem trochę nieśmiało, miała też wypieki na twarzy. Mogłam zgadywać, gdzie idzie i pewnie bym trafiła, ale odpowiedziała:
- Spotkam się z Chrisem. Mamy randkę.
I odbiegła.
Patrzyłam na miejsce, w którym stała, ale w końcu wstałam i zaczęłam biec wolniej, bo nikt nie krzyczał za mną czegoś w stylu "POTWÓR JUŻ CIE DOGANIA! SZYBCIEJ! SZYBCIEJ!!!". Zamiast jednak zrobić całego kółka, pobiegłam do domku. Padłam na łóżko i wsłuchałam się w czyjąś rozmowę.
- Wiesz, zawsze można odciąć jej łeb. - mówił ktoś o bardzo młodym głosie.
- Ta, jasne. - prychnął ktoś inny. - Odrosłyby dwie kolejne, geniuszu.
I rozmawiali tak o jakiś stworach, ale ja już zasypiałam.
Kiedy się obudziłam była już noc. Bardzo mroźna noc. Otuliłam się kocem, próbując znów zasnąć, ale pod powiekami zobaczyłam cyklopa, który szczerzył się do mnie i śmiał. Był taki... wielki! Miał podartą koszulkę z mokrymi śladami pod pachami. Nie miał butów, nie dziwię mu się, jak ktoś o tak dużych stopach miał znaleść sobie buty? Miał jakieś trzy metry, a na brzydkiej twarzy jedno, potworne oko. Jak trójka dzieciaków ma pokonać takich dwóch wielkoludów?
Muszę wyjść. Muszę wyjść na dwór, pooddychać świeżym powietrzem. Idę przed siebie. Zimny wiatr smaga moje nagie nogi i ręce. Muszę wyglądać jak zombie, wychodząca z jeziora, czy coś takiego. Włosy odstają każdy w innym kierunku. Mam zaspane oczy i poruszam się trochę ociężale i powoli. W końcu stanęłam przed domkiem Hefajstosa i skarciłam się w duchu. Co ja tu robię? I co? Zapukam? Jestem taka głupia!
Odwróciłam się i zrobiła krok, kiedy usłyszałam za mną, że ktoś otwiera drzwi i mówi zaspanym głosem:
- Patt?
To był Leo. Jest ciemno, ale nie tak, żebym nie widziała jego kręconych włosów i ciemnych oczu. Był ubrany w za dużą koszulkę ze śrubokrętami i spodnie od dresu. Podeszłam do niego. Przetarł oczy i podrapał się po głowie.
- Co tu robisz? Jest pierwsza w nocy. - powiedział.
- Boję się. - wyszeptałam i spojrzałam na jego twarz.
Uśmiechnął się lekko i przytulił mnie. Położyłam głowę na jego ramieniu i objęłam go w pasie. Słyszałam, jak bije jego serce - szybko i głośno. Pachniał smarem, trawą i słońcem. To znaczy, jeśli słońce miałoby zapach, na pewno pachniałoby tak jak Leo. Czysto, świeżo... Ładnie.
- Posłuchaj, nic nam nie będzie. Potwory są strasznie głupie. - powiedział cicho i wyczułam, że się uśmiechnął. - Obronimy cię.
- Czy to nie ja miałam was ochraniać? - spytałam, lekko odsuwając się od niego.
Podszedł do schodów, ciągnąc mnie za sobą i usiedliśmy na nich. Spojrzałam na las, w którym napewno coś się czaiło. Księżyc nad nim był srebrny, jak oczy Adary. To wywołało u mnie dreszcz.
- Zimno ci? - spytał chłopak.
- Nie, to tylko... Wszyscy oczekują, że tak nagle to wszystko zrozumiem. Bogowie, potwory, herosi, tytani... A na dodatek muszę wyjechać na jakąś idiotyczną misje, bo cyklopi nie mogą zostać wegetarianinami. A przecież nawet nie wiemy gdzie są!
Przez chwilę milczeliśmy obserwując niebo. W końcu powiedziałam to, o czym myślałam. I nie żałuję. To chyba normalne, że czuję to, co czuję. Przynajmniej mam taką nadzieję. Ciekawe, co czuła Clarisse, kiedy pierwszy raz jechała na misję. Może ona się nie bała, tylko była podekscytowana, że zabije kilka potworów? Może to jest normalne i ja też powinnam się tak zachowywać?
- Kiedy ja tu trafiłem, sądziłem, że to wszystko jest super. - wyznał Leo. - No wiesz, te wszystkie córki Afrodyty mnie do tego przekonały.
-Leo! - krzyknęłam, na tyle cicho, żeby tylko on mnie usłyszał, i dźgnęłam go w żebro.
Mimo wszystko zaczęliśmy się śmiać. Przyznaję, że Leo był jedną z niewielu osób, które umiały mnie rozśmieszyć oraz dobrze wyglądał w świetle księżyca. Cofnij. Wcale nie wyglądał tak dobrze. Nawet, jeśli dopiero wstał z łóżka.
- W każdym razie - kontynuował Leo. - Ja też pojechałem, a właściwie poleciałem, na misję, jak tylko przybyłem do Obozu. Nie było tak źle, bo byli ze mną przyjaciele. Wiec... nie martw się.
Uśmiechnęłam się do niego, a on odwzajemnił go. Patrzył mi w oczy, a ja patrzyłam w jego. Chwilę tkwiliśmy w bezruchu, aż w końcu powoli zaczął przysuwać twarz do mojej, wzięłam oddech i...
I drzwi za nami nagle się otworzyły. Stanęła w nich dziewczyna w szarej bluzce w autka i dopasowanych spodniach. Zastanawiam się, czy wszyscy od Hefajstosa mają takie piżamy.
- Valdez - burknęła dziewczyna. - wracaj do łóżka.
Leo przygryzł wargę i sztywno kiwnął głową. Dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem i wróciła do domku, trzaskając za sobą drzwiami. Popatrzyłam na chłopaka i zobaczyłam, że on patrzy na mnie uśmiechnięty. Poczułam się trochę nieswojo.
- Jutro zabiorę cię do Świata Leo.
- Świata Leo? Żartujesz?
Roześmiał się, ale po chwili dodał:
- Nie, nie żartuje. A teraz wróć do łóżka i spróbuj zasnąć. - położył mi rękę na ramieniu. - Możesz śnić o mnie, jeśli chcesz.
Prychnęłam i odwróciłam się. Udałam się do mojego domku, nie patrząc w tył. Szłam w ciemności, próbując nie myśleć, co by było, gdyby ta dziewczyna nie otworzyła drzwi.
piątek, 26 kwietnia 2013
Rozdział 4.
Rozdział dedykuję Gośce, z którą jadę na Obóz. Już nie mogę się doczekać <3 .
Komentujcie, herosi ;-;
Dostałam łóżko najbliżej drzwi, dlatego rano budzę się drżąc z zimna. Przypomniałam sobie sen - wysoki pan w skórzanej kurtce i okularami przeciwsłonecznymi kazał mi na siebie uważać. Cokolwiek to znaczyło, tutaj jestem bezpieczna. Tak mi przynajmniej mówią.
Wszyscy jeszcze śpią, więc cicho wychodzę z domku. Zauważyłam, że jedno łóżko jest puste, ale nie pamiętam, czyje jest lub czy jest niezajęte. Na dworze uderza mnie zapach deszczu. Biorę głęboki oddech i ruszam w stronę Wielkiego Domu. Mijam arenę i już po chwili jestem na miejscu.
Dlaczego tam idę? Leo mnie tam jeszcze nie zaprowadził, jestem ciekawa jak wygląda to wszystko. Chciałabym też odwiedzić Wyrocznię, ale chłopak powiedział, że przyjedzie dopiero za miesiąc. Szkoda.
Złapałam za klamkę i już miałam otwierać drzwi, ale usłyszałam czyjeś głosy.
-Nie. - mówiła stanowczo dziewczyna o znajomym głosie- Nie będę znowu wysyłała mojego rodzeństwa na niebezpieczne misje. To zbyt wiele, nawet dla nas.
Gdzie ja słyszałam tą dziewczynę? Jej ton jest groźny i ostrzegający. Napewno widziałam ją w Obozie, rozmawiałam z nią, może nawet wczoraj. Wczoraj, przed kolacją, przed wprowadzeniem się...
-Wiem, Clarisse - mówił drugi głos. Ten rozpoznałam szybko. To Chejron. - Ale Rachel powiedziała, że najsilniejsze dziecko pojedzie. A to oznacza, że ma największe szanse.
Szybko analizuje fakty. Rodzeństwo Clarisse. Misja. Rachel. Ktoś z mojego domku pojedzie na jakąś niebezpieczną misje. Ktoś, kto jest z nas najsilniejszy.
- Posłuchaj, Chejronie. Jesteśmy dziećmi Aresa. Wszyscy jesteśmy silni, najsilniejsi ze wszystkich. Nikt nigdzie nie idzie, napewno nie teraz, kiedy potrzebujemy wszystkich.
- Przecież przepowiednia Rachel może spełnić kiedykolwiek. Powiedziałem ci to, żebyś wiedziała i żebyście byli gotowi. Chyba nie muszę ci przypominać, żebyś nikomu o tym nie mówiła?
O nie. Podsłuchałam o jakieś ważnej tajemnicy. Dlaczego to zrobiłam, nigdy nie podsłuchiwałam! Mam tu same problemy.
- Oczywiście, nikt poza naszą trójką się nie dowie. - powiedziała dziewczyna. Bardziej wyczułam, niż zobaczyłam ja się uśmiecha.
-Trójką? Clarisse, jesteśmy tylko my - zdziwił się centaur.
-Tak, trójką. Ja, ty i szpieg.
Zamarłam. Serce mi stanęło. Może gdybym szybko odeszła, to nie mieliby pewności, że to ja. Niestety, nogi odmawiają mi posłuszeństwa.
-Spójrz. Tam w rogu, ktoś od Hermesa podłożył autko z dyktafonem. Widzisz? Zabawne... - prychnęła.
Odetchnęłam głośno. Po chwili usłyszałam trzaski, pewnie Clarisse zdeptała "szpiega". Odechciało mi się zwiedzać Wielki Dom. Wybiegłam na zewnątrz, w stronę truskawkowego pola.
Usiałam na ziemi i zaczęłam się zastanawiać. Myślę, że powinna kogoś spytać, o co chodzi, ale to tajemnica, więc nie powinnam. Jednakże chodzi tu o kogoś z mojego domku, co prawda nikogo nie zdążyłam jeszcze polubić, ale chyba powinnam wiedzieć. Wstałam, otrzepując krótkie czarne spodenki i poszłam na arenę, mając nadzieję, że spotkam tam Veronicę.
Zamiast przyjaciółki zobaczyłam wysoką brunetkę, strzelającą z łuku. Za każdym razem trafiała w sam środek tarczy. Bardzo szybko napinała cięciwę i wypuszczała strzałę. Brązowe loki lekko powiewały na wietrze, w oczach dostrzegłam błysk srebra.
-Na co się tak gapisz? - spytała, nawet nie patrząc na mnie.
Wypuściła kolejną strzałę i obróciła się do mnie. Uniosła brwi i zobaczyłam, że to nie był żaden błysk - dziewczyna ma srebrne oczy.
-Ja... ee... przepraszam.
Zmierzyła mnie wzrokiem, odwróciła się i ponownie wypuściła strzałę z ostrym grotem. Wypuściła powietrze i powiedziała:
-Po co tu przyszłaś?
Nie odpowiedziałam, uznając, że to pytanie jest głupie. Odeszłam od niej, podniosłam z ziemi długi, ciężki miecz i zaczęłam nim wymachiwać. Chyba nie szło mi za dobrze, bo dziewczyna zaczęła chichotać, wcale nie tak cicho. Nie przerywam zadania, ignorując dziewczynę.
-Jak masz na imię? - zapytała po kilku minutach.
-Patt - powiedziałam cicho.
Zwróciła twarz w moją stronę wykrzywiając tajemniczo wargi.
-Jestem Adara. Mogłabyś podać mi strzały? - uśmiechnęła się słodko.- Jesteś bliżej. Proszę.
Wzruszyłam ramionami i podeszłam pod tarczę. Podniosłam kilkanaście strzał, odwróciłam się i miałam ruszać w stronę Adary, ale coś boleśnie wbiło mi się w nogę. Stłumiłam krzyk, patrząc na wystającą z uda strzałę.
-To tylko początek. Nie wchodź mi w drogę.
Uśmiech znikł z jej twarzy. Wyjęłam bełt, głośno stękając. Wbił się dość głęboko, strasznie piecze. Podniosłam głowę, czując gorąco na twarzy, chcąc nawrzeszczeć na dziewczynę, ale jej już tu nie było. Trzymając rękę na zranionym miejscu poszłam do pokoju. Nikogo, oprócz dwunastoletniej Jenny, nie było w pokoju. Weszłam do łazienki i zajęłam się przemywaniem uda. Piekło, ale wytrzymałam. W końcu jestem córką Aresa, prawda?
Po jakieś godzinie leżenia, wstałam i poszłam na kolacje. Po drodze starałam się iść prosto, nie zważając na ból. Podeszłam do ogniska i wrzuciłam do niego kawałek grzanki, szepcząc coś o bogach i ojcu, po czym udałam do stolika i na nikogo nie patrząc zaczęłam skubać posiłek wpatrując się w żółto-czerwone duże ognisko. Wyobrażam sobie, że płomienie zamieniają się w wielkiego faceta. Rośnie i rośnie, sięga do koron drzew, ale nic nie podpala. Widzę lekki zarys kwadratowej twarzy, sterczące włosy, ręce w kieszeniach. Ogarnął spojrzeniem wszystkie stoliki i odchrząknął. Wszyscy wydali krótki okrzyk zdziwienia
i odruchowo cofnęli się. Czyli nie wyobraziłam go sobie. Ale jak to możliwe?
Chejron przygalopował nim ktoś zaczął się odezwać. Stanął przed ogniem, jakby w ogóle go nie parzył i powiedział.
-Aresie. Co cię do nas sprowadza.
Ares? Nie wiedziałam, że bogowie mają czas na odwiedzanie Obozu, bo napewno nie mają go na wychowywanie dzieci.
-Przyszedłem odwiedzić dzieci i porozmawiać o przepowiedni - widząc minę centaura dodał- Czyżbyś nie powiadomił jeszcze herosów?
Chejron zaczął się jąkać. Odkaszlnął i odpowiedział:
-Jeszcze nie nadszedł czas, Aresie. Musimy wiedzieć, który półbóg uda się na misje.
Płomienny bóg zmrużył oczy. Przynajmniej tak mi się wydawało. Przygryzłam wargę, czekając na odpowiedź.
-Ja wiem. Wiem, która z moich córek jest najsilniejsza. -powiedział w końcu.
A więc to córka. Stawiam na Clarisse. Pewnie pół tego Obozu stawiałoby na nią, gdyby usłyszeli to, co ja usłyszałam. Spojrzałam na Chejrona i zobaczyłam, że ten wstrzymuje oddech. On chce wiedzieć, ale nie chce, żeby wiedzieli wszyscy. Przez to wszystko jestem bardzo ciekawa.
-Och, myśl, Chejronie! -krzyknął Ares.- Mam tu tak stać i się wypalać czy wreszcie mogę ci to powiedzieć?
Centaur przez chwilę jeszcze się zastanawiał. Po chwili westchnął ciężko i powiedział krótko:
-Mów.
Ares uśmiechnął się i przeczesał ręką włosy. Wyglądał groźnie. Skórzana kurtka, postawa, twarz, włosy były jakby znajome, ale nie potrafię przypomnieć sobie gdzie je widziałam. I czy w ogóle je widziałam.
-Jest jedna taka córeczka, z której jestem nawet dumny - skrzywił się i poprawił -Może nie z niej, a czegoś co potrafi. Czegoś, co odziedziczyła po mnie.
Spojrzałam na resztę dzieci Aresa. Nie wyglądali na przerażonych, jak reszta herosów, mieli podniesione głowy, twardy wyraz twarzy, jakby chcieli, aby ojciec spojrzał na nich i pochwalił. Czy takie coś kiedykolwiek nadejdzie?
-Jak mówi przepowiednia, uda jej się wygrać tylko z pomocą przyjaciół. Obserwowałem ją przez jakiś czas i uważam, że się nadadzą. Cóż, nie są zbyt rozgarnięci, ale nadadzą się.
Wzrokiem zaczęłam szukać Leona i Veronicę, nie widziałam ich cały dzień. Zobaczyłam chłopaka w towarzystwie ładnej dziewczyny, ale nie znalazłam przyjaciółki. Zamiast niej ZNOWU zobaczyłam Adarę. Szczerzyła się patrząc na boga, jakby myślała, że cały czas mówi o niej. Szczerze, wątpię, żeby miała jakiś dobrych znajomych.
-Nie dorównuje siłą innym dzieciom, ale nad tym można popracować...
-Aresie - przerwał mu zniecierpliwiony Chejron -Czy możesz nam już powiedzieć?
Zmierzył go swoim przerażająco strasznym spojrzeniem i wzruszył ramionami.
-I tak nie mam za dużo czasu. Clarisse podejdź tu.
Dziewczyna nawet się nie zdziwiła. Podeszła do ojca i stanęła wyprostowana.
-Musisz się nią opiekować. Pokazać jej, jak się walczy. Nauczyć ją tego. Rozumiesz?
-Tak, ojcze. - odpowiedziała, nie patrząc na niego, jakby ziemia była ciekawsza.
-Odejdź. Patt chodź.
Możecie tylko wyobrazić sobie moje zdziwienie. To moje pierwsze spotkanie z tatem, nie chciałabym wyjść na idiotkę, ale też chciałabym wytknąć mu, jak bardzo go nie lubię. Że wolałabym być dzieckiem zwykłego śmiertelnika, który interesowałby się mną.
-Choć, nie mam czasu!
Podeszłam, czując, jakbym zamiast nóg miała dwie drewniane belki. Stojąc przed nim było mi strasznie gorąco, nie tylko przez ognisko. Przełknęłam ślinę i czekałam.
-Oboje wiemy, że coś umiesz, nie? - zaczął- Ty jesteś tym herosem, który pojedzie na misje, bla bla bla. Clarisse musi cię wyszkolić. Zabierz ze sobą tych dwóch pięknisiów i nie daj się zabić. Chejron jutro powie ci przepowiednie, ale nie śpieszcie się z tym wyjazdem. Poczekajcie trochę. Wszystko jasne?
Pokiwałam głową, mało rozumiejąc. Odwróciłam się, chcąc wrócić do bezpiecznego stolika, ale Ares dodał jeszcze:
-Zamiast miecza, bierz sztylet. Będzie ci łatwiej, biorąc pod uwagę to, że jesteś niższa i chudsza od innych. Uważaj na siebie.
Ostatnie zdanie coś mi podpowiedziało. Nagle ożywiłam się i zdołałam zapytać:
-To ty byłeś w moim śnie, prawda?
Wybuchnął głośnym śmiechem.
-Tak, nie ma za co, córeczko. - powiedział i zniknął.
Przez chwilę po prostu patrzyłam w miejsce, w którym stał mój tata, które teraz jest już zwykłym ogniskiem. Muszę dowiedzieć się, co to za misja. Mam nadzieję, że "pięknisie" to Leo i Veronica. Chcę wiedzieć, kiedy znów spotkam się z ojcem. Muszę porozmawiać z Chejronem.
Komentujcie, herosi ;-;
Dostałam łóżko najbliżej drzwi, dlatego rano budzę się drżąc z zimna. Przypomniałam sobie sen - wysoki pan w skórzanej kurtce i okularami przeciwsłonecznymi kazał mi na siebie uważać. Cokolwiek to znaczyło, tutaj jestem bezpieczna. Tak mi przynajmniej mówią.
Wszyscy jeszcze śpią, więc cicho wychodzę z domku. Zauważyłam, że jedno łóżko jest puste, ale nie pamiętam, czyje jest lub czy jest niezajęte. Na dworze uderza mnie zapach deszczu. Biorę głęboki oddech i ruszam w stronę Wielkiego Domu. Mijam arenę i już po chwili jestem na miejscu.
Dlaczego tam idę? Leo mnie tam jeszcze nie zaprowadził, jestem ciekawa jak wygląda to wszystko. Chciałabym też odwiedzić Wyrocznię, ale chłopak powiedział, że przyjedzie dopiero za miesiąc. Szkoda.
Złapałam za klamkę i już miałam otwierać drzwi, ale usłyszałam czyjeś głosy.
-Nie. - mówiła stanowczo dziewczyna o znajomym głosie- Nie będę znowu wysyłała mojego rodzeństwa na niebezpieczne misje. To zbyt wiele, nawet dla nas.
Gdzie ja słyszałam tą dziewczynę? Jej ton jest groźny i ostrzegający. Napewno widziałam ją w Obozie, rozmawiałam z nią, może nawet wczoraj. Wczoraj, przed kolacją, przed wprowadzeniem się...
-Wiem, Clarisse - mówił drugi głos. Ten rozpoznałam szybko. To Chejron. - Ale Rachel powiedziała, że najsilniejsze dziecko pojedzie. A to oznacza, że ma największe szanse.
Szybko analizuje fakty. Rodzeństwo Clarisse. Misja. Rachel. Ktoś z mojego domku pojedzie na jakąś niebezpieczną misje. Ktoś, kto jest z nas najsilniejszy.
- Posłuchaj, Chejronie. Jesteśmy dziećmi Aresa. Wszyscy jesteśmy silni, najsilniejsi ze wszystkich. Nikt nigdzie nie idzie, napewno nie teraz, kiedy potrzebujemy wszystkich.
- Przecież przepowiednia Rachel może spełnić kiedykolwiek. Powiedziałem ci to, żebyś wiedziała i żebyście byli gotowi. Chyba nie muszę ci przypominać, żebyś nikomu o tym nie mówiła?
O nie. Podsłuchałam o jakieś ważnej tajemnicy. Dlaczego to zrobiłam, nigdy nie podsłuchiwałam! Mam tu same problemy.
- Oczywiście, nikt poza naszą trójką się nie dowie. - powiedziała dziewczyna. Bardziej wyczułam, niż zobaczyłam ja się uśmiecha.
-Trójką? Clarisse, jesteśmy tylko my - zdziwił się centaur.
-Tak, trójką. Ja, ty i szpieg.
Zamarłam. Serce mi stanęło. Może gdybym szybko odeszła, to nie mieliby pewności, że to ja. Niestety, nogi odmawiają mi posłuszeństwa.
-Spójrz. Tam w rogu, ktoś od Hermesa podłożył autko z dyktafonem. Widzisz? Zabawne... - prychnęła.
Odetchnęłam głośno. Po chwili usłyszałam trzaski, pewnie Clarisse zdeptała "szpiega". Odechciało mi się zwiedzać Wielki Dom. Wybiegłam na zewnątrz, w stronę truskawkowego pola.
Usiałam na ziemi i zaczęłam się zastanawiać. Myślę, że powinna kogoś spytać, o co chodzi, ale to tajemnica, więc nie powinnam. Jednakże chodzi tu o kogoś z mojego domku, co prawda nikogo nie zdążyłam jeszcze polubić, ale chyba powinnam wiedzieć. Wstałam, otrzepując krótkie czarne spodenki i poszłam na arenę, mając nadzieję, że spotkam tam Veronicę.
Zamiast przyjaciółki zobaczyłam wysoką brunetkę, strzelającą z łuku. Za każdym razem trafiała w sam środek tarczy. Bardzo szybko napinała cięciwę i wypuszczała strzałę. Brązowe loki lekko powiewały na wietrze, w oczach dostrzegłam błysk srebra.
-Na co się tak gapisz? - spytała, nawet nie patrząc na mnie.
Wypuściła kolejną strzałę i obróciła się do mnie. Uniosła brwi i zobaczyłam, że to nie był żaden błysk - dziewczyna ma srebrne oczy.
-Ja... ee... przepraszam.
Zmierzyła mnie wzrokiem, odwróciła się i ponownie wypuściła strzałę z ostrym grotem. Wypuściła powietrze i powiedziała:
-Po co tu przyszłaś?
Nie odpowiedziałam, uznając, że to pytanie jest głupie. Odeszłam od niej, podniosłam z ziemi długi, ciężki miecz i zaczęłam nim wymachiwać. Chyba nie szło mi za dobrze, bo dziewczyna zaczęła chichotać, wcale nie tak cicho. Nie przerywam zadania, ignorując dziewczynę.
-Jak masz na imię? - zapytała po kilku minutach.
-Patt - powiedziałam cicho.
Zwróciła twarz w moją stronę wykrzywiając tajemniczo wargi.
-Jestem Adara. Mogłabyś podać mi strzały? - uśmiechnęła się słodko.- Jesteś bliżej. Proszę.
Wzruszyłam ramionami i podeszłam pod tarczę. Podniosłam kilkanaście strzał, odwróciłam się i miałam ruszać w stronę Adary, ale coś boleśnie wbiło mi się w nogę. Stłumiłam krzyk, patrząc na wystającą z uda strzałę.
-To tylko początek. Nie wchodź mi w drogę.
Uśmiech znikł z jej twarzy. Wyjęłam bełt, głośno stękając. Wbił się dość głęboko, strasznie piecze. Podniosłam głowę, czując gorąco na twarzy, chcąc nawrzeszczeć na dziewczynę, ale jej już tu nie było. Trzymając rękę na zranionym miejscu poszłam do pokoju. Nikogo, oprócz dwunastoletniej Jenny, nie było w pokoju. Weszłam do łazienki i zajęłam się przemywaniem uda. Piekło, ale wytrzymałam. W końcu jestem córką Aresa, prawda?
Po jakieś godzinie leżenia, wstałam i poszłam na kolacje. Po drodze starałam się iść prosto, nie zważając na ból. Podeszłam do ogniska i wrzuciłam do niego kawałek grzanki, szepcząc coś o bogach i ojcu, po czym udałam do stolika i na nikogo nie patrząc zaczęłam skubać posiłek wpatrując się w żółto-czerwone duże ognisko. Wyobrażam sobie, że płomienie zamieniają się w wielkiego faceta. Rośnie i rośnie, sięga do koron drzew, ale nic nie podpala. Widzę lekki zarys kwadratowej twarzy, sterczące włosy, ręce w kieszeniach. Ogarnął spojrzeniem wszystkie stoliki i odchrząknął. Wszyscy wydali krótki okrzyk zdziwienia
i odruchowo cofnęli się. Czyli nie wyobraziłam go sobie. Ale jak to możliwe?
Chejron przygalopował nim ktoś zaczął się odezwać. Stanął przed ogniem, jakby w ogóle go nie parzył i powiedział.
-Aresie. Co cię do nas sprowadza.
Ares? Nie wiedziałam, że bogowie mają czas na odwiedzanie Obozu, bo napewno nie mają go na wychowywanie dzieci.
-Przyszedłem odwiedzić dzieci i porozmawiać o przepowiedni - widząc minę centaura dodał- Czyżbyś nie powiadomił jeszcze herosów?
Chejron zaczął się jąkać. Odkaszlnął i odpowiedział:
-Jeszcze nie nadszedł czas, Aresie. Musimy wiedzieć, który półbóg uda się na misje.
Płomienny bóg zmrużył oczy. Przynajmniej tak mi się wydawało. Przygryzłam wargę, czekając na odpowiedź.
-Ja wiem. Wiem, która z moich córek jest najsilniejsza. -powiedział w końcu.
A więc to córka. Stawiam na Clarisse. Pewnie pół tego Obozu stawiałoby na nią, gdyby usłyszeli to, co ja usłyszałam. Spojrzałam na Chejrona i zobaczyłam, że ten wstrzymuje oddech. On chce wiedzieć, ale nie chce, żeby wiedzieli wszyscy. Przez to wszystko jestem bardzo ciekawa.
-Och, myśl, Chejronie! -krzyknął Ares.- Mam tu tak stać i się wypalać czy wreszcie mogę ci to powiedzieć?
Centaur przez chwilę jeszcze się zastanawiał. Po chwili westchnął ciężko i powiedział krótko:
-Mów.
Ares uśmiechnął się i przeczesał ręką włosy. Wyglądał groźnie. Skórzana kurtka, postawa, twarz, włosy były jakby znajome, ale nie potrafię przypomnieć sobie gdzie je widziałam. I czy w ogóle je widziałam.
-Jest jedna taka córeczka, z której jestem nawet dumny - skrzywił się i poprawił -Może nie z niej, a czegoś co potrafi. Czegoś, co odziedziczyła po mnie.
Spojrzałam na resztę dzieci Aresa. Nie wyglądali na przerażonych, jak reszta herosów, mieli podniesione głowy, twardy wyraz twarzy, jakby chcieli, aby ojciec spojrzał na nich i pochwalił. Czy takie coś kiedykolwiek nadejdzie?
-Jak mówi przepowiednia, uda jej się wygrać tylko z pomocą przyjaciół. Obserwowałem ją przez jakiś czas i uważam, że się nadadzą. Cóż, nie są zbyt rozgarnięci, ale nadadzą się.
Wzrokiem zaczęłam szukać Leona i Veronicę, nie widziałam ich cały dzień. Zobaczyłam chłopaka w towarzystwie ładnej dziewczyny, ale nie znalazłam przyjaciółki. Zamiast niej ZNOWU zobaczyłam Adarę. Szczerzyła się patrząc na boga, jakby myślała, że cały czas mówi o niej. Szczerze, wątpię, żeby miała jakiś dobrych znajomych.
-Nie dorównuje siłą innym dzieciom, ale nad tym można popracować...
-Aresie - przerwał mu zniecierpliwiony Chejron -Czy możesz nam już powiedzieć?
Zmierzył go swoim przerażająco strasznym spojrzeniem i wzruszył ramionami.
-I tak nie mam za dużo czasu. Clarisse podejdź tu.
Dziewczyna nawet się nie zdziwiła. Podeszła do ojca i stanęła wyprostowana.
-Musisz się nią opiekować. Pokazać jej, jak się walczy. Nauczyć ją tego. Rozumiesz?
-Tak, ojcze. - odpowiedziała, nie patrząc na niego, jakby ziemia była ciekawsza.
-Odejdź. Patt chodź.
Możecie tylko wyobrazić sobie moje zdziwienie. To moje pierwsze spotkanie z tatem, nie chciałabym wyjść na idiotkę, ale też chciałabym wytknąć mu, jak bardzo go nie lubię. Że wolałabym być dzieckiem zwykłego śmiertelnika, który interesowałby się mną.
-Choć, nie mam czasu!
Podeszłam, czując, jakbym zamiast nóg miała dwie drewniane belki. Stojąc przed nim było mi strasznie gorąco, nie tylko przez ognisko. Przełknęłam ślinę i czekałam.
-Oboje wiemy, że coś umiesz, nie? - zaczął- Ty jesteś tym herosem, który pojedzie na misje, bla bla bla. Clarisse musi cię wyszkolić. Zabierz ze sobą tych dwóch pięknisiów i nie daj się zabić. Chejron jutro powie ci przepowiednie, ale nie śpieszcie się z tym wyjazdem. Poczekajcie trochę. Wszystko jasne?
Pokiwałam głową, mało rozumiejąc. Odwróciłam się, chcąc wrócić do bezpiecznego stolika, ale Ares dodał jeszcze:
-Zamiast miecza, bierz sztylet. Będzie ci łatwiej, biorąc pod uwagę to, że jesteś niższa i chudsza od innych. Uważaj na siebie.
Ostatnie zdanie coś mi podpowiedziało. Nagle ożywiłam się i zdołałam zapytać:
-To ty byłeś w moim śnie, prawda?
Wybuchnął głośnym śmiechem.
-Tak, nie ma za co, córeczko. - powiedział i zniknął.
Przez chwilę po prostu patrzyłam w miejsce, w którym stał mój tata, które teraz jest już zwykłym ogniskiem. Muszę dowiedzieć się, co to za misja. Mam nadzieję, że "pięknisie" to Leo i Veronica. Chcę wiedzieć, kiedy znów spotkam się z ojcem. Muszę porozmawiać z Chejronem.
niedziela, 21 kwietnia 2013
Rozdział 3.
Do dzisiejszego wieczora muszę przenieść swoje rzeczy do domku numer pięć. Myśląc o tym chłopcu, którego zamroczyłam wczoraj, czuję ucisk w piersi. Trudno będzie mi patrzeć na niego przez kilka godzin.
Wkładając ciuchy do małej torby podróżnej, którą dostałam od Chejrona, poczułam za sobą czyjś oddech. Natychmiast się odwróciłam i ujrzałam małego, wysportowanego bruneta.
- Cześć Caleb, jak leci?
Chłopiec uśmiechnął się do mnie smutno i odpowiedział:
- Będzie mi cię tutaj brakowało. Nawet cię polubiłem.
W tym momencie najchętniej przytuliłabym go. Był jedną z niewielu osób, która powiedziała mi coś takiego. Ja także go polubiłam go i wolałabym zostać tu, w domku Hermesa. Odwzajemniłam uśmiech i wróciłam do pakowania się.
Nie poszłam na śniadanie. Po pierwsze dlatego, że nie miałam ochoty niczego jeść, a po drugie nie chciałam zobaczyć się z Leonem i Veronicą. Jeszcze nie wiem, jak wyjaśnić im to, co zrobiłam wczoraj. Baliby się na mnie spojrzeć, popatrzeć mi w oczy, a co dopiero odezwać się. Jedyni ludzie, których tutaj lubię.
Na dworze jest upał, więc nie chcę siedzieć w domku i wychodzę postanawiając się przejść. Nie wiem dokąd idę, ale po kilku minutach wchodzę do stajni. Ściany są z ciemnego drewna, okna niewielkie i wszędzie jest porozrzucane siano. Zapach nie jest przyjemny, ale ignoruję go i podchodzę do szarego pegaza.
- Cześć, Blair -mówię do niej.
Oczywiście, nie odpowiada. Nadal wygląda jakby była smutna. Kto wie, co stało jej się, zanim ten dzieciak ją znalazł? Może chodzi o jej właściciela? A może żyła gdzieś na wolności, fruwała aż tu nagle sprowadzili ją do tego Obozu? Może miała mamę, nie żyło jej się zbyt dobrze, ale wiedziała kim jest, choć miała sekret, o którym widziała tylko jedna osoba, ale pewien dzień zniszczył to wszystko? Może bardzo tęskni za mamą, a nie może użyć nawet głupiego telefonu!
Biorę głęboki oddech i zaczynam głaskać Blair po pyszczku. Lekko unosi i opuszcza skrzydła, jakby miała ochotę pofruwać. Przymyka oczy i chyba odpręża się. W tym momencie mam wielką ochotę wyjść z nią na dwór, usiąść na jej grzbiecie i unieść się wysoko w chmury. Ale nie robię tego. Jestem nowa i byłoby lepiej, gdyby Chejron nie nakrzyczał na mnie przy wszystkich i nie wlepił szlabanu.
Na zewnątrz słyszę już czyjeś rozmowy, znak, że jest już po śniadaniu. Żegnam się z pegazem i wychodzę. Myślę, że już czas przenieść się do dzieci Aresa, dlatego powoli ruszam po torbę.
Po drodze mijam rozgadanych nastolatków, w tym dziewczynę w krótkich, różowych szortach, które wyglądają jak majtki, z lekko ściekającym makijażem i czerwoną buzią. Pewnie jest córką Afrodyty, bo kiedy wyciąga lusterko otwiera usta i piszczy. Czuję jak włosy przyklejają mi się do karku, wszyscy dookoła mnie mają rumieńce, więc ja napewno wyglądam jak burak.
Wchodzę do dusznego domku. Na łóżkach leżą zmęczeni obozowicze, podłoga jest zagracona ciuchami, opakowaniami po jedzeniu i różnymi kartkami, a przy suficie lata mucha. Tak bardzo tęsknie za moimi fioletowymi ścianami, dużym łóżkiem, wiecznym bałaganem. Chciałabym już wrócić do domu.
Podeszłam do swojego nieposłanego łóżka wzięłam torbę i usłyszałam za sobą:
- Cześć.
Podskoczyłam jak oparzona. Powoli odwróciłam się, na widok Leona i Veroniki zaschło mi w gardle.
- Hej. Co tu robicie? - spytałam siląc się na uśmiech.
Chłopak miał na sobie granatową koszulkę i czarne spodnie do kolan. Brązowe włosy wyglądały jak aureola wokół jego pogodnej twarzy, a oczy wpatrywały się we mnie... z troską?
- Przyszliśmy pogadać - powiedział i odrzucił z czoła niesforny kosmyk. - No wiesz, o wczorajszym incydencie.
Incydencie? Ha! Oni myślą, że to był jakiś tam "incydent"? No, trochę się zawiodą.
- Może chodźmy do zbrojowni? - podsunęła Veronica- Nikogo tam dzisiaj nie ma, nikt nie ma ochoty trenować w takim skwarze. No i akurat tam jest chłodniej. Co wy na to?
Kiwnęliśmy głowami i wyszliśmy z domku. Wzięłam ze sobą torbę, żeby kolejny raz po nią nie wracać.
Szliśmy w ciszy, a kiedy byliśmy już na miejscu usiedliśmy na zimnej podłodze i wpatrywaliśmy się w swoje ręce. Zbrojownia była dość dużym pomieszczeniem. Wszędzie były broń, tarcze, zbroje, hełmy i ochraniacze. Faktycznie, było tu chłodniej niż na zewnątrz, szczególnie jeśli siedziało się na ziemi. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam:
- Była sobie mała dziewczynka -nadal patrzyłam na dłonie, ale czułam na sobie spojrzenie dwójki herosów. - Kiedyś pokłóciła się z inną dziesięciolatką, ona wyzywała ją, śmiała się z niej i życzyła najgorszego. W końcu dziewczynka zdenerwowała się i wykrzyczała jej, żeby się utopiła i nigdy więcej się do niej nie odezwała. To niby były dziecinne sprzeczki, ale szybko pobiegła do domu. Weszła do pokoju mamy, nadal wkurzona, objęła ją, a wtedy ona na nią spojrzała. Zbladła jak ściana i patrzyła na swoje dziecko z otwartymi ustami. W końcu jej przeszło i przyciągnęła ją do siebie tuląc najmocniej, jak mogła. - mrugnęłam odgarniając obrazy matki - Następnego dnia przyszli do nas rodzice tej dziewczynki. Powiedzieli, że... że utopiła się w wannie. Policja ustaliła, że to było samobójstwo.
Odważyłam się spojrzeć na Leona i Veronicę. Wpatrywali się we mnie, chłopak ze ściśniętymi ustami, a dziewczyna z lekko otwartymi. Ich oczy zdradzały współczucie, a ja nie chcę, żeby ktokolwiek mi współczuł. Odchrząknęłam, siląc się na obojętny ton i opowiadałam dalej:
- Jakiś czas później mama tej dziewczynki opowiedziała jej, co się z nią dzieje. "Małe, straszne płomyczki", tak to nazwała. Tłumaczyła, że musi panować nad gniewem, bo inaczej znów mogą się pojawić. Mówiła, że ma to po tatusiu, teraz wiem, o co chodziło. - uśmiechnęłam się lekko- Tak więc, kiedyś, z ciekawości, dziewczynka spojrzała w lustro. Zawołała w myślach płomyczki, skupiała się, aż w końcu przybyły. Była trochę czerwona na twarzy z wysiłku, a na miejscu źrenic pojawił się ogień.- przerwałam- Mam tak od dziesiątego roku życia, do tej pory wiedziała o tym tylko mama. Umiem to kontrolować, ale czasami po prostu wybucham.
Leo odezwał się pierwszy. Podniósł prawą wargę i popatrzył mi w oczy.
- Niektórzy półbogowie mają takie "prezenty" od rodziców. Ci specjalni.
- I to ma być prezent?! Manipulowanie i straszenie ludzi? -prychnęłam.- To ja dziękuję bardzo, mogą go sobie wsadzić.
Założyłam ręce na piersi. Specjalne dzieci, śmieszne. Wcale nie jestem specjalna. Jestem po prostu dziewczyną w farbowanych włosach i płomieniach w oczach. Też mi coś.
- Niektóre są całkiem fajne, jeśli się wie co z nimi robić. Na przykład to - wyciągnął rękę do przodu i rozprostował palce. Kusiło mnie, żeby ją złapać, ale odepchnęłam od siebie tę myśl. I całe szczęście, bo nagle buchnął na niej ogień. Nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak. Podniosłam brwi i przypomniał mi się pierwszy sen w Obozie Herosów.
- Więc o to chodziło -szepnęłam.
-Co mówisz? -zapytała Veronica.
Wyglądała na równie zdezorientowaną, co ja. W jej oczach odbijał się ogień od Leona. Włosy, zebrane w koński ogon, przykleiły jej się do karku. Nie odrywała spojrzenia od ręki chłopca.
- Nie czujesz, że się palisz? -spytałam go.
Roześmiał się, obdarzając nas cudownym uśmiechem. Popatrzył mi w oczy i ciarki przebiegły mi po plecach.
- Wydaje mi się, że mnie nie da się spalić, Płomyczku.
Zamknął dłoń i ogień zgasł.
Do nowego domku idę sama. Przyjaciele chcieli mnie odprowadzić, ale ładnie podziękowałam i wyszłam ze zbrojowni. Po pokazie Leona siedzieliśmy tam jeszcze chwile i śmialiśmy się, ale zaczęło burczeć mi w brzuchu i postanowiłam już iść. Już prawie byłam pod drzwiami, kiedy przede mną nagle wyrósł wysoki chłopak.
- Witam, zdrajczyni. Gdzie się wybierasz? -spytał drwiącym tonem.
Chłopak miał ciemne włosy, które opadały mu na oczy. Niecierpliwym gestem odgarniał je. Był umięśniony, obozową koszulkę miał podartą i ubrudzoną, był blady, na twarzy nie miał nawet rumieńca od słońca. To pewnie mój przybrany braciszek, pomyślałam.
- Zdrajczyni? Dlaczego sądzisz, że jestem zdrajczynią? -zmierzyłam go wzrokiem. Raczej nie był pokojowo nastawiony, nie mam jak go wyminąć.
- Och, to bardzo proste -powiedział i uśmiechnął się łobuzersko- My zawsze wygrywamy. A ty, jako nasza siostra, powinnaś nam pomagać, a nie odwrotnie.
Więc o to chodzi? O przegraną? Coraz mniej lubię tych ludzi.
- Po pierwsze, wtedy nie wiedziałam, że jestem waszą siostrą -prawie wyplułam ostatnie słowo- A po drugie, gdybyście na straż postawili kogoś lepszego, niż dzieciaki Afrodyty, raczej mielibyśmy kłopot z wygraniem.
W końcu chłopak zaczął robić się czerwony. Jego duże niebieskie oczy, w tym odcieniu, który przypomina bezchmurne niebo, albo wody oceanu, kontrastowały z jego twarzą. Podszedł bliżej mnie, tak, że nasze stopy prawie się stykały i wysyczał:
- Nie będziesz miała tu łatwo, Patt. Sam się o to postaram.
Zachowałam spokój. Przynajmniej starałam się. Już otworzyłam usta, aby mu odpowiedzieć, ale obok nas znalazła się dziewczyna i chłopak cofnął się i spuścił głowę.
Dziewczyna miała kasztanowe włosy, na które nałożyła czerwoną chustę. Pomarańczową koszulkę rozerwała na ramionach, miała blade, długie nogi i glany. Patrzyła na chłopaka ciemnymi oczami, które wyglądały jak oczy głodnego tygrysa.
- Wystarczy, Chace. Chyba nie chciałeś przestraszyć nowej, prawda?
Twarz Chace zrobiła się purpurowa. Mruknął coś i odszedł. Dziewczyna odprowadziła go wzrokiem, a kiedy znikł popatrzyła na mnie i lekko wygięła wargę.
- Jestem Clarisse, ja rządzę naszym domkiem. -przez chwilę patrzyła na mnie w zamyśleniu- Myślę, że dostaniesz łóżko jak najdalej od Chace'a.
Wkładając ciuchy do małej torby podróżnej, którą dostałam od Chejrona, poczułam za sobą czyjś oddech. Natychmiast się odwróciłam i ujrzałam małego, wysportowanego bruneta.
- Cześć Caleb, jak leci?
Chłopiec uśmiechnął się do mnie smutno i odpowiedział:
- Będzie mi cię tutaj brakowało. Nawet cię polubiłem.
W tym momencie najchętniej przytuliłabym go. Był jedną z niewielu osób, która powiedziała mi coś takiego. Ja także go polubiłam go i wolałabym zostać tu, w domku Hermesa. Odwzajemniłam uśmiech i wróciłam do pakowania się.
Nie poszłam na śniadanie. Po pierwsze dlatego, że nie miałam ochoty niczego jeść, a po drugie nie chciałam zobaczyć się z Leonem i Veronicą. Jeszcze nie wiem, jak wyjaśnić im to, co zrobiłam wczoraj. Baliby się na mnie spojrzeć, popatrzeć mi w oczy, a co dopiero odezwać się. Jedyni ludzie, których tutaj lubię.
Na dworze jest upał, więc nie chcę siedzieć w domku i wychodzę postanawiając się przejść. Nie wiem dokąd idę, ale po kilku minutach wchodzę do stajni. Ściany są z ciemnego drewna, okna niewielkie i wszędzie jest porozrzucane siano. Zapach nie jest przyjemny, ale ignoruję go i podchodzę do szarego pegaza.
- Cześć, Blair -mówię do niej.
Oczywiście, nie odpowiada. Nadal wygląda jakby była smutna. Kto wie, co stało jej się, zanim ten dzieciak ją znalazł? Może chodzi o jej właściciela? A może żyła gdzieś na wolności, fruwała aż tu nagle sprowadzili ją do tego Obozu? Może miała mamę, nie żyło jej się zbyt dobrze, ale wiedziała kim jest, choć miała sekret, o którym widziała tylko jedna osoba, ale pewien dzień zniszczył to wszystko? Może bardzo tęskni za mamą, a nie może użyć nawet głupiego telefonu!
Biorę głęboki oddech i zaczynam głaskać Blair po pyszczku. Lekko unosi i opuszcza skrzydła, jakby miała ochotę pofruwać. Przymyka oczy i chyba odpręża się. W tym momencie mam wielką ochotę wyjść z nią na dwór, usiąść na jej grzbiecie i unieść się wysoko w chmury. Ale nie robię tego. Jestem nowa i byłoby lepiej, gdyby Chejron nie nakrzyczał na mnie przy wszystkich i nie wlepił szlabanu.
Na zewnątrz słyszę już czyjeś rozmowy, znak, że jest już po śniadaniu. Żegnam się z pegazem i wychodzę. Myślę, że już czas przenieść się do dzieci Aresa, dlatego powoli ruszam po torbę.
Po drodze mijam rozgadanych nastolatków, w tym dziewczynę w krótkich, różowych szortach, które wyglądają jak majtki, z lekko ściekającym makijażem i czerwoną buzią. Pewnie jest córką Afrodyty, bo kiedy wyciąga lusterko otwiera usta i piszczy. Czuję jak włosy przyklejają mi się do karku, wszyscy dookoła mnie mają rumieńce, więc ja napewno wyglądam jak burak.
Wchodzę do dusznego domku. Na łóżkach leżą zmęczeni obozowicze, podłoga jest zagracona ciuchami, opakowaniami po jedzeniu i różnymi kartkami, a przy suficie lata mucha. Tak bardzo tęsknie za moimi fioletowymi ścianami, dużym łóżkiem, wiecznym bałaganem. Chciałabym już wrócić do domu.
Podeszłam do swojego nieposłanego łóżka wzięłam torbę i usłyszałam za sobą:
- Cześć.
Podskoczyłam jak oparzona. Powoli odwróciłam się, na widok Leona i Veroniki zaschło mi w gardle.
- Hej. Co tu robicie? - spytałam siląc się na uśmiech.
Chłopak miał na sobie granatową koszulkę i czarne spodnie do kolan. Brązowe włosy wyglądały jak aureola wokół jego pogodnej twarzy, a oczy wpatrywały się we mnie... z troską?
- Przyszliśmy pogadać - powiedział i odrzucił z czoła niesforny kosmyk. - No wiesz, o wczorajszym incydencie.
Incydencie? Ha! Oni myślą, że to był jakiś tam "incydent"? No, trochę się zawiodą.
- Może chodźmy do zbrojowni? - podsunęła Veronica- Nikogo tam dzisiaj nie ma, nikt nie ma ochoty trenować w takim skwarze. No i akurat tam jest chłodniej. Co wy na to?
Kiwnęliśmy głowami i wyszliśmy z domku. Wzięłam ze sobą torbę, żeby kolejny raz po nią nie wracać.
Szliśmy w ciszy, a kiedy byliśmy już na miejscu usiedliśmy na zimnej podłodze i wpatrywaliśmy się w swoje ręce. Zbrojownia była dość dużym pomieszczeniem. Wszędzie były broń, tarcze, zbroje, hełmy i ochraniacze. Faktycznie, było tu chłodniej niż na zewnątrz, szczególnie jeśli siedziało się na ziemi. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam:
- Była sobie mała dziewczynka -nadal patrzyłam na dłonie, ale czułam na sobie spojrzenie dwójki herosów. - Kiedyś pokłóciła się z inną dziesięciolatką, ona wyzywała ją, śmiała się z niej i życzyła najgorszego. W końcu dziewczynka zdenerwowała się i wykrzyczała jej, żeby się utopiła i nigdy więcej się do niej nie odezwała. To niby były dziecinne sprzeczki, ale szybko pobiegła do domu. Weszła do pokoju mamy, nadal wkurzona, objęła ją, a wtedy ona na nią spojrzała. Zbladła jak ściana i patrzyła na swoje dziecko z otwartymi ustami. W końcu jej przeszło i przyciągnęła ją do siebie tuląc najmocniej, jak mogła. - mrugnęłam odgarniając obrazy matki - Następnego dnia przyszli do nas rodzice tej dziewczynki. Powiedzieli, że... że utopiła się w wannie. Policja ustaliła, że to było samobójstwo.
Odważyłam się spojrzeć na Leona i Veronicę. Wpatrywali się we mnie, chłopak ze ściśniętymi ustami, a dziewczyna z lekko otwartymi. Ich oczy zdradzały współczucie, a ja nie chcę, żeby ktokolwiek mi współczuł. Odchrząknęłam, siląc się na obojętny ton i opowiadałam dalej:
- Jakiś czas później mama tej dziewczynki opowiedziała jej, co się z nią dzieje. "Małe, straszne płomyczki", tak to nazwała. Tłumaczyła, że musi panować nad gniewem, bo inaczej znów mogą się pojawić. Mówiła, że ma to po tatusiu, teraz wiem, o co chodziło. - uśmiechnęłam się lekko- Tak więc, kiedyś, z ciekawości, dziewczynka spojrzała w lustro. Zawołała w myślach płomyczki, skupiała się, aż w końcu przybyły. Była trochę czerwona na twarzy z wysiłku, a na miejscu źrenic pojawił się ogień.- przerwałam- Mam tak od dziesiątego roku życia, do tej pory wiedziała o tym tylko mama. Umiem to kontrolować, ale czasami po prostu wybucham.
Leo odezwał się pierwszy. Podniósł prawą wargę i popatrzył mi w oczy.
- Niektórzy półbogowie mają takie "prezenty" od rodziców. Ci specjalni.
- I to ma być prezent?! Manipulowanie i straszenie ludzi? -prychnęłam.- To ja dziękuję bardzo, mogą go sobie wsadzić.
Założyłam ręce na piersi. Specjalne dzieci, śmieszne. Wcale nie jestem specjalna. Jestem po prostu dziewczyną w farbowanych włosach i płomieniach w oczach. Też mi coś.
- Niektóre są całkiem fajne, jeśli się wie co z nimi robić. Na przykład to - wyciągnął rękę do przodu i rozprostował palce. Kusiło mnie, żeby ją złapać, ale odepchnęłam od siebie tę myśl. I całe szczęście, bo nagle buchnął na niej ogień. Nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak. Podniosłam brwi i przypomniał mi się pierwszy sen w Obozie Herosów.
- Więc o to chodziło -szepnęłam.
-Co mówisz? -zapytała Veronica.
Wyglądała na równie zdezorientowaną, co ja. W jej oczach odbijał się ogień od Leona. Włosy, zebrane w koński ogon, przykleiły jej się do karku. Nie odrywała spojrzenia od ręki chłopca.
- Nie czujesz, że się palisz? -spytałam go.
Roześmiał się, obdarzając nas cudownym uśmiechem. Popatrzył mi w oczy i ciarki przebiegły mi po plecach.
- Wydaje mi się, że mnie nie da się spalić, Płomyczku.
Zamknął dłoń i ogień zgasł.
Do nowego domku idę sama. Przyjaciele chcieli mnie odprowadzić, ale ładnie podziękowałam i wyszłam ze zbrojowni. Po pokazie Leona siedzieliśmy tam jeszcze chwile i śmialiśmy się, ale zaczęło burczeć mi w brzuchu i postanowiłam już iść. Już prawie byłam pod drzwiami, kiedy przede mną nagle wyrósł wysoki chłopak.
- Witam, zdrajczyni. Gdzie się wybierasz? -spytał drwiącym tonem.
Chłopak miał ciemne włosy, które opadały mu na oczy. Niecierpliwym gestem odgarniał je. Był umięśniony, obozową koszulkę miał podartą i ubrudzoną, był blady, na twarzy nie miał nawet rumieńca od słońca. To pewnie mój przybrany braciszek, pomyślałam.
- Zdrajczyni? Dlaczego sądzisz, że jestem zdrajczynią? -zmierzyłam go wzrokiem. Raczej nie był pokojowo nastawiony, nie mam jak go wyminąć.
- Och, to bardzo proste -powiedział i uśmiechnął się łobuzersko- My zawsze wygrywamy. A ty, jako nasza siostra, powinnaś nam pomagać, a nie odwrotnie.
Więc o to chodzi? O przegraną? Coraz mniej lubię tych ludzi.
- Po pierwsze, wtedy nie wiedziałam, że jestem waszą siostrą -prawie wyplułam ostatnie słowo- A po drugie, gdybyście na straż postawili kogoś lepszego, niż dzieciaki Afrodyty, raczej mielibyśmy kłopot z wygraniem.
W końcu chłopak zaczął robić się czerwony. Jego duże niebieskie oczy, w tym odcieniu, który przypomina bezchmurne niebo, albo wody oceanu, kontrastowały z jego twarzą. Podszedł bliżej mnie, tak, że nasze stopy prawie się stykały i wysyczał:
- Nie będziesz miała tu łatwo, Patt. Sam się o to postaram.
Zachowałam spokój. Przynajmniej starałam się. Już otworzyłam usta, aby mu odpowiedzieć, ale obok nas znalazła się dziewczyna i chłopak cofnął się i spuścił głowę.
Dziewczyna miała kasztanowe włosy, na które nałożyła czerwoną chustę. Pomarańczową koszulkę rozerwała na ramionach, miała blade, długie nogi i glany. Patrzyła na chłopaka ciemnymi oczami, które wyglądały jak oczy głodnego tygrysa.
- Wystarczy, Chace. Chyba nie chciałeś przestraszyć nowej, prawda?
Twarz Chace zrobiła się purpurowa. Mruknął coś i odszedł. Dziewczyna odprowadziła go wzrokiem, a kiedy znikł popatrzyła na mnie i lekko wygięła wargę.
- Jestem Clarisse, ja rządzę naszym domkiem. -przez chwilę patrzyła na mnie w zamyśleniu- Myślę, że dostaniesz łóżko jak najdalej od Chace'a.
czwartek, 11 kwietnia 2013
Rozdział 2.
Las jest wielki. Gdyby nie Leo, zgubiłabym się w nim, ale najwidoczniej wie gdzie idzie. Wszystkie drzewa wyglądają tak samo, wysokie, o grubym pniu i zielonych liściach. Korona jest tak gęsta, że prawie nie widać nieba. Ten widok przypomina mi wakacje spędzone u babci, kiedy razem z nią i mamą poszłyśmy na "babskie zbieranie grzybków". To było kilka lat temu. Szliśmy wolno, może ze względu na babcie, a może dlatego, żeby zebrać więcej grzybów, które uwielbiał dziadek. Wszystko było normalne, dopóki nie znalazłam małego podgrzybka.
-Mamo, patrz! Tam! Widzisz? Sama go znalazłam! - krzyczałam.
Mama miała wtedy długie czarne włosy, zebrane w koński ogon i niebieskie, błyszczące na słońcu oczy. Miała na sobie szary podkoszulek i czarną wiatrówkę, na wypadek, gdyby zaczęło wiać.
-Świetnie! Biegnij po niego i uważaj pod nogi. - powiedziała z uśmiechem na twarzy i podała mi nożyk na grzyby.
Podbiegłam zostawiając za sobą kobiety. I wtedy wszystko zaczęło dziać się jak w zwolnionym tempie. Roześmiana sześciolatka schyliła się, aby go zerwać, a zza drzewa wyszedł największy wąż na świecie. Przynajmniej tak kiedyś myślałam. Teraz, gdy to sobie przypominam, dziwię się, że nie zaczęłam krzyczeć, albo przynajmniej wołać mamy. Wąż zaczął syczeć, a potem... Dziwne, ale nie pamiętam, co było potem.
-Już prawie jesteśmy. - powiedział Leo wyrywając mnie ze świata wspomnień. Byliśmy już dość głęboko w lesie, trawa i liście były gęstsze. Słyszałam też rozmowy, śmiechy i wrzaski innych obozowiczów.
-Leo, na czym właściwie polega ta gra? - spytałam nagle.
Chłopiec obrócił twarz w moją stronę i uśmiechnął się tajemniczo.
-Zobaczysz. Będzie ubaw.
W końcu doszliśmy do pozostałych. Patrzyłam na nich i nie mogłam uwierzyć. Po co im zbroje i broń do jakieś głupiej zabawy? Po drugiej stronie leżały hełmy, była ich chyba setka. Różniły się tylko tym, że jedne miały niebieskie kity, a inne czerwone.
-Herosi! - zaczął Chejron. - Skoro wszyscy już są, możemy zaczynać.
Półbogowie wydali z siebie okrzyk zadowolenia, ale centaur natychmiast uciszył ich podnosząc rękę.
-Drużyna czerwonych będzie składać się z dzieci Aresa, Afrodyty i Demeter. Natomiast niebieskich- Apollina, Hefajstosa, Hermesa i Hekate. Jakieś pytania? - spytał, ale nikt się nie odezwał. - W takim razie weźcie hełmy i omówcie plan działania! Powodzenia!
Wszyscy natychmiast rzucili się tą kupkę, ale Leo ciągnął mnie w drugą stronę.
-Wszystkiego wystarczy. Najpierw potrzebujemy zbroi. - powiedział, widząc moją zdezorientowaną minę.
Ubraliśmy zbroję, mi niestety nie szło, ale brunet mi pomógł. Znów poczułam śniadanie, ale kiedy włożyłam hełm, czułam już tylko podniecenie.
- Słodko w tym wyglądasz. - zachichotał Leo.
- Och, zamknij się.
Plan działania jest prosty: wszyscy coś robią, ale Patt i Veronica pilnują sztandaru. Leo zgłosił się na ochotnika, że zostanie z "nowymi".
- Serio, chcesz z nami zostać?
- Jasne, że tak. Ktoś musi cię nauczyć trzymać ten miecz, Patt.
Wiem, jak się go trzyma. Wiem, że jest źle wyważony. Wiem, że jest też trochę za długi, ale nie mam pojęcia skąd. Wolę nie dzielić się z Leonem tą informacją.
Kiedy już dziewczyna z domku Hefajstosa zawiesiła niebieską flagę na drzewie, tak, że prawie w ogóle nie było jej widać, wszyscy, prócz nas, rozeszli się. Spojrzałam na Veronicę. Miała bordowe włosy do ramion, brązowe oczy, duże, ładne usta i wyglądała na dość nieśmiałą. Pod zbroją miała obozową koszulkę, na długie, opalone nogi założyła zaś krótkie spodenki. Z łukiem przewieszonym przez ramię wyglądała groźnie i zarazem pięknie. Dostrzegła, że na nią patrzę i uśmiechnęła się.
- Jestem Vera, córka Apolla. Miło mi cię poznać.
A więc wszyscy od Apolla są ładni. Świetnie, mogę już go skreślić. Zostaje coraz mniej opcji, co do mojego boskiego tatusia.
-Jestem Patt. Umiesz strzelać z łuku?
Dziewczyna wygląda, jakby miała tyle lat co ja. Czternaście. Dlatego dziwię się, że już umie z tego strzelać.
-Tak, mieszałam niedaleko lasu. Brat mnie uczył.
-Jest tu? To znaczy, w Obozie Herosów?
Uśmiech dziewczyny zbladł. Jej oczy nie błyszczały już tym ciepłem, co przed chwilą.
-Nie, jest zwykłym śmiertelnikiem. Trochę za nim tęsknie. Ma na imię Will, został w domu.
Pomyślałam o mamie, która pewnie się o mnie martwi. Wczoraj rozmawiałam z nią przez "telefon", ale pewnie ciekawi się co u mnie i tęskni. Ja też.
Już miałam jej to powiedzieć, ale przyszedł Leo.
-Trochę tu sobie postoimy. - mruknął.
I faktycznie, miał rację. Staliśmy koło siebie, prawie w ogóle się nie odzywając. Słyszałam ćwierkanie ptaków, uderzanie stali o stal i niekiedy wrzaski i okrzyki. Całkiem nieźle, jak na pierwszy raz.
- Ale nuda, dziewczyny...- zaczął Leo, ale zza drzew wyłonił się muskularny chłopiec od Aresa. Biegł w naszą stronę, wymachując mieczem. Spojrzałam szybko na boki. Leo siedział i podnosił miecz, trochę osłupiały. Veronica próbowała szybko podnieść kołczan, ale wszystkie strzały się z niego wysypały. Nie miałam wyboru. Ścisnęłam moją broń mocniej i podbiegłam odparowując cios. Ramię mi ścierpło, ale nie pozwoliłam chłopakowi pobiec do drzewa, na którym wisi flaga. Zrobiłam jakieś dwie sztuczki, kompletnie bezsensowne, ale długi miecz wypadł mu z rąk. Dysząc ciężko przyłożyłam mu końcówkę stali do gardła i powiedziałam:
-Jest ktoś jeszcze?
Nie odpowiedział. Bezpiecznie odwróciłam głowę i zobaczyłam, że moi przyjaciele już stoją i gapią się na mnie z otwartymi szeroko ustami. Też byłabym zdziwiona, ale mam w sobie za dużo adrenaliny.
-Pytam, czy ktoś jest z tobą? Biegł tu?
Chłopak ma zielone oczy i kwadratową szczękę, którą mocno zaciska. Niesforny kosmyk prawie czarnych włosów spadł mu nisko na czoło.
-Nie. Eee... Wysłali tu tylko mnie, bo mówili, że sobie z wami poradzę. Ja... Znaczy oni... - zaczął się jąkać. Pewnie jest tylko zdziwiony,bo kontroluję "moc". Ale na wszelki wypadek wzięłam głęboki oddech i mruknęłam szybko kilka razy.
-A co z pozostałymi? Z naszej drużyny?
-Ha! - krzyknął i poruszył się zbyt gwałtownie, przez co z jego szyi poleciała kropelka czerwonej krwi. - Prawie wszyscy leżą i kwiczą. Czerwoni ich zabawiają, a ja w tym czasie... No wiecie, miałem zdobyć sztandar.
Przegrywamy? Niedobrze! Ale co może zrobić trójka herosów przeciwko prawie pięćdziesięciu innym?
-Mam pomysł! - krzyknął entuzjastycznie Leo, który znalazł się obok mnie. - Powiesz nam, gdzie jest wasza flaga, a my po cichu ją wykradniemy!
-Nie ma mowy. - odpowiedział szybko chłopak.
Mam wybór. Możemy iść i sami poszukać tej flagi, albo w końcu pokazać wszystkim co umiem i wygrać. Może, na razie nie wszystkim, może wystarczy pokazać to tylko tej dwójce, która tu ze mną czekała. Nie ma czasu, trzeba działać, a ja lubię wygrywać.
-Nie patrzcie mi w oczy. - powiedziałam.
-Co? - spytała nagle Vera. Chciałabym się z nią zaprzyjaźnić, ale to, czego może się o mnie dowiedzieć, może skreślić przyjaźń.
-Po prostu nie patrzcie na mnie chwilę, jasne? - warknęłam.
Zobaczyłam, że patrzą na siebie zdziwieni, ale potem odwracają ode mnie wzrok. Skupiam się, myślę o wszystkich złych rzeczach, o tym, że nikt nawet nie zna dobrze swoich rodziców. Czuję, jak wzbiera się we mnie złość, a wraz z nim, w moich oczach pojawiają się czerwone płomyki, których wszyscy się boją.
-Powiedz mi, gdzie ukryliście sztandar.
Źrenice chłopaka rozszerzyły się, otworzył usta. Działa tak, jak powinno. Boi się mnie. Mnie i moich płonących oczu.
-Jest tam, gdzie się spotkaliśmy na początku. - wyjęczał.
-Dobra, zostaniesz tu. Nikogo nie zawołasz, będziesz cicho, dopóki gra się nie skończy. -zaczęłam.- A jak będzie po wszystkim, zapomnisz, czego tak się wystraszyłeś.
Potaknął. Znów wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się, spuszczając miecz.
-Możemy ruszać.
Popatrzyli na mnie niepewnie. Potem przenieśli wzrok na wystraszonego chłopaka.
-Co ty zrobiłaś? - spytał Leo.
-Wyjaśnię wam to później, teraz chodźmy po tą głupią flagę, nie ma czasu.
Biegliśmy okrężną drogą, żeby na nikogo nie wpaść. Krzyki były głośniejsze, założę się, że to nasza drużyna krzyczy. Coraz bardziej biło mi serce. Tym razem wszyscy trzymaliśmy broń w ręku.
-Dziewczyny, patrzcie! - syknął Leo. - Jest tam!
Między drzewami dostrzegłam leżącą czerwoną flagę. Już miałam tam ruszać, ale Veronica krzyknęła:
-Uwaga! Biegną do nas!
Cztery dziewczyny i jeden chłopak. Veronica szybko wypuściła trzy strzały, wszystkie trafiły w łydki. Ja i Leo skoczyliśmy do dwóch pozostałych dziewczyn i powaliliśmy je kilkoma ciosami. Leżały, kuliły się i jęczały.
-Najwyraźniej byli od Afrodyty.
Rozejrzałam się dookoła, tym razem nikogo nie było. Nie chciałabym trafić na piątkę wściekłych dzieci Aresa, dlatego szybko podbiegliśmy do drzew. Sięgnęłam po flagę i rozległ się głośny dźwięk, pewnie oznaczający wygraną. Pierwszy przybiegł do nas Chejron, popatrzył na nas, zmarszczył brwi.
-Drużyna niebieskich wygrała! Gratulacje!
Natychmiast zbiegli się wszyscy, wrzeszcząc na całe gardła. Otoczyli nas kółkiem, przegrani zostali z tyłu, nie odzywając się.
Nagle wszyscy stanęli jak wryci i odsunęli się o krok. Patrzyli na coś za mną, więc odwróciłam się, by zobaczyć, co tam jest. Ale nic nie widziałam. Popatrzyłam na zbroję. To już nie była ta sama za duża zbroja, którą miałam na sobie przed chwilą! Była krwistoczerwona, idealnie dopasowana. W ręce trzymałam długi miecz z niebiańskiego spirzu. Nie miałam już hełmu, tylko natapirowane włosy. Podniosłam miecz na wysokość oczu i przejrzałam się. Czarna szminka, czarne oczy, blada twarz.
-Co... Co, u diabła?! - krzyknęłam.
Chejron podszedł do mnie, zmierzył wzrokiem i uśmiechnął się.
-Zostałaś Uznana. Jesteś córką Aresa.
I wszyscy zaczęli klaskać.
-Mamo, patrz! Tam! Widzisz? Sama go znalazłam! - krzyczałam.
Mama miała wtedy długie czarne włosy, zebrane w koński ogon i niebieskie, błyszczące na słońcu oczy. Miała na sobie szary podkoszulek i czarną wiatrówkę, na wypadek, gdyby zaczęło wiać.
-Świetnie! Biegnij po niego i uważaj pod nogi. - powiedziała z uśmiechem na twarzy i podała mi nożyk na grzyby.
Podbiegłam zostawiając za sobą kobiety. I wtedy wszystko zaczęło dziać się jak w zwolnionym tempie. Roześmiana sześciolatka schyliła się, aby go zerwać, a zza drzewa wyszedł największy wąż na świecie. Przynajmniej tak kiedyś myślałam. Teraz, gdy to sobie przypominam, dziwię się, że nie zaczęłam krzyczeć, albo przynajmniej wołać mamy. Wąż zaczął syczeć, a potem... Dziwne, ale nie pamiętam, co było potem.
-Już prawie jesteśmy. - powiedział Leo wyrywając mnie ze świata wspomnień. Byliśmy już dość głęboko w lesie, trawa i liście były gęstsze. Słyszałam też rozmowy, śmiechy i wrzaski innych obozowiczów.
-Leo, na czym właściwie polega ta gra? - spytałam nagle.
Chłopiec obrócił twarz w moją stronę i uśmiechnął się tajemniczo.
-Zobaczysz. Będzie ubaw.
W końcu doszliśmy do pozostałych. Patrzyłam na nich i nie mogłam uwierzyć. Po co im zbroje i broń do jakieś głupiej zabawy? Po drugiej stronie leżały hełmy, była ich chyba setka. Różniły się tylko tym, że jedne miały niebieskie kity, a inne czerwone.
-Herosi! - zaczął Chejron. - Skoro wszyscy już są, możemy zaczynać.
Półbogowie wydali z siebie okrzyk zadowolenia, ale centaur natychmiast uciszył ich podnosząc rękę.
-Drużyna czerwonych będzie składać się z dzieci Aresa, Afrodyty i Demeter. Natomiast niebieskich- Apollina, Hefajstosa, Hermesa i Hekate. Jakieś pytania? - spytał, ale nikt się nie odezwał. - W takim razie weźcie hełmy i omówcie plan działania! Powodzenia!
Wszyscy natychmiast rzucili się tą kupkę, ale Leo ciągnął mnie w drugą stronę.
-Wszystkiego wystarczy. Najpierw potrzebujemy zbroi. - powiedział, widząc moją zdezorientowaną minę.
Ubraliśmy zbroję, mi niestety nie szło, ale brunet mi pomógł. Znów poczułam śniadanie, ale kiedy włożyłam hełm, czułam już tylko podniecenie.
- Słodko w tym wyglądasz. - zachichotał Leo.
- Och, zamknij się.
Plan działania jest prosty: wszyscy coś robią, ale Patt i Veronica pilnują sztandaru. Leo zgłosił się na ochotnika, że zostanie z "nowymi".
- Serio, chcesz z nami zostać?
- Jasne, że tak. Ktoś musi cię nauczyć trzymać ten miecz, Patt.
Wiem, jak się go trzyma. Wiem, że jest źle wyważony. Wiem, że jest też trochę za długi, ale nie mam pojęcia skąd. Wolę nie dzielić się z Leonem tą informacją.
Kiedy już dziewczyna z domku Hefajstosa zawiesiła niebieską flagę na drzewie, tak, że prawie w ogóle nie było jej widać, wszyscy, prócz nas, rozeszli się. Spojrzałam na Veronicę. Miała bordowe włosy do ramion, brązowe oczy, duże, ładne usta i wyglądała na dość nieśmiałą. Pod zbroją miała obozową koszulkę, na długie, opalone nogi założyła zaś krótkie spodenki. Z łukiem przewieszonym przez ramię wyglądała groźnie i zarazem pięknie. Dostrzegła, że na nią patrzę i uśmiechnęła się.
- Jestem Vera, córka Apolla. Miło mi cię poznać.
A więc wszyscy od Apolla są ładni. Świetnie, mogę już go skreślić. Zostaje coraz mniej opcji, co do mojego boskiego tatusia.
-Jestem Patt. Umiesz strzelać z łuku?
Dziewczyna wygląda, jakby miała tyle lat co ja. Czternaście. Dlatego dziwię się, że już umie z tego strzelać.
-Tak, mieszałam niedaleko lasu. Brat mnie uczył.
-Jest tu? To znaczy, w Obozie Herosów?
Uśmiech dziewczyny zbladł. Jej oczy nie błyszczały już tym ciepłem, co przed chwilą.
-Nie, jest zwykłym śmiertelnikiem. Trochę za nim tęsknie. Ma na imię Will, został w domu.
Pomyślałam o mamie, która pewnie się o mnie martwi. Wczoraj rozmawiałam z nią przez "telefon", ale pewnie ciekawi się co u mnie i tęskni. Ja też.
Już miałam jej to powiedzieć, ale przyszedł Leo.
-Trochę tu sobie postoimy. - mruknął.
I faktycznie, miał rację. Staliśmy koło siebie, prawie w ogóle się nie odzywając. Słyszałam ćwierkanie ptaków, uderzanie stali o stal i niekiedy wrzaski i okrzyki. Całkiem nieźle, jak na pierwszy raz.
- Ale nuda, dziewczyny...- zaczął Leo, ale zza drzew wyłonił się muskularny chłopiec od Aresa. Biegł w naszą stronę, wymachując mieczem. Spojrzałam szybko na boki. Leo siedział i podnosił miecz, trochę osłupiały. Veronica próbowała szybko podnieść kołczan, ale wszystkie strzały się z niego wysypały. Nie miałam wyboru. Ścisnęłam moją broń mocniej i podbiegłam odparowując cios. Ramię mi ścierpło, ale nie pozwoliłam chłopakowi pobiec do drzewa, na którym wisi flaga. Zrobiłam jakieś dwie sztuczki, kompletnie bezsensowne, ale długi miecz wypadł mu z rąk. Dysząc ciężko przyłożyłam mu końcówkę stali do gardła i powiedziałam:
-Jest ktoś jeszcze?
Nie odpowiedział. Bezpiecznie odwróciłam głowę i zobaczyłam, że moi przyjaciele już stoją i gapią się na mnie z otwartymi szeroko ustami. Też byłabym zdziwiona, ale mam w sobie za dużo adrenaliny.
-Pytam, czy ktoś jest z tobą? Biegł tu?
Chłopak ma zielone oczy i kwadratową szczękę, którą mocno zaciska. Niesforny kosmyk prawie czarnych włosów spadł mu nisko na czoło.
-Nie. Eee... Wysłali tu tylko mnie, bo mówili, że sobie z wami poradzę. Ja... Znaczy oni... - zaczął się jąkać. Pewnie jest tylko zdziwiony,bo kontroluję "moc". Ale na wszelki wypadek wzięłam głęboki oddech i mruknęłam szybko kilka razy.
-A co z pozostałymi? Z naszej drużyny?
-Ha! - krzyknął i poruszył się zbyt gwałtownie, przez co z jego szyi poleciała kropelka czerwonej krwi. - Prawie wszyscy leżą i kwiczą. Czerwoni ich zabawiają, a ja w tym czasie... No wiecie, miałem zdobyć sztandar.
Przegrywamy? Niedobrze! Ale co może zrobić trójka herosów przeciwko prawie pięćdziesięciu innym?
-Mam pomysł! - krzyknął entuzjastycznie Leo, który znalazł się obok mnie. - Powiesz nam, gdzie jest wasza flaga, a my po cichu ją wykradniemy!
-Nie ma mowy. - odpowiedział szybko chłopak.
Mam wybór. Możemy iść i sami poszukać tej flagi, albo w końcu pokazać wszystkim co umiem i wygrać. Może, na razie nie wszystkim, może wystarczy pokazać to tylko tej dwójce, która tu ze mną czekała. Nie ma czasu, trzeba działać, a ja lubię wygrywać.
-Nie patrzcie mi w oczy. - powiedziałam.
-Co? - spytała nagle Vera. Chciałabym się z nią zaprzyjaźnić, ale to, czego może się o mnie dowiedzieć, może skreślić przyjaźń.
-Po prostu nie patrzcie na mnie chwilę, jasne? - warknęłam.
Zobaczyłam, że patrzą na siebie zdziwieni, ale potem odwracają ode mnie wzrok. Skupiam się, myślę o wszystkich złych rzeczach, o tym, że nikt nawet nie zna dobrze swoich rodziców. Czuję, jak wzbiera się we mnie złość, a wraz z nim, w moich oczach pojawiają się czerwone płomyki, których wszyscy się boją.
-Powiedz mi, gdzie ukryliście sztandar.
Źrenice chłopaka rozszerzyły się, otworzył usta. Działa tak, jak powinno. Boi się mnie. Mnie i moich płonących oczu.
-Jest tam, gdzie się spotkaliśmy na początku. - wyjęczał.
-Dobra, zostaniesz tu. Nikogo nie zawołasz, będziesz cicho, dopóki gra się nie skończy. -zaczęłam.- A jak będzie po wszystkim, zapomnisz, czego tak się wystraszyłeś.
Potaknął. Znów wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się, spuszczając miecz.
-Możemy ruszać.
Popatrzyli na mnie niepewnie. Potem przenieśli wzrok na wystraszonego chłopaka.
-Co ty zrobiłaś? - spytał Leo.
-Wyjaśnię wam to później, teraz chodźmy po tą głupią flagę, nie ma czasu.
Biegliśmy okrężną drogą, żeby na nikogo nie wpaść. Krzyki były głośniejsze, założę się, że to nasza drużyna krzyczy. Coraz bardziej biło mi serce. Tym razem wszyscy trzymaliśmy broń w ręku.
-Dziewczyny, patrzcie! - syknął Leo. - Jest tam!
Między drzewami dostrzegłam leżącą czerwoną flagę. Już miałam tam ruszać, ale Veronica krzyknęła:
-Uwaga! Biegną do nas!
Cztery dziewczyny i jeden chłopak. Veronica szybko wypuściła trzy strzały, wszystkie trafiły w łydki. Ja i Leo skoczyliśmy do dwóch pozostałych dziewczyn i powaliliśmy je kilkoma ciosami. Leżały, kuliły się i jęczały.
-Najwyraźniej byli od Afrodyty.
Rozejrzałam się dookoła, tym razem nikogo nie było. Nie chciałabym trafić na piątkę wściekłych dzieci Aresa, dlatego szybko podbiegliśmy do drzew. Sięgnęłam po flagę i rozległ się głośny dźwięk, pewnie oznaczający wygraną. Pierwszy przybiegł do nas Chejron, popatrzył na nas, zmarszczył brwi.
-Drużyna niebieskich wygrała! Gratulacje!
Natychmiast zbiegli się wszyscy, wrzeszcząc na całe gardła. Otoczyli nas kółkiem, przegrani zostali z tyłu, nie odzywając się.
Nagle wszyscy stanęli jak wryci i odsunęli się o krok. Patrzyli na coś za mną, więc odwróciłam się, by zobaczyć, co tam jest. Ale nic nie widziałam. Popatrzyłam na zbroję. To już nie była ta sama za duża zbroja, którą miałam na sobie przed chwilą! Była krwistoczerwona, idealnie dopasowana. W ręce trzymałam długi miecz z niebiańskiego spirzu. Nie miałam już hełmu, tylko natapirowane włosy. Podniosłam miecz na wysokość oczu i przejrzałam się. Czarna szminka, czarne oczy, blada twarz.
-Co... Co, u diabła?! - krzyknęłam.
Chejron podszedł do mnie, zmierzył wzrokiem i uśmiechnął się.
-Zostałaś Uznana. Jesteś córką Aresa.
I wszyscy zaczęli klaskać.
poniedziałek, 8 kwietnia 2013
Rozdział 1.
Dziękuję wszystkim, którzy przeczytali prolog! Ale mam prośbę- zostawcie po sobie komentarz! :)
Tej nocy miałam sen.
Śniło mi się, że stoję przy ognisku, takim jak w Obozie Herosów. Ale to było większe i bardzo czerwone. W środku widziałam człowieka, próbowałam do niego krzyczeć, ale im bardziej się starałam, tym mniej było słychać. Postanowiłam podejść i złapać go za rękę, po czym szybko wyciągnąć. Zaczęłam powoli zbliżać się do ognia, czując bijący od niego żar. Nagle postać zbliżyła się do mnie i wyszła. To chłopak, nie wyglądał, jakby przed chwilą stał w samym środku ogniska, wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się łobuzersko i powiedział słowa, które odbiły się w mojej głowie.
-Mnie nie można spalić.
To był Leo Valdez, chłopak, który wczoraj zaoferował mnie oprowadzić.
Obudziłam się, kiedy wszyscy w domku Hermesa byli już ubrani. Jestem trochę zła, że nikt mnie nie obudził, bo mogę spóźnić się na śniadanie. Mam nadzieję, że nie ma tu żadnych kar, jak w mojej poprzedniej szkole.
Byłam już w czterech szkołach. W każdej najwyżej rok.W mojej ostatniej szkole, dla dzieci "specjalnych", miałam przyjaciółkę, Caroline, która powiedziała, że imię Patrycja jest za długie i nie umie go napisać (tak jak ja, ma dysleksję) i pierwsza zaczęła mówić na mnie Patt. Na początku roku szkolnego Portia Price wyśmiewała się z niej i przywaliłam jej w ten piękny, równiutki nosek. Tak zaczęła się nasza przyjaźń z Car.
Już miałam wstawać z łóżka, kiedy podszedł do mnie chłopiec z ciuchami w rękach.
-Proszę, nowe ciuchy. Lepiej się pośpiesz, bo za dwadzieścia minut zaczynamy śniadanie, usiądziesz z nami.- powiedział chłopiec. Ma nie więcej niż dwanaście lat, ale wygląda na silnego.
-Dziękuję.
-Jestem Caleb, gdybyś czegoś potrzebowała, chętnie pomogę.- wyciągnął do mnie rękę. Uścisnęłam ją i odpowiedziałam:
-Spoko, jestem Patt.
-Tak, wiem.- uśmiechnął się i wyszedł.
Na śniadanie było... właściwie każdy jadł, co chciał. Nie musiałam nawet składać zamówienia, a na moim talerzu pojawiły się tosty z ulubionym serkiem. Kiedy tylko zjadłam jednego, zjawił się następny. W końcu przyszedł Leo. Usiadł naprzeciwko mnie i uśmiechnął się. Przypomniał mi się sen, niektóre były bardzo realne i zawsze musiały coś znaczyć. Jestem ciekawa, jakie tajemnice skrywa Leon.
-To jak, gotowa na zwiedzanie najlepszego miejsca na ziemi?- spytał, kiedy skończyłam jeść czwartego tosta.
-Jasne, nie mogę się doczekać. - powiedziałam i zmusiłam się do uśmiechu.
Najpierw Leo powiedział mi, żebym nie chodziła sama do lasu. Kiedy zapytałam dlaczego, odpowiedział:
-Jeśli nie chcesz, żeby zjadły cię potwory, lepiej chodź tam z takim mięśniakiem, jak ja.
Potem zobaczyłam super ścianę wspinaczkową Z LAWĄ! Bomba! Niestety, kiedy spytałam mojego przewodnika, czy mogę ją wypróbować, odparł, że tylko bardziej zaawansowani herosi mogą z niej korzystać. Ale obiecałam sobie, że kiedyś na nią wejdę.
Widziałam jeszcze zbrojownie, jezioro, w którym pływały jakieś zielone dziewczyny i stajnie. W środku, ku mojemu zdziwieniu, nie było tylko koni, ale też pegazy! Nie mogłam się oprzeć, podeszłam do jednego i pogłaskałam go.
-To Blair, niedawno dzieciak od Apolla ją znalazł. Nie chce, żeby ktoś na niej jeździł, nie je z ręki, chyba jest smutna.
Biedna Blair. Faktycznie, jest trochę chuda i nie wygląda na szczęśliwą. Jest szara, ale skrzydła ma czarne. Zaczęłam głaskać ją po pyszczku. Chciałabym takiego pegaza, jest idealna. Wyszliśmy ze stajni, zostawiając Blair jedno jabłuszko i całusa w pysk, ode mnie.
Została godzina do obiadu, czas zaskakująco szybko przeleciał mi z Leonem. Powiedział, że kiedy już zjemy zacznie się super zabawa- bitwa o sztandar. Powiedział też, że ten wolny czas możemy spędzić wspólnie w lesie.
-Och, myślę, że to nie wypali. - powiedziałam.
-Dlaczego?
-Musielibyśmy szukać jakiegoś mięśniaka, a chyba zostało mało czasu.
Leo pokazał mi język, ale po chwili zaczęliśmy się śmiać. Kiedy tak na niego patrzyłam, poczułam coś dziwnego w brzuchu. Może to po tych tostach, pewnie się przejadłam. Ale podoba mi się sposób, w który chłopak odgarnia kręcone włosy z czoła, to, jak się uśmiecha i jego humor. Myślę, że go lubię.
Usiedliśmy pod dużym drzewem. Leo wyciągnął z pasa kanapkę i spytał:
-Z czym chcesz?
W sumie nie jestem głodna, ale jestem ciekawa skąd on wziął tą kanapkę, bo wygląda, jakby ktoś dopiero ją zrobił.
-Hmm, nie jestem głodna, ale może poproszę zimną oranżadę?
Wzruszył ramionami i wyciągnął butelkę napoju. Wzięłam ją do ręki i ... Niespodzianka! Była zimna!
-Jak ty to?.. ? Skąd ją... ?
Śmiał się ze mnie. Pewnie śmiał się z mojej zdezorientowanej miny. Wyobraziłam sobie ten wyraz i sama zaczęłam się śmiać. Czasem miło pośmiać się z samej siebie.
Tej nocy miałam sen.
Śniło mi się, że stoję przy ognisku, takim jak w Obozie Herosów. Ale to było większe i bardzo czerwone. W środku widziałam człowieka, próbowałam do niego krzyczeć, ale im bardziej się starałam, tym mniej było słychać. Postanowiłam podejść i złapać go za rękę, po czym szybko wyciągnąć. Zaczęłam powoli zbliżać się do ognia, czując bijący od niego żar. Nagle postać zbliżyła się do mnie i wyszła. To chłopak, nie wyglądał, jakby przed chwilą stał w samym środku ogniska, wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się łobuzersko i powiedział słowa, które odbiły się w mojej głowie.
-Mnie nie można spalić.
To był Leo Valdez, chłopak, który wczoraj zaoferował mnie oprowadzić.
Obudziłam się, kiedy wszyscy w domku Hermesa byli już ubrani. Jestem trochę zła, że nikt mnie nie obudził, bo mogę spóźnić się na śniadanie. Mam nadzieję, że nie ma tu żadnych kar, jak w mojej poprzedniej szkole.
Byłam już w czterech szkołach. W każdej najwyżej rok.W mojej ostatniej szkole, dla dzieci "specjalnych", miałam przyjaciółkę, Caroline, która powiedziała, że imię Patrycja jest za długie i nie umie go napisać (tak jak ja, ma dysleksję) i pierwsza zaczęła mówić na mnie Patt. Na początku roku szkolnego Portia Price wyśmiewała się z niej i przywaliłam jej w ten piękny, równiutki nosek. Tak zaczęła się nasza przyjaźń z Car.
Już miałam wstawać z łóżka, kiedy podszedł do mnie chłopiec z ciuchami w rękach.
-Proszę, nowe ciuchy. Lepiej się pośpiesz, bo za dwadzieścia minut zaczynamy śniadanie, usiądziesz z nami.- powiedział chłopiec. Ma nie więcej niż dwanaście lat, ale wygląda na silnego.
-Dziękuję.
-Jestem Caleb, gdybyś czegoś potrzebowała, chętnie pomogę.- wyciągnął do mnie rękę. Uścisnęłam ją i odpowiedziałam:
-Spoko, jestem Patt.
-Tak, wiem.- uśmiechnął się i wyszedł.
Na śniadanie było... właściwie każdy jadł, co chciał. Nie musiałam nawet składać zamówienia, a na moim talerzu pojawiły się tosty z ulubionym serkiem. Kiedy tylko zjadłam jednego, zjawił się następny. W końcu przyszedł Leo. Usiadł naprzeciwko mnie i uśmiechnął się. Przypomniał mi się sen, niektóre były bardzo realne i zawsze musiały coś znaczyć. Jestem ciekawa, jakie tajemnice skrywa Leon.
-To jak, gotowa na zwiedzanie najlepszego miejsca na ziemi?- spytał, kiedy skończyłam jeść czwartego tosta.
-Jasne, nie mogę się doczekać. - powiedziałam i zmusiłam się do uśmiechu.
Najpierw Leo powiedział mi, żebym nie chodziła sama do lasu. Kiedy zapytałam dlaczego, odpowiedział:
-Jeśli nie chcesz, żeby zjadły cię potwory, lepiej chodź tam z takim mięśniakiem, jak ja.
Potem zobaczyłam super ścianę wspinaczkową Z LAWĄ! Bomba! Niestety, kiedy spytałam mojego przewodnika, czy mogę ją wypróbować, odparł, że tylko bardziej zaawansowani herosi mogą z niej korzystać. Ale obiecałam sobie, że kiedyś na nią wejdę.
Widziałam jeszcze zbrojownie, jezioro, w którym pływały jakieś zielone dziewczyny i stajnie. W środku, ku mojemu zdziwieniu, nie było tylko koni, ale też pegazy! Nie mogłam się oprzeć, podeszłam do jednego i pogłaskałam go.
-To Blair, niedawno dzieciak od Apolla ją znalazł. Nie chce, żeby ktoś na niej jeździł, nie je z ręki, chyba jest smutna.
Biedna Blair. Faktycznie, jest trochę chuda i nie wygląda na szczęśliwą. Jest szara, ale skrzydła ma czarne. Zaczęłam głaskać ją po pyszczku. Chciałabym takiego pegaza, jest idealna. Wyszliśmy ze stajni, zostawiając Blair jedno jabłuszko i całusa w pysk, ode mnie.
Została godzina do obiadu, czas zaskakująco szybko przeleciał mi z Leonem. Powiedział, że kiedy już zjemy zacznie się super zabawa- bitwa o sztandar. Powiedział też, że ten wolny czas możemy spędzić wspólnie w lesie.
-Och, myślę, że to nie wypali. - powiedziałam.
-Dlaczego?
-Musielibyśmy szukać jakiegoś mięśniaka, a chyba zostało mało czasu.
Leo pokazał mi język, ale po chwili zaczęliśmy się śmiać. Kiedy tak na niego patrzyłam, poczułam coś dziwnego w brzuchu. Może to po tych tostach, pewnie się przejadłam. Ale podoba mi się sposób, w który chłopak odgarnia kręcone włosy z czoła, to, jak się uśmiecha i jego humor. Myślę, że go lubię.
Usiedliśmy pod dużym drzewem. Leo wyciągnął z pasa kanapkę i spytał:
-Z czym chcesz?
W sumie nie jestem głodna, ale jestem ciekawa skąd on wziął tą kanapkę, bo wygląda, jakby ktoś dopiero ją zrobił.
-Hmm, nie jestem głodna, ale może poproszę zimną oranżadę?
Wzruszył ramionami i wyciągnął butelkę napoju. Wzięłam ją do ręki i ... Niespodzianka! Była zimna!
-Jak ty to?.. ? Skąd ją... ?
Śmiał się ze mnie. Pewnie śmiał się z mojej zdezorientowanej miny. Wyobraziłam sobie ten wyraz i sama zaczęłam się śmiać. Czasem miło pośmiać się z samej siebie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)