wtorek, 28 maja 2013

Rozdział 6.

Przepraszam, że tak długo nie pisałam, ale byłam chora a potem nie chciało mi się :c. Motywujcie komentarzami, a następne posty będę pisać szybciej :D .

Otworzyłam cicho drzwi do domku i rozejrzałam się. Wszyscy spali, oddychali równomiernie, ktoś głośno chrapał. Wypuściłam powietrze z płuc i położyłam się na łóżku, starając się nie hałasować. Pierwszy raz podziękowałam sobie w duchu za to, że mój kącik znajduje się tak blisko wyjścia. Okryłam się cienką kołdrą aż po szyję i zamknęłam oczy, próbując zasnąć. Ale sen nie nadchodził. Może to śmieszne, ale zaczęłam liczyć wymyślone baranki. Potem zamiast baranków skakały centaury, następnie satyry i cyklopi, aż wreszcie otworzyłam oczy. Wzięłam kilka urwanych oddechów i ponownie zacisnęłam powieki. Wreszcie udało mi się zasnąć.
W śnie, stałam w wielkiej jaskini. Byłoby tu całkiem ciemno, gdyby nie kilka małych pochodni. Kątem oka zobaczyłam, że w rogu coś się porusza. I to coś zaczęło nucić. Bardzo fałszywie nucić. Odeszłam w bok, by zobaczyć, co to jest i zamarłam. Potwór miał chyba z dziesięć metrów wysokości, wielkie łapska i gruby brzuch. A co najdziwniejsze, miał jedno oko. Siedział na ziemi ze skrzyżowanymi nogami i bawił się patykami, które wyglądały bardziej jak kawałki drzew. Miał na sobie tylko jakąś śmieszną, poobdzieraną spódniczkę do kolan. Mimo ubrania, było widać, że to facet.
Nagle skała za nim zaczęła się przesuwać, ale cyklop nie zwrócił na to uwagi. W przeciwieństwie do niego, ja drgnęłam nerwowo. Skała odsunęła się całkowicie, ale nie zdążyłam zobaczyć, co jest za nią, oprócz słabego przebłysku słońca. Widok przesłonił mi kolejny jednooki potwór.
Stojąc, wydawał się większy od jego kolegi. Wyglądał prawie tak samo, jak on, ale miał dłuższą zieloną spódniczkę, buta z dziurą, która ukazywała dużego palca u nogi oraz brzydszy nos, który wyglądał jak największy kartofel na świecie.
- Masz coś, braciszku? - spytał cyklop, który siedział  na ziemi. Jego ochrypły głos zaniósł się po jaskini.
W odpowiedzi na to, potwór burknął coś i odstawił w kąt swoją maczugę.
- Nie, nie, nie. - powiedział po chwili. Zachichotałam mimo woli. Ten cyklop miał cienki, piskliwy głos, jak nastolatek, który przechodzi mutację. Śmieszny widok, wielki, zły cyklop, z głosem trzynastolatka. - Nie ma jedzonka, a rodzina niedługo przyjedzie. - Spochmurniał. - Nie mogą nie jeść, prędzej zjedzą nas.
Piszczek (bo tak go nazwałam) przysiadł obok brata i także zaczął bawić się patykami. Przed chwilę siedzieli w ciszy, w końcu ten z ochrypłym głosem powiedział:
- Trzeba nam więcej półbogów. Może zrobimy jakieś zasadzki? Mamusia nie naje się tylko tą garstką.
Zobaczyłam tylko, jak Piszczek kiwa głową i sen się zmienił.
Zupełna ciemność. Żadnych pochodni, przebłysków, nic. Kiedy już zaczęłam się bać, że umarłam, usłyszałam:
- Witaj, córeczko.
Drgnęłam. Znam ten głos, ale nie kojarzy mi się z niczym dobrym. Nie mogę sobie przypomnieć skąd, ale... Córeczko. Tylko Ares mógłby tak powiedzieć. Już miałam mu odpowiedzieć, ale nie mogłam. Jakby ktoś zakleił mi buzię.
- Słuchaj, chciałem porozmawiać sam na sam. - powiedział. Głos miał trochę znużony, jakby nie chciał tu być. - Chciałem ci wyjaśnić, o co chodzi z tym zastraszaniem ludzi.
Wiecie, co pamiętam z mitologii greckiej? Że Ares jest mściwym, bezlitosnym bogiem wojny. Co nakłoniło moją matkę, żeby go polubić? Ona zawsze była taka odpowiedzialna, miła, przyjazna... A ja? Ja przynajmniej staram się taka być, ale brakuje mi do niej. Do Aresa też. Ale chyba nie stanę się taka jak on, prawda?
- To jest coś takiego, jak perswazja. - kontynuował. - Wiesz, co to?
Wiem. To przekonywanie kogoś, do czegoś. Ale nie wiem, co to ma wspólnego z tym, co ja umiem. Ja zastraszam ludzi, tak, że nie widzą innego celu, niż to, co im każę. To duża różnica.
Bóg chyba czekał, aż mu odpowiem, ale nie doczeka się tego. Chętnie wygarnęłabym mu, że to zastraszanie jest głupie i bezużyteczne. Może nie dosłownie, ale coś w tym stylu bym mu powiedziała. Może.
- Ach. - westchnął - Zapomniałem, że nie chciałem, żebyś mi przerywała. Chodzi o to, że kazałem ci trenować. Ale nie tylko walki. To też. Możesz kontrolować, że tak powiem, zwykłych śmiertelników i słabych herosów, ale jeśli jedziesz na tą misję, musisz umieć coś więcej. Oczywiście, to nigdy nie zadziała na boga, ale na te brzydoty, albo na wszystkich herosów, owszem. Musisz ćwiczyć. Skupiać się na celu i atakować. Nie dosłownie. Atakujesz tylko mózg ofiary. Boi się ciebie, zrobi wszystko, żebyś już go zostawiła, żebyś odeszła. Tak to działa, moja kochana. Aha, jeszcze jedno - dodał po chwili. - Lepiej nie próbuj bawić się przyjaciółmi i rodziną włączając całą moc. Mogą wystraszyć się tak, że w końcu cię znienawidzą. I kontroluj tą moc, Patt. Nauczysz się tego, wiem to.
Okej, Ares jest stuknięty. Bardzo. Wszystko o czym mówi, kojarzy mu się z walką lub atakiem. Ale pomijając to, mówił o kontrolowaniu płomyczków. Chyba nie chodzi tylko o trzymanie ich w środku mojej głowy, ale o to, ile tej "siły" w nie włożę. Fajnie byłoby umieć coś takiego, ale nie mam zamiaru ćwiczyć na kimś, jak na manekinie. Sorry.
To chyba było wszystko, o czym chciał mnie poinformować, bo do rana nie miałam więcej snów.
Kiedy się obudziłam, kilka osób krzątało się po pokoju. Zobaczyłam, że drzwi od łazienki są uchylone, więc szybko wzięłam granatową koszulkę z napisem "dauntless", krótkie spodenki, czarne trampki i pobiegłam pod pryśnic.
Susząc włosy pomyślałam o śnie z cyklopami. Wiem, o czym mówili. Polują na herosów, bo szykują zjazd rodzinny, a to będzie ich główne danie. Smutne, bo to ja muszę ich ratować. Myślę, że trzeba wspomnieć o tym Chejronowi.
Szybko wyszłam z pokoju i udałam się do Wielkiego Domu. Znalazłam centaura, przez całą rozmowę kiwał głową i stopniowo pochmurniał. Nie wspomniałam o śnie z Aresem. Bóg wyraził się jasno - chciał porozmawiać sam na sam. A nie chciałabym, żeby zesłał na mnie swój gniew, czy coś takiego.
Kiedy wychodziłam, przystanęłam w rogu i obróciłam się. Wydawało mi się, że kogoś usłyszałam.
Na kanapie siedziała blondynka, patrzyła w sufit i wyglądała na znudzoną. Nie wiem, dlaczego, ale podeszłam do niej i zrobiłam uśmiech numer 21 - "spokojnie, chcę się tylko zaprzyjaźnić".
- Cześć. - powiedziałam śmiało. - Jestem Patt.
Dziewczyna jest chyba wyższa ode mnie, ma też dłuższe blond włosy i ładne szare oczy. Ubrana była w zwykłą zieloną koszulkę i dżinsy.
- Hej - powiedziała - Jestem Margaret.
Wygląda na miłą, grzeczną dziewczynę, moje całkowite przeciwieństwo. Ale chyba też jest tu nowa, a mi przyda się rozmowa z kimś nowym, prawda?
- Co tu robisz? Czekasz na Chejrona? - spytałam. - Jeśli tak, to jest w salonie, właśnie skończyłam z nim rozmawiać.
- Nie, nie. Ja dostałam w głowę i straciłam przytomność. Mam tu być i odzyskiwać siły. - odpowiedziała z uśmiechem.
- Au, długo tu leżysz?
-Jakieś trzy dni. Dzisiaj się obudziłam.
Trzy dni? Nic dziwnego, że jej nie zauważyłam. Ale leżeć, aż tyle nieprzytomnym? Kiepsko.
Z Margaret rozmawiałyśmy jeszcze jakieś pół godziny, ale postanowiłam wracać już do domku. Poza tym, niedługo śniadanie, i tak musiałabym iść.
- Wierzysz w to wszystko? - spytałam nagle, trochę zbijając ją z tropu, bo właśnie opowiadała mi o swoim pierwszym dniu tutaj.
- W co?
- No w tych bogów, potwory, we wszystko. Wierzysz?
Zaczęła się zastanawiać, a ja w tym czasie zgadywałam czyim jest dzieckiem. Ares odpada. Jest za grzeczna i niepodobna. Afrodyta też. Margaret nie ma na sobie tony błyszczyku, w ogóle nie jest pomalowana, nie wygląda jak barbie. Hermes? Może, ale nie wydaje mi się. Atena? Prawdopodobne.
- Przecież widziałaś Chejrona. - odezwała się w końcu. - Jest centaurem! Tak, chyba w to wierzę, chociaż niechętnie...
Pożegnałam się z nią i wyszłam, udając się do domku. Kilku herosów już wyszło ze swoich, jedna dziewczyna strzelała z łuku, dlatego ja postanowiłam się przebiec. Nawet się nie zmęczyłam, a już sięgałam za klamkę.
- Patt - usłyszałam.
Za sobą ujrzałam chłopaka w ciemnych włosach, ciemnych oczach, w spodniach do kolan i koszulce z nadrukiem ziejącego smoka. Uśmiechał się do mnie, więc i ja odwzajemniłam uśmiech.
- Hej, Leo. Co tam?
- Szukałem cię. - udał, że ociera łzy i teatralnie posmutniał. - Zapomniałaś, że miałem wam coś pokazać? Chodź, pójdziemy po Veronicę.
Wyciągnął do mnie rękę, a ja ją chwyciłam i zeszłam ze schodków. Ale nie uszłam daleko, bo ktoś w drzwiach powiedział gniewnie:
- Nigdzie nie idziesz, Patt. Dzisiaj trening.
Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, kto to. Clarisse.
- Ale... - zaczęłam - Nie mogę poćwiczyć później? Jak wrócę?
Obejrzałam się przez ramię i napotkałam groźne spojrzenie dziewczyny. Przez złość, jej oczy przybrały prawie czarną barwę... I nagle coś mnie tknęło.
Przecież jeśli spróbuje tej perswazji na niej, to nie będzie nic złego, prawda? To nawet dobrze, bo muszę ćwiczyć, a sama powiedziała, że czas na trening.
- Nie! Idziemy! - warknęła.
A co mi tam! Przecież w końcu muszę spróbować.
Skupiłam na niej wzrok i wzięłam powolny oddech. W myślach powtarzałam Proszę, pozwól mi iść. Pozwól mi iść. Potrenujemy jak wrócę. Pozwól mi iść.
Clarisse zamrugała i spojrzała na Leona i znów na mnie. Znów zamrugała z wyrazem ogłupienia na twarzy. No cóż, chyba się nie udało, ale...
-Dobra - stwierdziła, ale wyglądała, jakby nie była pewna tego, co mówi. - Idźcie, ale wróć później, jasne, Patt? Jeśli nie wrócisz przed późnym popołudniem, to jutro dam ci w kość.
A jednak zadziałało. Nawet nie musiałam jej straszyć. Ale patrząc na jej osłupienie i wyraz niezrozumienia, moje sumienie się odezwało. Chyba nie należy tak robić, ale przecież to jest takie fajne!
Leo pociągnął mnie, mrucząc coś, żebyśmy się pośpieszyli, nim zmieni zdanie, i poszliśmy w kierunku domku dzieci Apolla. To krótka droga, ale chłopak nie puścił mojej ręki. Nawet kiedy stanęliśmy już w drzwiach.
- Leo - powiedziałam, kiedy trzymał rękę na klamce. - Czy... Możesz mnie już puścić?
Poczułam, że się rumienie i zauważyłam, że jego policzki też różowieją. Puścił mnie, przeprosił cicho i pchnął drzwi.
Muszę powiedzieć, że bez jego ręki trzymającej moją, zrobiło mi się trochę ciężej. Wiem, to głupie, ale było mi raźniej.
Domek Apolla kompletnie różni się od mojego.
Po pierwsze, na ścianach wiszą łuki.
Po drugie, jest większy i jest tu czyściej.
Po trzecie, jest tu bardziej... dziewczęco? Może nie tak bardzo, jak w domku Afrodyty, ale tak, to dziewczęcy i groźny domek. Całkiem tu przytulnie.
Veronica siedziała na jednym z górnych łóżek piętrowych i machała nogami, czytając jakąś książkę. Dzisiaj miała na sobie zwykłą, obozową koszulkę i nowe trampki. Włosy zawiązała w kucyk.
- No nareszcie. - odezwała się. - Co tak długo?
Leo uśmiechnął się i znaczącą na mnie spojrzał. Prychnęłam i udałam, że to wcale nie moja wina, choć to nie prawda.
- Mieliśmy małe komplikacje - wytłumaczyłam.
Wciągnęłam w nozdrza słodki zapach perfum. Ciekawe, czy psikali dom, czy to po prostu oni wszyscy tak pachną.
- Tak, tak, komplikacje - Veronica teatralnie przewróciła oczami i z gracją skoczyła z łóżka. - Idziemy już?
Kiwnęliśmy głowami i wyszliśmy, zamykając za sobą drzwi.
Ku mojemu zdziwieniu, Leo prowadził nas do lasu. Obawiałam się, że zza drzewa wyskoczy jakiś potwór, ale w sumie chciałabym jakiemuś w końcu skopać brzydki tyłek. Lecz żaden nie wyskakiwał.
Syn Hefajstosa przez całą drogę żartował. Raz za razem wybuchałyśmy śmiechem. Ta "wycieczka" to dobry pomysł na lepsze poznanie Veroniki. Okazało się, że jest bardzo zabawna, sympatyczna i ogólnie jest fajna.
Zdyszani, doszliśmy do jakieś wielkiej skały, przy której kazał nam się zatrzymać Leo. Sam podszedł do niej i przyłożył do niej otwartą dłoń.
Po chwili z jego palców buchnęły płomienie.
Ale to nie jest najdziwniejsze.
Głaz odsunął się, odsłaniając wejście do dziwnego pomieszczenia.
Leo wyszczerzył zęby, jakby miał ubaw z naszych min i gestem pokazał nam, abyśmy podeszły.
Pierwsza ruszyła się Veronica. Ja za nią, ciekawa, co znajduje się za dużym kamieniem.
- Witajcie w Świecie Leo, moje panie.
W środku panował bałagan. Oprócz tego, na ścianach wisiały różne plany, zdjęcia i rysunki, na stole leżały jakieś mechaniczne części, wszędzie były dzienniki, w których, jak się domyślam, znajdywały się rysunki techniczne. Wszystko wyglądało na stare, ale było tu też ładnie.
Cicho westchnęłam i podeszłam do ściany, nie dotykając niczego, bojąc się, że mogłabym to zepsuć. Każda rzecz była bardzo staranna, pomyślałam, że ja nie mogłabym zrobić czegoś tak idealnego. Zawsze, gdy coś mi nie szło, rzucałam to w kąt. Dosłownie. Nigdy niczego nie kończyłam i to jedna z moich cech, których u siebie nie lubię. Jedna z wielu.
Siedzieliśmy w bunkrze jeszcze kilka godzin, śmiejąc się i rozmawiając, ale nagle Leo spoważniał i powiedział krótko:
- Clarisse czeka.
Nie zauważyłam tego, ale zaczęło się ściemniać. Przypomniałam sobie ściągnięte brwi Clarisse, jej ciemne oczy, wyraz twarzy, kiedy dziś rano kazała mi zostać. To zachęciło mnie do szybszego marszu. Leo cały czas szedł przed nami, podtrzymywał gałęzie i czasem pomagał iść po korzeniach.
Wyszliśmy z lasu i znaleźliśmy się dokładnie tam, gdzie kilka godzin temu wchodziliśmy. Dobrze, że chłopak orientuje się w terenie.
- Okej. - odezwała się Veronica. Miała wypieki na policzkach, ja pewnie też. - Idę do domku. Cześć, miło było.
Pomachała nam i poszła. Uśmiechnęłam się do niej i odmachałam. Leo odwrócił się do mnie i spytał:
- Odprowadzić cię?
Niby to takie zwykłe pytanie, ale jednak poczułam, jak przyśpieszył mi puls. Opanuj się, dziewczyno! Naprawdę, nie wiem co mi jest.
- Nie, dzięki. Lepiej, żeby Clarisse wkurzyła się tylko na mnie.
Chłopak patrzył na swoje buty i bawił się jakąś zabawką. Kiedy się nie odezwał przewróciłam oczami. Odwróciłam się, udając się na arenę, tam, gdzie mam się spotkać z moją grupową. Przez ramię rzuciłam:
- Fajnie dzisiaj było, Leo. Dzięki!
Postanowiłam, że zrobię sobie rozgrzewkę i do areny pobiegnę. Za sobą usłyszałam pełen wesołości okrzyk:
- Nie ma za co, Płomyczku!
Biegnąc, uśmiechnęłam się do siebie. To naprawdę był miły dzień. W świeci śmiertelników, tego mi brakowało. Przyjaciół. Chwil spędzonych z nimi. W domu, kiedy nie miałam, co robić, najczęściej czytałam (choć szło mi to z trudem), buszowałam po Internecie, bawiłam się z psem. Sama, w swoim pokoju. Dopiero pół roku temu znalazłam pierwszą przyjaciółkę, Caroline. Tęsknie za nią. Ciekawe, czy pozwoliliby mi zadzwonić do niej z iryfonu...
Dobiegłam na arenę spocona, ale nie czułam się wyczerpana. Wręcz przeciwnie, chętnie bym jeszcze pobiegała.
W sali nie było Clarisse. Stała tam wysoka dziewczyna z łukiem w ręku, wyprostowana i dumna. Kiedy usłyszała, że wchodzę, obróciła się i leniwie uśmiechnęła.
- Och, Patt. Niestety, Clarisse nie może dziś się tobą zająć - powiedziała Adara przeciągając sylaby. - Za to ja byłam wolna.
Może, to nie możliwe, ale dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej i jeszcze bardziej złowrogo. W srebrnych oczach widziałam błysk, który nie powinien znaczyć nic dobrego.
Przełknęłam ślinę i podniosłam brodę, czekając na polecenia wroga.

7 komentarzy:

  1. Oj Patt... Ty to masz ciężko na tym obozie :D
    Swoją drogą, do mojego bloga też użyłem imienia Margaret... Łącze empatyczne? :D
    Czekamy na kolejne rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Margaret hmmm skąd ja ją znam ;) a tak wogule to genialny rozdział :* oby wena ci dopisywała :D

    OdpowiedzUsuń
  3. no w końcu, myślałam, że się nie doczekam XD
    tak jak pewnie większość Twoich czytelników, od samego początku Adara wkurza mnie do granic możliwości :x
    ah ten Leos, no jak zwykle wspaniały ^^
    tylko Ares w tym Twoim ff za miły mi się wydawał, chyba coś mu się odmieniło :D
    i ta moc Patt jest świetna, taka ulepszona wersja mocy Piper :D
    i fajnie, że nie przedstawiasz Clarisse jako miłej siostrzyczki dla Patt, bo bym chyba nie wytrzymała czytając kolejny ff w którym tak zmieniają osobowość postaci ;_;
    Ty się trzymasz kanonowej Clarisse i to mi się podoba :D
    no nic, pozostaje mi życzyć weny i czekać na nowy rozdział ;3
    przy okazji zapraszam do siebie; www.neew-beginning.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. no jak zwykle fajnie, podoba mi się itd... XDD
    a wiesz czego mi brakuje? że nikt nie pisze "ale ta Veronica jest fajna, lubię ją!" tylko o Leosiu, wszyscy go kochają, a ja "Okazało się, że jest bardzo zabawna, sympatyczna i ogólnie jest fajna." dzięki, bo się zarumienię, że tak dużo mnie piszesz :)))
    PS. i tak kc ;-;

    OdpowiedzUsuń
  5. No nareszcie dodałaś rozdział! Już myślałam że jakiś potwór Cię dopadł xD
    Rozdział fajny, ale przez to, że dawno go nieczytałam (za późno dodajesz, nooo~) i w tym czasie czytałam inne blogi nie orientowałam się kto to była ta Adara >.< Muszę jeszcze raz przeczytać Twój blog ;)
    A sam rozdział fajny, ale dodawaj szybciej, bo ludzie zapomną co się wcześniej działo ._.
    No to weny!! ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. bardzo fajne :), czekam na więcej

    OdpowiedzUsuń
  7. cudo, jak każdy poprzedni.
    Weny, czasu i szczęścia życzę
    ~~~~~~
    http://cineribusphoenix.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń