Rozdział dedykuję Gośce, z którą jadę na Obóz. Już nie mogę się doczekać <3 .
Komentujcie, herosi ;-;
Dostałam łóżko najbliżej drzwi, dlatego rano budzę się drżąc z zimna. Przypomniałam sobie sen - wysoki pan w skórzanej kurtce i okularami przeciwsłonecznymi kazał mi na siebie uważać. Cokolwiek to znaczyło, tutaj jestem bezpieczna. Tak mi przynajmniej mówią.
Wszyscy jeszcze śpią, więc cicho wychodzę z domku. Zauważyłam, że jedno łóżko jest puste, ale nie pamiętam, czyje jest lub czy jest niezajęte. Na dworze uderza mnie zapach deszczu. Biorę głęboki oddech i ruszam w stronę Wielkiego Domu. Mijam arenę i już po chwili jestem na miejscu.
Dlaczego tam idę? Leo mnie tam jeszcze nie zaprowadził, jestem ciekawa jak wygląda to wszystko. Chciałabym też odwiedzić Wyrocznię, ale chłopak powiedział, że przyjedzie dopiero za miesiąc. Szkoda.
Złapałam za klamkę i już miałam otwierać drzwi, ale usłyszałam czyjeś głosy.
-Nie. - mówiła stanowczo dziewczyna o znajomym głosie- Nie będę znowu wysyłała mojego rodzeństwa na niebezpieczne misje. To zbyt wiele, nawet dla nas.
Gdzie ja słyszałam tą dziewczynę? Jej ton jest groźny i ostrzegający. Napewno widziałam ją w Obozie, rozmawiałam z nią, może nawet wczoraj. Wczoraj, przed kolacją, przed wprowadzeniem się...
-Wiem, Clarisse - mówił drugi głos. Ten rozpoznałam szybko. To Chejron. - Ale Rachel powiedziała, że najsilniejsze dziecko pojedzie. A to oznacza, że ma największe szanse.
Szybko analizuje fakty. Rodzeństwo Clarisse. Misja. Rachel. Ktoś z mojego domku pojedzie na jakąś niebezpieczną misje. Ktoś, kto jest z nas najsilniejszy.
- Posłuchaj, Chejronie. Jesteśmy dziećmi Aresa. Wszyscy jesteśmy silni, najsilniejsi ze wszystkich. Nikt nigdzie nie idzie, napewno nie teraz, kiedy potrzebujemy wszystkich.
- Przecież przepowiednia Rachel może spełnić kiedykolwiek. Powiedziałem ci to, żebyś wiedziała i żebyście byli gotowi. Chyba nie muszę ci przypominać, żebyś nikomu o tym nie mówiła?
O nie. Podsłuchałam o jakieś ważnej tajemnicy. Dlaczego to zrobiłam, nigdy nie podsłuchiwałam! Mam tu same problemy.
- Oczywiście, nikt poza naszą trójką się nie dowie. - powiedziała dziewczyna. Bardziej wyczułam, niż zobaczyłam ja się uśmiecha.
-Trójką? Clarisse, jesteśmy tylko my - zdziwił się centaur.
-Tak, trójką. Ja, ty i szpieg.
Zamarłam. Serce mi stanęło. Może gdybym szybko odeszła, to nie mieliby pewności, że to ja. Niestety, nogi odmawiają mi posłuszeństwa.
-Spójrz. Tam w rogu, ktoś od Hermesa podłożył autko z dyktafonem. Widzisz? Zabawne... - prychnęła.
Odetchnęłam głośno. Po chwili usłyszałam trzaski, pewnie Clarisse zdeptała "szpiega". Odechciało mi się zwiedzać Wielki Dom. Wybiegłam na zewnątrz, w stronę truskawkowego pola.
Usiałam na ziemi i zaczęłam się zastanawiać. Myślę, że powinna kogoś spytać, o co chodzi, ale to tajemnica, więc nie powinnam. Jednakże chodzi tu o kogoś z mojego domku, co prawda nikogo nie zdążyłam jeszcze polubić, ale chyba powinnam wiedzieć. Wstałam, otrzepując krótkie czarne spodenki i poszłam na arenę, mając nadzieję, że spotkam tam Veronicę.
Zamiast przyjaciółki zobaczyłam wysoką brunetkę, strzelającą z łuku. Za każdym razem trafiała w sam środek tarczy. Bardzo szybko napinała cięciwę i wypuszczała strzałę. Brązowe loki lekko powiewały na wietrze, w oczach dostrzegłam błysk srebra.
-Na co się tak gapisz? - spytała, nawet nie patrząc na mnie.
Wypuściła kolejną strzałę i obróciła się do mnie. Uniosła brwi i zobaczyłam, że to nie był żaden błysk - dziewczyna ma srebrne oczy.
-Ja... ee... przepraszam.
Zmierzyła mnie wzrokiem, odwróciła się i ponownie wypuściła strzałę z ostrym grotem. Wypuściła powietrze i powiedziała:
-Po co tu przyszłaś?
Nie odpowiedziałam, uznając, że to pytanie jest głupie. Odeszłam od niej, podniosłam z ziemi długi, ciężki miecz i zaczęłam nim wymachiwać. Chyba nie szło mi za dobrze, bo dziewczyna zaczęła chichotać, wcale nie tak cicho. Nie przerywam zadania, ignorując dziewczynę.
-Jak masz na imię? - zapytała po kilku minutach.
-Patt - powiedziałam cicho.
Zwróciła twarz w moją stronę wykrzywiając tajemniczo wargi.
-Jestem Adara. Mogłabyś podać mi strzały? - uśmiechnęła się słodko.- Jesteś bliżej. Proszę.
Wzruszyłam ramionami i podeszłam pod tarczę. Podniosłam kilkanaście strzał, odwróciłam się i miałam ruszać w stronę Adary, ale coś boleśnie wbiło mi się w nogę. Stłumiłam krzyk, patrząc na wystającą z uda strzałę.
-To tylko początek. Nie wchodź mi w drogę.
Uśmiech znikł z jej twarzy. Wyjęłam bełt, głośno stękając. Wbił się dość głęboko, strasznie piecze. Podniosłam głowę, czując gorąco na twarzy, chcąc nawrzeszczeć na dziewczynę, ale jej już tu nie było. Trzymając rękę na zranionym miejscu poszłam do pokoju. Nikogo, oprócz dwunastoletniej Jenny, nie było w pokoju. Weszłam do łazienki i zajęłam się przemywaniem uda. Piekło, ale wytrzymałam. W końcu jestem córką Aresa, prawda?
Po jakieś godzinie leżenia, wstałam i poszłam na kolacje. Po drodze starałam się iść prosto, nie zważając na ból. Podeszłam do ogniska i wrzuciłam do niego kawałek grzanki, szepcząc coś o bogach i ojcu, po czym udałam do stolika i na nikogo nie patrząc zaczęłam skubać posiłek wpatrując się w żółto-czerwone duże ognisko. Wyobrażam sobie, że płomienie zamieniają się w wielkiego faceta. Rośnie i rośnie, sięga do koron drzew, ale nic nie podpala. Widzę lekki zarys kwadratowej twarzy, sterczące włosy, ręce w kieszeniach. Ogarnął spojrzeniem wszystkie stoliki i odchrząknął. Wszyscy wydali krótki okrzyk zdziwienia
i odruchowo cofnęli się. Czyli nie wyobraziłam go sobie. Ale jak to możliwe?
Chejron przygalopował nim ktoś zaczął się odezwać. Stanął przed ogniem, jakby w ogóle go nie parzył i powiedział.
-Aresie. Co cię do nas sprowadza.
Ares? Nie wiedziałam, że bogowie mają czas na odwiedzanie Obozu, bo napewno nie mają go na wychowywanie dzieci.
-Przyszedłem odwiedzić dzieci i porozmawiać o przepowiedni - widząc minę centaura dodał- Czyżbyś nie powiadomił jeszcze herosów?
Chejron zaczął się jąkać. Odkaszlnął i odpowiedział:
-Jeszcze nie nadszedł czas, Aresie. Musimy wiedzieć, który półbóg uda się na misje.
Płomienny bóg zmrużył oczy. Przynajmniej tak mi się wydawało. Przygryzłam wargę, czekając na odpowiedź.
-Ja wiem. Wiem, która z moich córek jest najsilniejsza. -powiedział w końcu.
A więc to córka. Stawiam na Clarisse. Pewnie pół tego Obozu stawiałoby na nią, gdyby usłyszeli to, co ja usłyszałam. Spojrzałam na Chejrona i zobaczyłam, że ten wstrzymuje oddech. On chce wiedzieć, ale nie chce, żeby wiedzieli wszyscy. Przez to wszystko jestem bardzo ciekawa.
-Och, myśl, Chejronie! -krzyknął Ares.- Mam tu tak stać i się wypalać czy wreszcie mogę ci to powiedzieć?
Centaur przez chwilę jeszcze się zastanawiał. Po chwili westchnął ciężko i powiedział krótko:
-Mów.
Ares uśmiechnął się i przeczesał ręką włosy. Wyglądał groźnie. Skórzana kurtka, postawa, twarz, włosy były jakby znajome, ale nie potrafię przypomnieć sobie gdzie je widziałam. I czy w ogóle je widziałam.
-Jest jedna taka córeczka, z której jestem nawet dumny - skrzywił się i poprawił -Może nie z niej, a czegoś co potrafi. Czegoś, co odziedziczyła po mnie.
Spojrzałam na resztę dzieci Aresa. Nie wyglądali na przerażonych, jak reszta herosów, mieli podniesione głowy, twardy wyraz twarzy, jakby chcieli, aby ojciec spojrzał na nich i pochwalił. Czy takie coś kiedykolwiek nadejdzie?
-Jak mówi przepowiednia, uda jej się wygrać tylko z pomocą przyjaciół. Obserwowałem ją przez jakiś czas i uważam, że się nadadzą. Cóż, nie są zbyt rozgarnięci, ale nadadzą się.
Wzrokiem zaczęłam szukać Leona i Veronicę, nie widziałam ich cały dzień. Zobaczyłam chłopaka w towarzystwie ładnej dziewczyny, ale nie znalazłam przyjaciółki. Zamiast niej ZNOWU zobaczyłam Adarę. Szczerzyła się patrząc na boga, jakby myślała, że cały czas mówi o niej. Szczerze, wątpię, żeby miała jakiś dobrych znajomych.
-Nie dorównuje siłą innym dzieciom, ale nad tym można popracować...
-Aresie - przerwał mu zniecierpliwiony Chejron -Czy możesz nam już powiedzieć?
Zmierzył go swoim przerażająco strasznym spojrzeniem i wzruszył ramionami.
-I tak nie mam za dużo czasu. Clarisse podejdź tu.
Dziewczyna nawet się nie zdziwiła. Podeszła do ojca i stanęła wyprostowana.
-Musisz się nią opiekować. Pokazać jej, jak się walczy. Nauczyć ją tego. Rozumiesz?
-Tak, ojcze. - odpowiedziała, nie patrząc na niego, jakby ziemia była ciekawsza.
-Odejdź. Patt chodź.
Możecie tylko wyobrazić sobie moje zdziwienie. To moje pierwsze spotkanie z tatem, nie chciałabym wyjść na idiotkę, ale też chciałabym wytknąć mu, jak bardzo go nie lubię. Że wolałabym być dzieckiem zwykłego śmiertelnika, który interesowałby się mną.
-Choć, nie mam czasu!
Podeszłam, czując, jakbym zamiast nóg miała dwie drewniane belki. Stojąc przed nim było mi strasznie gorąco, nie tylko przez ognisko. Przełknęłam ślinę i czekałam.
-Oboje wiemy, że coś umiesz, nie? - zaczął- Ty jesteś tym herosem, który pojedzie na misje, bla bla bla. Clarisse musi cię wyszkolić. Zabierz ze sobą tych dwóch pięknisiów i nie daj się zabić. Chejron jutro powie ci przepowiednie, ale nie śpieszcie się z tym wyjazdem. Poczekajcie trochę. Wszystko jasne?
Pokiwałam głową, mało rozumiejąc. Odwróciłam się, chcąc wrócić do bezpiecznego stolika, ale Ares dodał jeszcze:
-Zamiast miecza, bierz sztylet. Będzie ci łatwiej, biorąc pod uwagę to, że jesteś niższa i chudsza od innych. Uważaj na siebie.
Ostatnie zdanie coś mi podpowiedziało. Nagle ożywiłam się i zdołałam zapytać:
-To ty byłeś w moim śnie, prawda?
Wybuchnął głośnym śmiechem.
-Tak, nie ma za co, córeczko. - powiedział i zniknął.
Przez chwilę po prostu patrzyłam w miejsce, w którym stał mój tata, które teraz jest już zwykłym ogniskiem. Muszę dowiedzieć się, co to za misja. Mam nadzieję, że "pięknisie" to Leo i Veronica. Chcę wiedzieć, kiedy znów spotkam się z ojcem. Muszę porozmawiać z Chejronem.
piątek, 26 kwietnia 2013
niedziela, 21 kwietnia 2013
Rozdział 3.
Do dzisiejszego wieczora muszę przenieść swoje rzeczy do domku numer pięć. Myśląc o tym chłopcu, którego zamroczyłam wczoraj, czuję ucisk w piersi. Trudno będzie mi patrzeć na niego przez kilka godzin.
Wkładając ciuchy do małej torby podróżnej, którą dostałam od Chejrona, poczułam za sobą czyjś oddech. Natychmiast się odwróciłam i ujrzałam małego, wysportowanego bruneta.
- Cześć Caleb, jak leci?
Chłopiec uśmiechnął się do mnie smutno i odpowiedział:
- Będzie mi cię tutaj brakowało. Nawet cię polubiłem.
W tym momencie najchętniej przytuliłabym go. Był jedną z niewielu osób, która powiedziała mi coś takiego. Ja także go polubiłam go i wolałabym zostać tu, w domku Hermesa. Odwzajemniłam uśmiech i wróciłam do pakowania się.
Nie poszłam na śniadanie. Po pierwsze dlatego, że nie miałam ochoty niczego jeść, a po drugie nie chciałam zobaczyć się z Leonem i Veronicą. Jeszcze nie wiem, jak wyjaśnić im to, co zrobiłam wczoraj. Baliby się na mnie spojrzeć, popatrzeć mi w oczy, a co dopiero odezwać się. Jedyni ludzie, których tutaj lubię.
Na dworze jest upał, więc nie chcę siedzieć w domku i wychodzę postanawiając się przejść. Nie wiem dokąd idę, ale po kilku minutach wchodzę do stajni. Ściany są z ciemnego drewna, okna niewielkie i wszędzie jest porozrzucane siano. Zapach nie jest przyjemny, ale ignoruję go i podchodzę do szarego pegaza.
- Cześć, Blair -mówię do niej.
Oczywiście, nie odpowiada. Nadal wygląda jakby była smutna. Kto wie, co stało jej się, zanim ten dzieciak ją znalazł? Może chodzi o jej właściciela? A może żyła gdzieś na wolności, fruwała aż tu nagle sprowadzili ją do tego Obozu? Może miała mamę, nie żyło jej się zbyt dobrze, ale wiedziała kim jest, choć miała sekret, o którym widziała tylko jedna osoba, ale pewien dzień zniszczył to wszystko? Może bardzo tęskni za mamą, a nie może użyć nawet głupiego telefonu!
Biorę głęboki oddech i zaczynam głaskać Blair po pyszczku. Lekko unosi i opuszcza skrzydła, jakby miała ochotę pofruwać. Przymyka oczy i chyba odpręża się. W tym momencie mam wielką ochotę wyjść z nią na dwór, usiąść na jej grzbiecie i unieść się wysoko w chmury. Ale nie robię tego. Jestem nowa i byłoby lepiej, gdyby Chejron nie nakrzyczał na mnie przy wszystkich i nie wlepił szlabanu.
Na zewnątrz słyszę już czyjeś rozmowy, znak, że jest już po śniadaniu. Żegnam się z pegazem i wychodzę. Myślę, że już czas przenieść się do dzieci Aresa, dlatego powoli ruszam po torbę.
Po drodze mijam rozgadanych nastolatków, w tym dziewczynę w krótkich, różowych szortach, które wyglądają jak majtki, z lekko ściekającym makijażem i czerwoną buzią. Pewnie jest córką Afrodyty, bo kiedy wyciąga lusterko otwiera usta i piszczy. Czuję jak włosy przyklejają mi się do karku, wszyscy dookoła mnie mają rumieńce, więc ja napewno wyglądam jak burak.
Wchodzę do dusznego domku. Na łóżkach leżą zmęczeni obozowicze, podłoga jest zagracona ciuchami, opakowaniami po jedzeniu i różnymi kartkami, a przy suficie lata mucha. Tak bardzo tęsknie za moimi fioletowymi ścianami, dużym łóżkiem, wiecznym bałaganem. Chciałabym już wrócić do domu.
Podeszłam do swojego nieposłanego łóżka wzięłam torbę i usłyszałam za sobą:
- Cześć.
Podskoczyłam jak oparzona. Powoli odwróciłam się, na widok Leona i Veroniki zaschło mi w gardle.
- Hej. Co tu robicie? - spytałam siląc się na uśmiech.
Chłopak miał na sobie granatową koszulkę i czarne spodnie do kolan. Brązowe włosy wyglądały jak aureola wokół jego pogodnej twarzy, a oczy wpatrywały się we mnie... z troską?
- Przyszliśmy pogadać - powiedział i odrzucił z czoła niesforny kosmyk. - No wiesz, o wczorajszym incydencie.
Incydencie? Ha! Oni myślą, że to był jakiś tam "incydent"? No, trochę się zawiodą.
- Może chodźmy do zbrojowni? - podsunęła Veronica- Nikogo tam dzisiaj nie ma, nikt nie ma ochoty trenować w takim skwarze. No i akurat tam jest chłodniej. Co wy na to?
Kiwnęliśmy głowami i wyszliśmy z domku. Wzięłam ze sobą torbę, żeby kolejny raz po nią nie wracać.
Szliśmy w ciszy, a kiedy byliśmy już na miejscu usiedliśmy na zimnej podłodze i wpatrywaliśmy się w swoje ręce. Zbrojownia była dość dużym pomieszczeniem. Wszędzie były broń, tarcze, zbroje, hełmy i ochraniacze. Faktycznie, było tu chłodniej niż na zewnątrz, szczególnie jeśli siedziało się na ziemi. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam:
- Była sobie mała dziewczynka -nadal patrzyłam na dłonie, ale czułam na sobie spojrzenie dwójki herosów. - Kiedyś pokłóciła się z inną dziesięciolatką, ona wyzywała ją, śmiała się z niej i życzyła najgorszego. W końcu dziewczynka zdenerwowała się i wykrzyczała jej, żeby się utopiła i nigdy więcej się do niej nie odezwała. To niby były dziecinne sprzeczki, ale szybko pobiegła do domu. Weszła do pokoju mamy, nadal wkurzona, objęła ją, a wtedy ona na nią spojrzała. Zbladła jak ściana i patrzyła na swoje dziecko z otwartymi ustami. W końcu jej przeszło i przyciągnęła ją do siebie tuląc najmocniej, jak mogła. - mrugnęłam odgarniając obrazy matki - Następnego dnia przyszli do nas rodzice tej dziewczynki. Powiedzieli, że... że utopiła się w wannie. Policja ustaliła, że to było samobójstwo.
Odważyłam się spojrzeć na Leona i Veronicę. Wpatrywali się we mnie, chłopak ze ściśniętymi ustami, a dziewczyna z lekko otwartymi. Ich oczy zdradzały współczucie, a ja nie chcę, żeby ktokolwiek mi współczuł. Odchrząknęłam, siląc się na obojętny ton i opowiadałam dalej:
- Jakiś czas później mama tej dziewczynki opowiedziała jej, co się z nią dzieje. "Małe, straszne płomyczki", tak to nazwała. Tłumaczyła, że musi panować nad gniewem, bo inaczej znów mogą się pojawić. Mówiła, że ma to po tatusiu, teraz wiem, o co chodziło. - uśmiechnęłam się lekko- Tak więc, kiedyś, z ciekawości, dziewczynka spojrzała w lustro. Zawołała w myślach płomyczki, skupiała się, aż w końcu przybyły. Była trochę czerwona na twarzy z wysiłku, a na miejscu źrenic pojawił się ogień.- przerwałam- Mam tak od dziesiątego roku życia, do tej pory wiedziała o tym tylko mama. Umiem to kontrolować, ale czasami po prostu wybucham.
Leo odezwał się pierwszy. Podniósł prawą wargę i popatrzył mi w oczy.
- Niektórzy półbogowie mają takie "prezenty" od rodziców. Ci specjalni.
- I to ma być prezent?! Manipulowanie i straszenie ludzi? -prychnęłam.- To ja dziękuję bardzo, mogą go sobie wsadzić.
Założyłam ręce na piersi. Specjalne dzieci, śmieszne. Wcale nie jestem specjalna. Jestem po prostu dziewczyną w farbowanych włosach i płomieniach w oczach. Też mi coś.
- Niektóre są całkiem fajne, jeśli się wie co z nimi robić. Na przykład to - wyciągnął rękę do przodu i rozprostował palce. Kusiło mnie, żeby ją złapać, ale odepchnęłam od siebie tę myśl. I całe szczęście, bo nagle buchnął na niej ogień. Nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak. Podniosłam brwi i przypomniał mi się pierwszy sen w Obozie Herosów.
- Więc o to chodziło -szepnęłam.
-Co mówisz? -zapytała Veronica.
Wyglądała na równie zdezorientowaną, co ja. W jej oczach odbijał się ogień od Leona. Włosy, zebrane w koński ogon, przykleiły jej się do karku. Nie odrywała spojrzenia od ręki chłopca.
- Nie czujesz, że się palisz? -spytałam go.
Roześmiał się, obdarzając nas cudownym uśmiechem. Popatrzył mi w oczy i ciarki przebiegły mi po plecach.
- Wydaje mi się, że mnie nie da się spalić, Płomyczku.
Zamknął dłoń i ogień zgasł.
Do nowego domku idę sama. Przyjaciele chcieli mnie odprowadzić, ale ładnie podziękowałam i wyszłam ze zbrojowni. Po pokazie Leona siedzieliśmy tam jeszcze chwile i śmialiśmy się, ale zaczęło burczeć mi w brzuchu i postanowiłam już iść. Już prawie byłam pod drzwiami, kiedy przede mną nagle wyrósł wysoki chłopak.
- Witam, zdrajczyni. Gdzie się wybierasz? -spytał drwiącym tonem.
Chłopak miał ciemne włosy, które opadały mu na oczy. Niecierpliwym gestem odgarniał je. Był umięśniony, obozową koszulkę miał podartą i ubrudzoną, był blady, na twarzy nie miał nawet rumieńca od słońca. To pewnie mój przybrany braciszek, pomyślałam.
- Zdrajczyni? Dlaczego sądzisz, że jestem zdrajczynią? -zmierzyłam go wzrokiem. Raczej nie był pokojowo nastawiony, nie mam jak go wyminąć.
- Och, to bardzo proste -powiedział i uśmiechnął się łobuzersko- My zawsze wygrywamy. A ty, jako nasza siostra, powinnaś nam pomagać, a nie odwrotnie.
Więc o to chodzi? O przegraną? Coraz mniej lubię tych ludzi.
- Po pierwsze, wtedy nie wiedziałam, że jestem waszą siostrą -prawie wyplułam ostatnie słowo- A po drugie, gdybyście na straż postawili kogoś lepszego, niż dzieciaki Afrodyty, raczej mielibyśmy kłopot z wygraniem.
W końcu chłopak zaczął robić się czerwony. Jego duże niebieskie oczy, w tym odcieniu, który przypomina bezchmurne niebo, albo wody oceanu, kontrastowały z jego twarzą. Podszedł bliżej mnie, tak, że nasze stopy prawie się stykały i wysyczał:
- Nie będziesz miała tu łatwo, Patt. Sam się o to postaram.
Zachowałam spokój. Przynajmniej starałam się. Już otworzyłam usta, aby mu odpowiedzieć, ale obok nas znalazła się dziewczyna i chłopak cofnął się i spuścił głowę.
Dziewczyna miała kasztanowe włosy, na które nałożyła czerwoną chustę. Pomarańczową koszulkę rozerwała na ramionach, miała blade, długie nogi i glany. Patrzyła na chłopaka ciemnymi oczami, które wyglądały jak oczy głodnego tygrysa.
- Wystarczy, Chace. Chyba nie chciałeś przestraszyć nowej, prawda?
Twarz Chace zrobiła się purpurowa. Mruknął coś i odszedł. Dziewczyna odprowadziła go wzrokiem, a kiedy znikł popatrzyła na mnie i lekko wygięła wargę.
- Jestem Clarisse, ja rządzę naszym domkiem. -przez chwilę patrzyła na mnie w zamyśleniu- Myślę, że dostaniesz łóżko jak najdalej od Chace'a.
Wkładając ciuchy do małej torby podróżnej, którą dostałam od Chejrona, poczułam za sobą czyjś oddech. Natychmiast się odwróciłam i ujrzałam małego, wysportowanego bruneta.
- Cześć Caleb, jak leci?
Chłopiec uśmiechnął się do mnie smutno i odpowiedział:
- Będzie mi cię tutaj brakowało. Nawet cię polubiłem.
W tym momencie najchętniej przytuliłabym go. Był jedną z niewielu osób, która powiedziała mi coś takiego. Ja także go polubiłam go i wolałabym zostać tu, w domku Hermesa. Odwzajemniłam uśmiech i wróciłam do pakowania się.
Nie poszłam na śniadanie. Po pierwsze dlatego, że nie miałam ochoty niczego jeść, a po drugie nie chciałam zobaczyć się z Leonem i Veronicą. Jeszcze nie wiem, jak wyjaśnić im to, co zrobiłam wczoraj. Baliby się na mnie spojrzeć, popatrzeć mi w oczy, a co dopiero odezwać się. Jedyni ludzie, których tutaj lubię.
Na dworze jest upał, więc nie chcę siedzieć w domku i wychodzę postanawiając się przejść. Nie wiem dokąd idę, ale po kilku minutach wchodzę do stajni. Ściany są z ciemnego drewna, okna niewielkie i wszędzie jest porozrzucane siano. Zapach nie jest przyjemny, ale ignoruję go i podchodzę do szarego pegaza.
- Cześć, Blair -mówię do niej.
Oczywiście, nie odpowiada. Nadal wygląda jakby była smutna. Kto wie, co stało jej się, zanim ten dzieciak ją znalazł? Może chodzi o jej właściciela? A może żyła gdzieś na wolności, fruwała aż tu nagle sprowadzili ją do tego Obozu? Może miała mamę, nie żyło jej się zbyt dobrze, ale wiedziała kim jest, choć miała sekret, o którym widziała tylko jedna osoba, ale pewien dzień zniszczył to wszystko? Może bardzo tęskni za mamą, a nie może użyć nawet głupiego telefonu!
Biorę głęboki oddech i zaczynam głaskać Blair po pyszczku. Lekko unosi i opuszcza skrzydła, jakby miała ochotę pofruwać. Przymyka oczy i chyba odpręża się. W tym momencie mam wielką ochotę wyjść z nią na dwór, usiąść na jej grzbiecie i unieść się wysoko w chmury. Ale nie robię tego. Jestem nowa i byłoby lepiej, gdyby Chejron nie nakrzyczał na mnie przy wszystkich i nie wlepił szlabanu.
Na zewnątrz słyszę już czyjeś rozmowy, znak, że jest już po śniadaniu. Żegnam się z pegazem i wychodzę. Myślę, że już czas przenieść się do dzieci Aresa, dlatego powoli ruszam po torbę.
Po drodze mijam rozgadanych nastolatków, w tym dziewczynę w krótkich, różowych szortach, które wyglądają jak majtki, z lekko ściekającym makijażem i czerwoną buzią. Pewnie jest córką Afrodyty, bo kiedy wyciąga lusterko otwiera usta i piszczy. Czuję jak włosy przyklejają mi się do karku, wszyscy dookoła mnie mają rumieńce, więc ja napewno wyglądam jak burak.
Wchodzę do dusznego domku. Na łóżkach leżą zmęczeni obozowicze, podłoga jest zagracona ciuchami, opakowaniami po jedzeniu i różnymi kartkami, a przy suficie lata mucha. Tak bardzo tęsknie za moimi fioletowymi ścianami, dużym łóżkiem, wiecznym bałaganem. Chciałabym już wrócić do domu.
Podeszłam do swojego nieposłanego łóżka wzięłam torbę i usłyszałam za sobą:
- Cześć.
Podskoczyłam jak oparzona. Powoli odwróciłam się, na widok Leona i Veroniki zaschło mi w gardle.
- Hej. Co tu robicie? - spytałam siląc się na uśmiech.
Chłopak miał na sobie granatową koszulkę i czarne spodnie do kolan. Brązowe włosy wyglądały jak aureola wokół jego pogodnej twarzy, a oczy wpatrywały się we mnie... z troską?
- Przyszliśmy pogadać - powiedział i odrzucił z czoła niesforny kosmyk. - No wiesz, o wczorajszym incydencie.
Incydencie? Ha! Oni myślą, że to był jakiś tam "incydent"? No, trochę się zawiodą.
- Może chodźmy do zbrojowni? - podsunęła Veronica- Nikogo tam dzisiaj nie ma, nikt nie ma ochoty trenować w takim skwarze. No i akurat tam jest chłodniej. Co wy na to?
Kiwnęliśmy głowami i wyszliśmy z domku. Wzięłam ze sobą torbę, żeby kolejny raz po nią nie wracać.
Szliśmy w ciszy, a kiedy byliśmy już na miejscu usiedliśmy na zimnej podłodze i wpatrywaliśmy się w swoje ręce. Zbrojownia była dość dużym pomieszczeniem. Wszędzie były broń, tarcze, zbroje, hełmy i ochraniacze. Faktycznie, było tu chłodniej niż na zewnątrz, szczególnie jeśli siedziało się na ziemi. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam:
- Była sobie mała dziewczynka -nadal patrzyłam na dłonie, ale czułam na sobie spojrzenie dwójki herosów. - Kiedyś pokłóciła się z inną dziesięciolatką, ona wyzywała ją, śmiała się z niej i życzyła najgorszego. W końcu dziewczynka zdenerwowała się i wykrzyczała jej, żeby się utopiła i nigdy więcej się do niej nie odezwała. To niby były dziecinne sprzeczki, ale szybko pobiegła do domu. Weszła do pokoju mamy, nadal wkurzona, objęła ją, a wtedy ona na nią spojrzała. Zbladła jak ściana i patrzyła na swoje dziecko z otwartymi ustami. W końcu jej przeszło i przyciągnęła ją do siebie tuląc najmocniej, jak mogła. - mrugnęłam odgarniając obrazy matki - Następnego dnia przyszli do nas rodzice tej dziewczynki. Powiedzieli, że... że utopiła się w wannie. Policja ustaliła, że to było samobójstwo.
Odważyłam się spojrzeć na Leona i Veronicę. Wpatrywali się we mnie, chłopak ze ściśniętymi ustami, a dziewczyna z lekko otwartymi. Ich oczy zdradzały współczucie, a ja nie chcę, żeby ktokolwiek mi współczuł. Odchrząknęłam, siląc się na obojętny ton i opowiadałam dalej:
- Jakiś czas później mama tej dziewczynki opowiedziała jej, co się z nią dzieje. "Małe, straszne płomyczki", tak to nazwała. Tłumaczyła, że musi panować nad gniewem, bo inaczej znów mogą się pojawić. Mówiła, że ma to po tatusiu, teraz wiem, o co chodziło. - uśmiechnęłam się lekko- Tak więc, kiedyś, z ciekawości, dziewczynka spojrzała w lustro. Zawołała w myślach płomyczki, skupiała się, aż w końcu przybyły. Była trochę czerwona na twarzy z wysiłku, a na miejscu źrenic pojawił się ogień.- przerwałam- Mam tak od dziesiątego roku życia, do tej pory wiedziała o tym tylko mama. Umiem to kontrolować, ale czasami po prostu wybucham.
Leo odezwał się pierwszy. Podniósł prawą wargę i popatrzył mi w oczy.
- Niektórzy półbogowie mają takie "prezenty" od rodziców. Ci specjalni.
- I to ma być prezent?! Manipulowanie i straszenie ludzi? -prychnęłam.- To ja dziękuję bardzo, mogą go sobie wsadzić.
Założyłam ręce na piersi. Specjalne dzieci, śmieszne. Wcale nie jestem specjalna. Jestem po prostu dziewczyną w farbowanych włosach i płomieniach w oczach. Też mi coś.
- Niektóre są całkiem fajne, jeśli się wie co z nimi robić. Na przykład to - wyciągnął rękę do przodu i rozprostował palce. Kusiło mnie, żeby ją złapać, ale odepchnęłam od siebie tę myśl. I całe szczęście, bo nagle buchnął na niej ogień. Nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak. Podniosłam brwi i przypomniał mi się pierwszy sen w Obozie Herosów.
- Więc o to chodziło -szepnęłam.
-Co mówisz? -zapytała Veronica.
Wyglądała na równie zdezorientowaną, co ja. W jej oczach odbijał się ogień od Leona. Włosy, zebrane w koński ogon, przykleiły jej się do karku. Nie odrywała spojrzenia od ręki chłopca.
- Nie czujesz, że się palisz? -spytałam go.
Roześmiał się, obdarzając nas cudownym uśmiechem. Popatrzył mi w oczy i ciarki przebiegły mi po plecach.
- Wydaje mi się, że mnie nie da się spalić, Płomyczku.
Zamknął dłoń i ogień zgasł.
Do nowego domku idę sama. Przyjaciele chcieli mnie odprowadzić, ale ładnie podziękowałam i wyszłam ze zbrojowni. Po pokazie Leona siedzieliśmy tam jeszcze chwile i śmialiśmy się, ale zaczęło burczeć mi w brzuchu i postanowiłam już iść. Już prawie byłam pod drzwiami, kiedy przede mną nagle wyrósł wysoki chłopak.
- Witam, zdrajczyni. Gdzie się wybierasz? -spytał drwiącym tonem.
Chłopak miał ciemne włosy, które opadały mu na oczy. Niecierpliwym gestem odgarniał je. Był umięśniony, obozową koszulkę miał podartą i ubrudzoną, był blady, na twarzy nie miał nawet rumieńca od słońca. To pewnie mój przybrany braciszek, pomyślałam.
- Zdrajczyni? Dlaczego sądzisz, że jestem zdrajczynią? -zmierzyłam go wzrokiem. Raczej nie był pokojowo nastawiony, nie mam jak go wyminąć.
- Och, to bardzo proste -powiedział i uśmiechnął się łobuzersko- My zawsze wygrywamy. A ty, jako nasza siostra, powinnaś nam pomagać, a nie odwrotnie.
Więc o to chodzi? O przegraną? Coraz mniej lubię tych ludzi.
- Po pierwsze, wtedy nie wiedziałam, że jestem waszą siostrą -prawie wyplułam ostatnie słowo- A po drugie, gdybyście na straż postawili kogoś lepszego, niż dzieciaki Afrodyty, raczej mielibyśmy kłopot z wygraniem.
W końcu chłopak zaczął robić się czerwony. Jego duże niebieskie oczy, w tym odcieniu, który przypomina bezchmurne niebo, albo wody oceanu, kontrastowały z jego twarzą. Podszedł bliżej mnie, tak, że nasze stopy prawie się stykały i wysyczał:
- Nie będziesz miała tu łatwo, Patt. Sam się o to postaram.
Zachowałam spokój. Przynajmniej starałam się. Już otworzyłam usta, aby mu odpowiedzieć, ale obok nas znalazła się dziewczyna i chłopak cofnął się i spuścił głowę.
Dziewczyna miała kasztanowe włosy, na które nałożyła czerwoną chustę. Pomarańczową koszulkę rozerwała na ramionach, miała blade, długie nogi i glany. Patrzyła na chłopaka ciemnymi oczami, które wyglądały jak oczy głodnego tygrysa.
- Wystarczy, Chace. Chyba nie chciałeś przestraszyć nowej, prawda?
Twarz Chace zrobiła się purpurowa. Mruknął coś i odszedł. Dziewczyna odprowadziła go wzrokiem, a kiedy znikł popatrzyła na mnie i lekko wygięła wargę.
- Jestem Clarisse, ja rządzę naszym domkiem. -przez chwilę patrzyła na mnie w zamyśleniu- Myślę, że dostaniesz łóżko jak najdalej od Chace'a.
czwartek, 11 kwietnia 2013
Rozdział 2.
Las jest wielki. Gdyby nie Leo, zgubiłabym się w nim, ale najwidoczniej wie gdzie idzie. Wszystkie drzewa wyglądają tak samo, wysokie, o grubym pniu i zielonych liściach. Korona jest tak gęsta, że prawie nie widać nieba. Ten widok przypomina mi wakacje spędzone u babci, kiedy razem z nią i mamą poszłyśmy na "babskie zbieranie grzybków". To było kilka lat temu. Szliśmy wolno, może ze względu na babcie, a może dlatego, żeby zebrać więcej grzybów, które uwielbiał dziadek. Wszystko było normalne, dopóki nie znalazłam małego podgrzybka.
-Mamo, patrz! Tam! Widzisz? Sama go znalazłam! - krzyczałam.
Mama miała wtedy długie czarne włosy, zebrane w koński ogon i niebieskie, błyszczące na słońcu oczy. Miała na sobie szary podkoszulek i czarną wiatrówkę, na wypadek, gdyby zaczęło wiać.
-Świetnie! Biegnij po niego i uważaj pod nogi. - powiedziała z uśmiechem na twarzy i podała mi nożyk na grzyby.
Podbiegłam zostawiając za sobą kobiety. I wtedy wszystko zaczęło dziać się jak w zwolnionym tempie. Roześmiana sześciolatka schyliła się, aby go zerwać, a zza drzewa wyszedł największy wąż na świecie. Przynajmniej tak kiedyś myślałam. Teraz, gdy to sobie przypominam, dziwię się, że nie zaczęłam krzyczeć, albo przynajmniej wołać mamy. Wąż zaczął syczeć, a potem... Dziwne, ale nie pamiętam, co było potem.
-Już prawie jesteśmy. - powiedział Leo wyrywając mnie ze świata wspomnień. Byliśmy już dość głęboko w lesie, trawa i liście były gęstsze. Słyszałam też rozmowy, śmiechy i wrzaski innych obozowiczów.
-Leo, na czym właściwie polega ta gra? - spytałam nagle.
Chłopiec obrócił twarz w moją stronę i uśmiechnął się tajemniczo.
-Zobaczysz. Będzie ubaw.
W końcu doszliśmy do pozostałych. Patrzyłam na nich i nie mogłam uwierzyć. Po co im zbroje i broń do jakieś głupiej zabawy? Po drugiej stronie leżały hełmy, była ich chyba setka. Różniły się tylko tym, że jedne miały niebieskie kity, a inne czerwone.
-Herosi! - zaczął Chejron. - Skoro wszyscy już są, możemy zaczynać.
Półbogowie wydali z siebie okrzyk zadowolenia, ale centaur natychmiast uciszył ich podnosząc rękę.
-Drużyna czerwonych będzie składać się z dzieci Aresa, Afrodyty i Demeter. Natomiast niebieskich- Apollina, Hefajstosa, Hermesa i Hekate. Jakieś pytania? - spytał, ale nikt się nie odezwał. - W takim razie weźcie hełmy i omówcie plan działania! Powodzenia!
Wszyscy natychmiast rzucili się tą kupkę, ale Leo ciągnął mnie w drugą stronę.
-Wszystkiego wystarczy. Najpierw potrzebujemy zbroi. - powiedział, widząc moją zdezorientowaną minę.
Ubraliśmy zbroję, mi niestety nie szło, ale brunet mi pomógł. Znów poczułam śniadanie, ale kiedy włożyłam hełm, czułam już tylko podniecenie.
- Słodko w tym wyglądasz. - zachichotał Leo.
- Och, zamknij się.
Plan działania jest prosty: wszyscy coś robią, ale Patt i Veronica pilnują sztandaru. Leo zgłosił się na ochotnika, że zostanie z "nowymi".
- Serio, chcesz z nami zostać?
- Jasne, że tak. Ktoś musi cię nauczyć trzymać ten miecz, Patt.
Wiem, jak się go trzyma. Wiem, że jest źle wyważony. Wiem, że jest też trochę za długi, ale nie mam pojęcia skąd. Wolę nie dzielić się z Leonem tą informacją.
Kiedy już dziewczyna z domku Hefajstosa zawiesiła niebieską flagę na drzewie, tak, że prawie w ogóle nie było jej widać, wszyscy, prócz nas, rozeszli się. Spojrzałam na Veronicę. Miała bordowe włosy do ramion, brązowe oczy, duże, ładne usta i wyglądała na dość nieśmiałą. Pod zbroją miała obozową koszulkę, na długie, opalone nogi założyła zaś krótkie spodenki. Z łukiem przewieszonym przez ramię wyglądała groźnie i zarazem pięknie. Dostrzegła, że na nią patrzę i uśmiechnęła się.
- Jestem Vera, córka Apolla. Miło mi cię poznać.
A więc wszyscy od Apolla są ładni. Świetnie, mogę już go skreślić. Zostaje coraz mniej opcji, co do mojego boskiego tatusia.
-Jestem Patt. Umiesz strzelać z łuku?
Dziewczyna wygląda, jakby miała tyle lat co ja. Czternaście. Dlatego dziwię się, że już umie z tego strzelać.
-Tak, mieszałam niedaleko lasu. Brat mnie uczył.
-Jest tu? To znaczy, w Obozie Herosów?
Uśmiech dziewczyny zbladł. Jej oczy nie błyszczały już tym ciepłem, co przed chwilą.
-Nie, jest zwykłym śmiertelnikiem. Trochę za nim tęsknie. Ma na imię Will, został w domu.
Pomyślałam o mamie, która pewnie się o mnie martwi. Wczoraj rozmawiałam z nią przez "telefon", ale pewnie ciekawi się co u mnie i tęskni. Ja też.
Już miałam jej to powiedzieć, ale przyszedł Leo.
-Trochę tu sobie postoimy. - mruknął.
I faktycznie, miał rację. Staliśmy koło siebie, prawie w ogóle się nie odzywając. Słyszałam ćwierkanie ptaków, uderzanie stali o stal i niekiedy wrzaski i okrzyki. Całkiem nieźle, jak na pierwszy raz.
- Ale nuda, dziewczyny...- zaczął Leo, ale zza drzew wyłonił się muskularny chłopiec od Aresa. Biegł w naszą stronę, wymachując mieczem. Spojrzałam szybko na boki. Leo siedział i podnosił miecz, trochę osłupiały. Veronica próbowała szybko podnieść kołczan, ale wszystkie strzały się z niego wysypały. Nie miałam wyboru. Ścisnęłam moją broń mocniej i podbiegłam odparowując cios. Ramię mi ścierpło, ale nie pozwoliłam chłopakowi pobiec do drzewa, na którym wisi flaga. Zrobiłam jakieś dwie sztuczki, kompletnie bezsensowne, ale długi miecz wypadł mu z rąk. Dysząc ciężko przyłożyłam mu końcówkę stali do gardła i powiedziałam:
-Jest ktoś jeszcze?
Nie odpowiedział. Bezpiecznie odwróciłam głowę i zobaczyłam, że moi przyjaciele już stoją i gapią się na mnie z otwartymi szeroko ustami. Też byłabym zdziwiona, ale mam w sobie za dużo adrenaliny.
-Pytam, czy ktoś jest z tobą? Biegł tu?
Chłopak ma zielone oczy i kwadratową szczękę, którą mocno zaciska. Niesforny kosmyk prawie czarnych włosów spadł mu nisko na czoło.
-Nie. Eee... Wysłali tu tylko mnie, bo mówili, że sobie z wami poradzę. Ja... Znaczy oni... - zaczął się jąkać. Pewnie jest tylko zdziwiony,bo kontroluję "moc". Ale na wszelki wypadek wzięłam głęboki oddech i mruknęłam szybko kilka razy.
-A co z pozostałymi? Z naszej drużyny?
-Ha! - krzyknął i poruszył się zbyt gwałtownie, przez co z jego szyi poleciała kropelka czerwonej krwi. - Prawie wszyscy leżą i kwiczą. Czerwoni ich zabawiają, a ja w tym czasie... No wiecie, miałem zdobyć sztandar.
Przegrywamy? Niedobrze! Ale co może zrobić trójka herosów przeciwko prawie pięćdziesięciu innym?
-Mam pomysł! - krzyknął entuzjastycznie Leo, który znalazł się obok mnie. - Powiesz nam, gdzie jest wasza flaga, a my po cichu ją wykradniemy!
-Nie ma mowy. - odpowiedział szybko chłopak.
Mam wybór. Możemy iść i sami poszukać tej flagi, albo w końcu pokazać wszystkim co umiem i wygrać. Może, na razie nie wszystkim, może wystarczy pokazać to tylko tej dwójce, która tu ze mną czekała. Nie ma czasu, trzeba działać, a ja lubię wygrywać.
-Nie patrzcie mi w oczy. - powiedziałam.
-Co? - spytała nagle Vera. Chciałabym się z nią zaprzyjaźnić, ale to, czego może się o mnie dowiedzieć, może skreślić przyjaźń.
-Po prostu nie patrzcie na mnie chwilę, jasne? - warknęłam.
Zobaczyłam, że patrzą na siebie zdziwieni, ale potem odwracają ode mnie wzrok. Skupiam się, myślę o wszystkich złych rzeczach, o tym, że nikt nawet nie zna dobrze swoich rodziców. Czuję, jak wzbiera się we mnie złość, a wraz z nim, w moich oczach pojawiają się czerwone płomyki, których wszyscy się boją.
-Powiedz mi, gdzie ukryliście sztandar.
Źrenice chłopaka rozszerzyły się, otworzył usta. Działa tak, jak powinno. Boi się mnie. Mnie i moich płonących oczu.
-Jest tam, gdzie się spotkaliśmy na początku. - wyjęczał.
-Dobra, zostaniesz tu. Nikogo nie zawołasz, będziesz cicho, dopóki gra się nie skończy. -zaczęłam.- A jak będzie po wszystkim, zapomnisz, czego tak się wystraszyłeś.
Potaknął. Znów wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się, spuszczając miecz.
-Możemy ruszać.
Popatrzyli na mnie niepewnie. Potem przenieśli wzrok na wystraszonego chłopaka.
-Co ty zrobiłaś? - spytał Leo.
-Wyjaśnię wam to później, teraz chodźmy po tą głupią flagę, nie ma czasu.
Biegliśmy okrężną drogą, żeby na nikogo nie wpaść. Krzyki były głośniejsze, założę się, że to nasza drużyna krzyczy. Coraz bardziej biło mi serce. Tym razem wszyscy trzymaliśmy broń w ręku.
-Dziewczyny, patrzcie! - syknął Leo. - Jest tam!
Między drzewami dostrzegłam leżącą czerwoną flagę. Już miałam tam ruszać, ale Veronica krzyknęła:
-Uwaga! Biegną do nas!
Cztery dziewczyny i jeden chłopak. Veronica szybko wypuściła trzy strzały, wszystkie trafiły w łydki. Ja i Leo skoczyliśmy do dwóch pozostałych dziewczyn i powaliliśmy je kilkoma ciosami. Leżały, kuliły się i jęczały.
-Najwyraźniej byli od Afrodyty.
Rozejrzałam się dookoła, tym razem nikogo nie było. Nie chciałabym trafić na piątkę wściekłych dzieci Aresa, dlatego szybko podbiegliśmy do drzew. Sięgnęłam po flagę i rozległ się głośny dźwięk, pewnie oznaczający wygraną. Pierwszy przybiegł do nas Chejron, popatrzył na nas, zmarszczył brwi.
-Drużyna niebieskich wygrała! Gratulacje!
Natychmiast zbiegli się wszyscy, wrzeszcząc na całe gardła. Otoczyli nas kółkiem, przegrani zostali z tyłu, nie odzywając się.
Nagle wszyscy stanęli jak wryci i odsunęli się o krok. Patrzyli na coś za mną, więc odwróciłam się, by zobaczyć, co tam jest. Ale nic nie widziałam. Popatrzyłam na zbroję. To już nie była ta sama za duża zbroja, którą miałam na sobie przed chwilą! Była krwistoczerwona, idealnie dopasowana. W ręce trzymałam długi miecz z niebiańskiego spirzu. Nie miałam już hełmu, tylko natapirowane włosy. Podniosłam miecz na wysokość oczu i przejrzałam się. Czarna szminka, czarne oczy, blada twarz.
-Co... Co, u diabła?! - krzyknęłam.
Chejron podszedł do mnie, zmierzył wzrokiem i uśmiechnął się.
-Zostałaś Uznana. Jesteś córką Aresa.
I wszyscy zaczęli klaskać.
-Mamo, patrz! Tam! Widzisz? Sama go znalazłam! - krzyczałam.
Mama miała wtedy długie czarne włosy, zebrane w koński ogon i niebieskie, błyszczące na słońcu oczy. Miała na sobie szary podkoszulek i czarną wiatrówkę, na wypadek, gdyby zaczęło wiać.
-Świetnie! Biegnij po niego i uważaj pod nogi. - powiedziała z uśmiechem na twarzy i podała mi nożyk na grzyby.
Podbiegłam zostawiając za sobą kobiety. I wtedy wszystko zaczęło dziać się jak w zwolnionym tempie. Roześmiana sześciolatka schyliła się, aby go zerwać, a zza drzewa wyszedł największy wąż na świecie. Przynajmniej tak kiedyś myślałam. Teraz, gdy to sobie przypominam, dziwię się, że nie zaczęłam krzyczeć, albo przynajmniej wołać mamy. Wąż zaczął syczeć, a potem... Dziwne, ale nie pamiętam, co było potem.
-Już prawie jesteśmy. - powiedział Leo wyrywając mnie ze świata wspomnień. Byliśmy już dość głęboko w lesie, trawa i liście były gęstsze. Słyszałam też rozmowy, śmiechy i wrzaski innych obozowiczów.
-Leo, na czym właściwie polega ta gra? - spytałam nagle.
Chłopiec obrócił twarz w moją stronę i uśmiechnął się tajemniczo.
-Zobaczysz. Będzie ubaw.
W końcu doszliśmy do pozostałych. Patrzyłam na nich i nie mogłam uwierzyć. Po co im zbroje i broń do jakieś głupiej zabawy? Po drugiej stronie leżały hełmy, była ich chyba setka. Różniły się tylko tym, że jedne miały niebieskie kity, a inne czerwone.
-Herosi! - zaczął Chejron. - Skoro wszyscy już są, możemy zaczynać.
Półbogowie wydali z siebie okrzyk zadowolenia, ale centaur natychmiast uciszył ich podnosząc rękę.
-Drużyna czerwonych będzie składać się z dzieci Aresa, Afrodyty i Demeter. Natomiast niebieskich- Apollina, Hefajstosa, Hermesa i Hekate. Jakieś pytania? - spytał, ale nikt się nie odezwał. - W takim razie weźcie hełmy i omówcie plan działania! Powodzenia!
Wszyscy natychmiast rzucili się tą kupkę, ale Leo ciągnął mnie w drugą stronę.
-Wszystkiego wystarczy. Najpierw potrzebujemy zbroi. - powiedział, widząc moją zdezorientowaną minę.
Ubraliśmy zbroję, mi niestety nie szło, ale brunet mi pomógł. Znów poczułam śniadanie, ale kiedy włożyłam hełm, czułam już tylko podniecenie.
- Słodko w tym wyglądasz. - zachichotał Leo.
- Och, zamknij się.
Plan działania jest prosty: wszyscy coś robią, ale Patt i Veronica pilnują sztandaru. Leo zgłosił się na ochotnika, że zostanie z "nowymi".
- Serio, chcesz z nami zostać?
- Jasne, że tak. Ktoś musi cię nauczyć trzymać ten miecz, Patt.
Wiem, jak się go trzyma. Wiem, że jest źle wyważony. Wiem, że jest też trochę za długi, ale nie mam pojęcia skąd. Wolę nie dzielić się z Leonem tą informacją.
Kiedy już dziewczyna z domku Hefajstosa zawiesiła niebieską flagę na drzewie, tak, że prawie w ogóle nie było jej widać, wszyscy, prócz nas, rozeszli się. Spojrzałam na Veronicę. Miała bordowe włosy do ramion, brązowe oczy, duże, ładne usta i wyglądała na dość nieśmiałą. Pod zbroją miała obozową koszulkę, na długie, opalone nogi założyła zaś krótkie spodenki. Z łukiem przewieszonym przez ramię wyglądała groźnie i zarazem pięknie. Dostrzegła, że na nią patrzę i uśmiechnęła się.
- Jestem Vera, córka Apolla. Miło mi cię poznać.
A więc wszyscy od Apolla są ładni. Świetnie, mogę już go skreślić. Zostaje coraz mniej opcji, co do mojego boskiego tatusia.
-Jestem Patt. Umiesz strzelać z łuku?
Dziewczyna wygląda, jakby miała tyle lat co ja. Czternaście. Dlatego dziwię się, że już umie z tego strzelać.
-Tak, mieszałam niedaleko lasu. Brat mnie uczył.
-Jest tu? To znaczy, w Obozie Herosów?
Uśmiech dziewczyny zbladł. Jej oczy nie błyszczały już tym ciepłem, co przed chwilą.
-Nie, jest zwykłym śmiertelnikiem. Trochę za nim tęsknie. Ma na imię Will, został w domu.
Pomyślałam o mamie, która pewnie się o mnie martwi. Wczoraj rozmawiałam z nią przez "telefon", ale pewnie ciekawi się co u mnie i tęskni. Ja też.
Już miałam jej to powiedzieć, ale przyszedł Leo.
-Trochę tu sobie postoimy. - mruknął.
I faktycznie, miał rację. Staliśmy koło siebie, prawie w ogóle się nie odzywając. Słyszałam ćwierkanie ptaków, uderzanie stali o stal i niekiedy wrzaski i okrzyki. Całkiem nieźle, jak na pierwszy raz.
- Ale nuda, dziewczyny...- zaczął Leo, ale zza drzew wyłonił się muskularny chłopiec od Aresa. Biegł w naszą stronę, wymachując mieczem. Spojrzałam szybko na boki. Leo siedział i podnosił miecz, trochę osłupiały. Veronica próbowała szybko podnieść kołczan, ale wszystkie strzały się z niego wysypały. Nie miałam wyboru. Ścisnęłam moją broń mocniej i podbiegłam odparowując cios. Ramię mi ścierpło, ale nie pozwoliłam chłopakowi pobiec do drzewa, na którym wisi flaga. Zrobiłam jakieś dwie sztuczki, kompletnie bezsensowne, ale długi miecz wypadł mu z rąk. Dysząc ciężko przyłożyłam mu końcówkę stali do gardła i powiedziałam:
-Jest ktoś jeszcze?
Nie odpowiedział. Bezpiecznie odwróciłam głowę i zobaczyłam, że moi przyjaciele już stoją i gapią się na mnie z otwartymi szeroko ustami. Też byłabym zdziwiona, ale mam w sobie za dużo adrenaliny.
-Pytam, czy ktoś jest z tobą? Biegł tu?
Chłopak ma zielone oczy i kwadratową szczękę, którą mocno zaciska. Niesforny kosmyk prawie czarnych włosów spadł mu nisko na czoło.
-Nie. Eee... Wysłali tu tylko mnie, bo mówili, że sobie z wami poradzę. Ja... Znaczy oni... - zaczął się jąkać. Pewnie jest tylko zdziwiony,bo kontroluję "moc". Ale na wszelki wypadek wzięłam głęboki oddech i mruknęłam szybko kilka razy.
-A co z pozostałymi? Z naszej drużyny?
-Ha! - krzyknął i poruszył się zbyt gwałtownie, przez co z jego szyi poleciała kropelka czerwonej krwi. - Prawie wszyscy leżą i kwiczą. Czerwoni ich zabawiają, a ja w tym czasie... No wiecie, miałem zdobyć sztandar.
Przegrywamy? Niedobrze! Ale co może zrobić trójka herosów przeciwko prawie pięćdziesięciu innym?
-Mam pomysł! - krzyknął entuzjastycznie Leo, który znalazł się obok mnie. - Powiesz nam, gdzie jest wasza flaga, a my po cichu ją wykradniemy!
-Nie ma mowy. - odpowiedział szybko chłopak.
Mam wybór. Możemy iść i sami poszukać tej flagi, albo w końcu pokazać wszystkim co umiem i wygrać. Może, na razie nie wszystkim, może wystarczy pokazać to tylko tej dwójce, która tu ze mną czekała. Nie ma czasu, trzeba działać, a ja lubię wygrywać.
-Nie patrzcie mi w oczy. - powiedziałam.
-Co? - spytała nagle Vera. Chciałabym się z nią zaprzyjaźnić, ale to, czego może się o mnie dowiedzieć, może skreślić przyjaźń.
-Po prostu nie patrzcie na mnie chwilę, jasne? - warknęłam.
Zobaczyłam, że patrzą na siebie zdziwieni, ale potem odwracają ode mnie wzrok. Skupiam się, myślę o wszystkich złych rzeczach, o tym, że nikt nawet nie zna dobrze swoich rodziców. Czuję, jak wzbiera się we mnie złość, a wraz z nim, w moich oczach pojawiają się czerwone płomyki, których wszyscy się boją.
-Powiedz mi, gdzie ukryliście sztandar.
Źrenice chłopaka rozszerzyły się, otworzył usta. Działa tak, jak powinno. Boi się mnie. Mnie i moich płonących oczu.
-Jest tam, gdzie się spotkaliśmy na początku. - wyjęczał.
-Dobra, zostaniesz tu. Nikogo nie zawołasz, będziesz cicho, dopóki gra się nie skończy. -zaczęłam.- A jak będzie po wszystkim, zapomnisz, czego tak się wystraszyłeś.
Potaknął. Znów wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się, spuszczając miecz.
-Możemy ruszać.
Popatrzyli na mnie niepewnie. Potem przenieśli wzrok na wystraszonego chłopaka.
-Co ty zrobiłaś? - spytał Leo.
-Wyjaśnię wam to później, teraz chodźmy po tą głupią flagę, nie ma czasu.
Biegliśmy okrężną drogą, żeby na nikogo nie wpaść. Krzyki były głośniejsze, założę się, że to nasza drużyna krzyczy. Coraz bardziej biło mi serce. Tym razem wszyscy trzymaliśmy broń w ręku.
-Dziewczyny, patrzcie! - syknął Leo. - Jest tam!
Między drzewami dostrzegłam leżącą czerwoną flagę. Już miałam tam ruszać, ale Veronica krzyknęła:
-Uwaga! Biegną do nas!
Cztery dziewczyny i jeden chłopak. Veronica szybko wypuściła trzy strzały, wszystkie trafiły w łydki. Ja i Leo skoczyliśmy do dwóch pozostałych dziewczyn i powaliliśmy je kilkoma ciosami. Leżały, kuliły się i jęczały.
-Najwyraźniej byli od Afrodyty.
Rozejrzałam się dookoła, tym razem nikogo nie było. Nie chciałabym trafić na piątkę wściekłych dzieci Aresa, dlatego szybko podbiegliśmy do drzew. Sięgnęłam po flagę i rozległ się głośny dźwięk, pewnie oznaczający wygraną. Pierwszy przybiegł do nas Chejron, popatrzył na nas, zmarszczył brwi.
-Drużyna niebieskich wygrała! Gratulacje!
Natychmiast zbiegli się wszyscy, wrzeszcząc na całe gardła. Otoczyli nas kółkiem, przegrani zostali z tyłu, nie odzywając się.
Nagle wszyscy stanęli jak wryci i odsunęli się o krok. Patrzyli na coś za mną, więc odwróciłam się, by zobaczyć, co tam jest. Ale nic nie widziałam. Popatrzyłam na zbroję. To już nie była ta sama za duża zbroja, którą miałam na sobie przed chwilą! Była krwistoczerwona, idealnie dopasowana. W ręce trzymałam długi miecz z niebiańskiego spirzu. Nie miałam już hełmu, tylko natapirowane włosy. Podniosłam miecz na wysokość oczu i przejrzałam się. Czarna szminka, czarne oczy, blada twarz.
-Co... Co, u diabła?! - krzyknęłam.
Chejron podszedł do mnie, zmierzył wzrokiem i uśmiechnął się.
-Zostałaś Uznana. Jesteś córką Aresa.
I wszyscy zaczęli klaskać.
poniedziałek, 8 kwietnia 2013
Rozdział 1.
Dziękuję wszystkim, którzy przeczytali prolog! Ale mam prośbę- zostawcie po sobie komentarz! :)
Tej nocy miałam sen.
Śniło mi się, że stoję przy ognisku, takim jak w Obozie Herosów. Ale to było większe i bardzo czerwone. W środku widziałam człowieka, próbowałam do niego krzyczeć, ale im bardziej się starałam, tym mniej było słychać. Postanowiłam podejść i złapać go za rękę, po czym szybko wyciągnąć. Zaczęłam powoli zbliżać się do ognia, czując bijący od niego żar. Nagle postać zbliżyła się do mnie i wyszła. To chłopak, nie wyglądał, jakby przed chwilą stał w samym środku ogniska, wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się łobuzersko i powiedział słowa, które odbiły się w mojej głowie.
-Mnie nie można spalić.
To był Leo Valdez, chłopak, który wczoraj zaoferował mnie oprowadzić.
Obudziłam się, kiedy wszyscy w domku Hermesa byli już ubrani. Jestem trochę zła, że nikt mnie nie obudził, bo mogę spóźnić się na śniadanie. Mam nadzieję, że nie ma tu żadnych kar, jak w mojej poprzedniej szkole.
Byłam już w czterech szkołach. W każdej najwyżej rok.W mojej ostatniej szkole, dla dzieci "specjalnych", miałam przyjaciółkę, Caroline, która powiedziała, że imię Patrycja jest za długie i nie umie go napisać (tak jak ja, ma dysleksję) i pierwsza zaczęła mówić na mnie Patt. Na początku roku szkolnego Portia Price wyśmiewała się z niej i przywaliłam jej w ten piękny, równiutki nosek. Tak zaczęła się nasza przyjaźń z Car.
Już miałam wstawać z łóżka, kiedy podszedł do mnie chłopiec z ciuchami w rękach.
-Proszę, nowe ciuchy. Lepiej się pośpiesz, bo za dwadzieścia minut zaczynamy śniadanie, usiądziesz z nami.- powiedział chłopiec. Ma nie więcej niż dwanaście lat, ale wygląda na silnego.
-Dziękuję.
-Jestem Caleb, gdybyś czegoś potrzebowała, chętnie pomogę.- wyciągnął do mnie rękę. Uścisnęłam ją i odpowiedziałam:
-Spoko, jestem Patt.
-Tak, wiem.- uśmiechnął się i wyszedł.
Na śniadanie było... właściwie każdy jadł, co chciał. Nie musiałam nawet składać zamówienia, a na moim talerzu pojawiły się tosty z ulubionym serkiem. Kiedy tylko zjadłam jednego, zjawił się następny. W końcu przyszedł Leo. Usiadł naprzeciwko mnie i uśmiechnął się. Przypomniał mi się sen, niektóre były bardzo realne i zawsze musiały coś znaczyć. Jestem ciekawa, jakie tajemnice skrywa Leon.
-To jak, gotowa na zwiedzanie najlepszego miejsca na ziemi?- spytał, kiedy skończyłam jeść czwartego tosta.
-Jasne, nie mogę się doczekać. - powiedziałam i zmusiłam się do uśmiechu.
Najpierw Leo powiedział mi, żebym nie chodziła sama do lasu. Kiedy zapytałam dlaczego, odpowiedział:
-Jeśli nie chcesz, żeby zjadły cię potwory, lepiej chodź tam z takim mięśniakiem, jak ja.
Potem zobaczyłam super ścianę wspinaczkową Z LAWĄ! Bomba! Niestety, kiedy spytałam mojego przewodnika, czy mogę ją wypróbować, odparł, że tylko bardziej zaawansowani herosi mogą z niej korzystać. Ale obiecałam sobie, że kiedyś na nią wejdę.
Widziałam jeszcze zbrojownie, jezioro, w którym pływały jakieś zielone dziewczyny i stajnie. W środku, ku mojemu zdziwieniu, nie było tylko koni, ale też pegazy! Nie mogłam się oprzeć, podeszłam do jednego i pogłaskałam go.
-To Blair, niedawno dzieciak od Apolla ją znalazł. Nie chce, żeby ktoś na niej jeździł, nie je z ręki, chyba jest smutna.
Biedna Blair. Faktycznie, jest trochę chuda i nie wygląda na szczęśliwą. Jest szara, ale skrzydła ma czarne. Zaczęłam głaskać ją po pyszczku. Chciałabym takiego pegaza, jest idealna. Wyszliśmy ze stajni, zostawiając Blair jedno jabłuszko i całusa w pysk, ode mnie.
Została godzina do obiadu, czas zaskakująco szybko przeleciał mi z Leonem. Powiedział, że kiedy już zjemy zacznie się super zabawa- bitwa o sztandar. Powiedział też, że ten wolny czas możemy spędzić wspólnie w lesie.
-Och, myślę, że to nie wypali. - powiedziałam.
-Dlaczego?
-Musielibyśmy szukać jakiegoś mięśniaka, a chyba zostało mało czasu.
Leo pokazał mi język, ale po chwili zaczęliśmy się śmiać. Kiedy tak na niego patrzyłam, poczułam coś dziwnego w brzuchu. Może to po tych tostach, pewnie się przejadłam. Ale podoba mi się sposób, w który chłopak odgarnia kręcone włosy z czoła, to, jak się uśmiecha i jego humor. Myślę, że go lubię.
Usiedliśmy pod dużym drzewem. Leo wyciągnął z pasa kanapkę i spytał:
-Z czym chcesz?
W sumie nie jestem głodna, ale jestem ciekawa skąd on wziął tą kanapkę, bo wygląda, jakby ktoś dopiero ją zrobił.
-Hmm, nie jestem głodna, ale może poproszę zimną oranżadę?
Wzruszył ramionami i wyciągnął butelkę napoju. Wzięłam ją do ręki i ... Niespodzianka! Była zimna!
-Jak ty to?.. ? Skąd ją... ?
Śmiał się ze mnie. Pewnie śmiał się z mojej zdezorientowanej miny. Wyobraziłam sobie ten wyraz i sama zaczęłam się śmiać. Czasem miło pośmiać się z samej siebie.
Tej nocy miałam sen.
Śniło mi się, że stoję przy ognisku, takim jak w Obozie Herosów. Ale to było większe i bardzo czerwone. W środku widziałam człowieka, próbowałam do niego krzyczeć, ale im bardziej się starałam, tym mniej było słychać. Postanowiłam podejść i złapać go za rękę, po czym szybko wyciągnąć. Zaczęłam powoli zbliżać się do ognia, czując bijący od niego żar. Nagle postać zbliżyła się do mnie i wyszła. To chłopak, nie wyglądał, jakby przed chwilą stał w samym środku ogniska, wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się łobuzersko i powiedział słowa, które odbiły się w mojej głowie.
-Mnie nie można spalić.
To był Leo Valdez, chłopak, który wczoraj zaoferował mnie oprowadzić.
Obudziłam się, kiedy wszyscy w domku Hermesa byli już ubrani. Jestem trochę zła, że nikt mnie nie obudził, bo mogę spóźnić się na śniadanie. Mam nadzieję, że nie ma tu żadnych kar, jak w mojej poprzedniej szkole.
Byłam już w czterech szkołach. W każdej najwyżej rok.W mojej ostatniej szkole, dla dzieci "specjalnych", miałam przyjaciółkę, Caroline, która powiedziała, że imię Patrycja jest za długie i nie umie go napisać (tak jak ja, ma dysleksję) i pierwsza zaczęła mówić na mnie Patt. Na początku roku szkolnego Portia Price wyśmiewała się z niej i przywaliłam jej w ten piękny, równiutki nosek. Tak zaczęła się nasza przyjaźń z Car.
Już miałam wstawać z łóżka, kiedy podszedł do mnie chłopiec z ciuchami w rękach.
-Proszę, nowe ciuchy. Lepiej się pośpiesz, bo za dwadzieścia minut zaczynamy śniadanie, usiądziesz z nami.- powiedział chłopiec. Ma nie więcej niż dwanaście lat, ale wygląda na silnego.
-Dziękuję.
-Jestem Caleb, gdybyś czegoś potrzebowała, chętnie pomogę.- wyciągnął do mnie rękę. Uścisnęłam ją i odpowiedziałam:
-Spoko, jestem Patt.
-Tak, wiem.- uśmiechnął się i wyszedł.
Na śniadanie było... właściwie każdy jadł, co chciał. Nie musiałam nawet składać zamówienia, a na moim talerzu pojawiły się tosty z ulubionym serkiem. Kiedy tylko zjadłam jednego, zjawił się następny. W końcu przyszedł Leo. Usiadł naprzeciwko mnie i uśmiechnął się. Przypomniał mi się sen, niektóre były bardzo realne i zawsze musiały coś znaczyć. Jestem ciekawa, jakie tajemnice skrywa Leon.
-To jak, gotowa na zwiedzanie najlepszego miejsca na ziemi?- spytał, kiedy skończyłam jeść czwartego tosta.
-Jasne, nie mogę się doczekać. - powiedziałam i zmusiłam się do uśmiechu.
Najpierw Leo powiedział mi, żebym nie chodziła sama do lasu. Kiedy zapytałam dlaczego, odpowiedział:
-Jeśli nie chcesz, żeby zjadły cię potwory, lepiej chodź tam z takim mięśniakiem, jak ja.
Potem zobaczyłam super ścianę wspinaczkową Z LAWĄ! Bomba! Niestety, kiedy spytałam mojego przewodnika, czy mogę ją wypróbować, odparł, że tylko bardziej zaawansowani herosi mogą z niej korzystać. Ale obiecałam sobie, że kiedyś na nią wejdę.
Widziałam jeszcze zbrojownie, jezioro, w którym pływały jakieś zielone dziewczyny i stajnie. W środku, ku mojemu zdziwieniu, nie było tylko koni, ale też pegazy! Nie mogłam się oprzeć, podeszłam do jednego i pogłaskałam go.
-To Blair, niedawno dzieciak od Apolla ją znalazł. Nie chce, żeby ktoś na niej jeździł, nie je z ręki, chyba jest smutna.
Biedna Blair. Faktycznie, jest trochę chuda i nie wygląda na szczęśliwą. Jest szara, ale skrzydła ma czarne. Zaczęłam głaskać ją po pyszczku. Chciałabym takiego pegaza, jest idealna. Wyszliśmy ze stajni, zostawiając Blair jedno jabłuszko i całusa w pysk, ode mnie.
Została godzina do obiadu, czas zaskakująco szybko przeleciał mi z Leonem. Powiedział, że kiedy już zjemy zacznie się super zabawa- bitwa o sztandar. Powiedział też, że ten wolny czas możemy spędzić wspólnie w lesie.
-Och, myślę, że to nie wypali. - powiedziałam.
-Dlaczego?
-Musielibyśmy szukać jakiegoś mięśniaka, a chyba zostało mało czasu.
Leo pokazał mi język, ale po chwili zaczęliśmy się śmiać. Kiedy tak na niego patrzyłam, poczułam coś dziwnego w brzuchu. Może to po tych tostach, pewnie się przejadłam. Ale podoba mi się sposób, w który chłopak odgarnia kręcone włosy z czoła, to, jak się uśmiecha i jego humor. Myślę, że go lubię.
Usiedliśmy pod dużym drzewem. Leo wyciągnął z pasa kanapkę i spytał:
-Z czym chcesz?
W sumie nie jestem głodna, ale jestem ciekawa skąd on wziął tą kanapkę, bo wygląda, jakby ktoś dopiero ją zrobił.
-Hmm, nie jestem głodna, ale może poproszę zimną oranżadę?
Wzruszył ramionami i wyciągnął butelkę napoju. Wzięłam ją do ręki i ... Niespodzianka! Była zimna!
-Jak ty to?.. ? Skąd ją... ?
Śmiał się ze mnie. Pewnie śmiał się z mojej zdezorientowanej miny. Wyobraziłam sobie ten wyraz i sama zaczęłam się śmiać. Czasem miło pośmiać się z samej siebie.
niedziela, 7 kwietnia 2013
Prolog
Na początku chciałabym podziękować Drakuli i Wiertareczce, za pomoc przy blogu. Dziękuję :) .
Wiecie jak najlepiej zacząć dzień? Udajcie się do szkoły, spotkajcie satyra, a potem wspólnie uciekajcie przed wielkimi, obrzydliwymi ptakami. Dokładnie tak, jak ja dzisiaj. Szkoda, że te Erynie, jak nazwał je ten kozłonóg, musiały rozedrzeć mi moją nową czerwoną kurtkę. Ale jeszcze bardziej żałuję tego, że nie mam przy sobie broni, bo naprawdę bardzo polubiłam tą kurtkę. Tak więc pozostaje mi tylko biec i wykrzykiwać obelgi do tych paskud.
Biegniemy i biegniemy, jesteśmy już nawet w jakimś lesie,ale chyba jesteśmy blisko, bo satyr zaczyna zwalniać. Teraz mogę spytać go gdzie biegniemy, czym jest lub jak ma na imię, ale nagle dostrzegam coś między drzewami. Wygląda jak złoty kocyk. Nie, to Złote Runo. Skąd ja to wiem? Nie mam pojęcia, skupiam się na tym, aby biec jak najszybciej. W pewnym momencie satyr staje tak nagle, że na niego wpadam. Jest ode mnie wyższy, jakieś pięć centymetrów. Może to przez te kozie nogi, może po prostu rogi dodają mu wzrostu. Odwraca się do mnie i widzę jego twarz. Ma nie więcej niż 16 lat, brązowe oczy, ciemne włosy i pogodną buzię. Byłby całkiem przystojny, gdyby nie odstraszały mnie rogi.
-Posłuchaj, mam na imię Grover.- mówi - Zaraz wejdziemy do bezpiecznego miejsca, Chejron wszystko ci wytłumaczy. Tam nie znajdą cię żadne potwory.
Wyobrażam sobie, jak wyglądam. Postrzępione ubrania, zmierzwione włosy i coś jak ciekawość i niedowierzanie na twarzy.
-Okej, Grover. -zaczynam- Jestem Patt. Dlaczego masz rogi i owłosione nogi?
Grover zaczyna się śmiać, ja też pozwalam sobie na uśmiech. Ale nadal jestem trochę zbyt oszołomiona. A co jeśli chcą mi zrobić krzywdę? Bez walki się nie poddam.
Przez chwilę idziemy z Groverem przez las, myślę, że zmierzamy w stronę wielkiego drzewa ze Złotym Runem. Właśnie przed nim satyr zatrzymuje się i mówi:
-To tu.
Przechodzi obok drzewa i znika. Dosłownie zniknął, bez namysłu idę za nim. Patrzę, gdzie jestem i nagle zapiera mi dech w piersiach.
-Witaj w Obozie Herosów.
Gapię się na miejsce, które Grover nazwał obozem. Jest tu chyba z milion domków, każdy jest inny. Jeden jest niebieski, wygląda jak woda, inny wygląda jak domek nadętych laleczek, które tak lubiłam dręczyć w szkole, jeszcze inny przykuwa moją uwagę. Jest czerwony, wokół jest porozrzucana różna broń. Sztylety, miecze, tarcze, oszczepy i inne. Mam ochotę tam podejść, ale Grover już mnie gdzieś ciągnie.
-To miejsce, to obóz dla dzieci bogów. Twoja mama lub tata to grecki bóg. A drugi rodzic to śmiertelnik, prawdopodobnie ten, z którym mieszkasz. Więc z kim mieszkasz, z mamą czy tatą?
Dzieci bogów? Greckich bogów? Nie zdziwiłabym się, gdyby nagle zza drzew wyskoczyli moim bliscy z uśmiechem na twarzy, wykrzykujących "MAMY CIĘ!". Ale to nie wygląda jak żart.
-E, mieszkam z mamą.- mówię- Ojca nie znam.
Mama mówiła mi, że tata był żołnierzem. Po tym jak się urodziłam poszedł na jakąś wojnę i nigdy nie wrócił. Nie wiem czy umarł, czy nie chciał mieć dzieci. Z mamą żyło mi się dobrze, nie zmieniłabym tego.
-Och, super! Czyli twój tata jest bogiem! Cieszysz się?
Nie tryskam entuzjazmem jak satyr. Muszę się powstrzymać, żeby się nie zdenerwować, wtedy będzie źle. Pierwszy dzień w obozie i już ludzie mieliby się mnie wystraszyć? Kiepsko. W pamięci próbuję sobie coś przypomnieć o tych greckich bogach. Nie idzie mi to za dobrze, bo nigdy nie słuchałam na lekcjach. Między innymi dlatego wyrzucali mnie ze szkół.
Po rozmowie z Chejronem, z której dowiedziałam się, że te domki, które widziałam wcześniej, to domki dzieci bogów i że na dzieci bogów mówimy "herosi" lub po prostu "dzieci półkrwi", udajemy się na kolacje. Staję z Chejronem (czy wspomniałam, że jest centaurem?) przed największym ogniskiem, jakie w życiu widziałam, i patrzę na te wszystkie dzieciaki. Jeśli dobrze zrozumiałam, jest tu gdzieś moje rodzeństwo. Jestem ciekawa, przy którym stoliku teraz siedzą. Nie przejmuję się tym, że prawdopodobnie wyglądam jak jakaś bezdomna, stoję wyprostowana i patrzę na otaczających mnie ludzi.
- UWAGA ! - krzyczy centaur- Dziś do naszego obozu przybyła Patrycja...
-Patt! - wtrącam.
-Tak, Patt ... Nie wiemy jeszcze czyją jest córką, dlatego przez jakiś czas zamieszka w domku Hermesa! Niestety, Grover, nie może jej oprowadzić, więc, czy jest jakiś ochotnik?
Nikt się nie zgłosił. Nie dziwię się, gdybym zobaczyła kogoś takiego, jak ja, też bym się nie zgłosiła. Ale ciekawe, kto mnie oprowadzi, jeśli nie jakiś półbóg? I dlaczego Grover nie może?
Nagle, ku mojemu zdziwieniu, wstał jakiś chłopak. Ma kręcone włosy, brudną, pomarańczową koszulkę, a przy spodniach wisi mu jakiś pas.
- Ja nie mam nic do roboty. - powiedział chłopak i uśmiechnął się do mnie. - Jestem Leo Valdez.
Wiecie jak najlepiej zacząć dzień? Udajcie się do szkoły, spotkajcie satyra, a potem wspólnie uciekajcie przed wielkimi, obrzydliwymi ptakami. Dokładnie tak, jak ja dzisiaj. Szkoda, że te Erynie, jak nazwał je ten kozłonóg, musiały rozedrzeć mi moją nową czerwoną kurtkę. Ale jeszcze bardziej żałuję tego, że nie mam przy sobie broni, bo naprawdę bardzo polubiłam tą kurtkę. Tak więc pozostaje mi tylko biec i wykrzykiwać obelgi do tych paskud.
Biegniemy i biegniemy, jesteśmy już nawet w jakimś lesie,ale chyba jesteśmy blisko, bo satyr zaczyna zwalniać. Teraz mogę spytać go gdzie biegniemy, czym jest lub jak ma na imię, ale nagle dostrzegam coś między drzewami. Wygląda jak złoty kocyk. Nie, to Złote Runo. Skąd ja to wiem? Nie mam pojęcia, skupiam się na tym, aby biec jak najszybciej. W pewnym momencie satyr staje tak nagle, że na niego wpadam. Jest ode mnie wyższy, jakieś pięć centymetrów. Może to przez te kozie nogi, może po prostu rogi dodają mu wzrostu. Odwraca się do mnie i widzę jego twarz. Ma nie więcej niż 16 lat, brązowe oczy, ciemne włosy i pogodną buzię. Byłby całkiem przystojny, gdyby nie odstraszały mnie rogi.
-Posłuchaj, mam na imię Grover.- mówi - Zaraz wejdziemy do bezpiecznego miejsca, Chejron wszystko ci wytłumaczy. Tam nie znajdą cię żadne potwory.
Wyobrażam sobie, jak wyglądam. Postrzępione ubrania, zmierzwione włosy i coś jak ciekawość i niedowierzanie na twarzy.
-Okej, Grover. -zaczynam- Jestem Patt. Dlaczego masz rogi i owłosione nogi?
Grover zaczyna się śmiać, ja też pozwalam sobie na uśmiech. Ale nadal jestem trochę zbyt oszołomiona. A co jeśli chcą mi zrobić krzywdę? Bez walki się nie poddam.
Przez chwilę idziemy z Groverem przez las, myślę, że zmierzamy w stronę wielkiego drzewa ze Złotym Runem. Właśnie przed nim satyr zatrzymuje się i mówi:
-To tu.
Przechodzi obok drzewa i znika. Dosłownie zniknął, bez namysłu idę za nim. Patrzę, gdzie jestem i nagle zapiera mi dech w piersiach.
-Witaj w Obozie Herosów.
Gapię się na miejsce, które Grover nazwał obozem. Jest tu chyba z milion domków, każdy jest inny. Jeden jest niebieski, wygląda jak woda, inny wygląda jak domek nadętych laleczek, które tak lubiłam dręczyć w szkole, jeszcze inny przykuwa moją uwagę. Jest czerwony, wokół jest porozrzucana różna broń. Sztylety, miecze, tarcze, oszczepy i inne. Mam ochotę tam podejść, ale Grover już mnie gdzieś ciągnie.
-To miejsce, to obóz dla dzieci bogów. Twoja mama lub tata to grecki bóg. A drugi rodzic to śmiertelnik, prawdopodobnie ten, z którym mieszkasz. Więc z kim mieszkasz, z mamą czy tatą?
Dzieci bogów? Greckich bogów? Nie zdziwiłabym się, gdyby nagle zza drzew wyskoczyli moim bliscy z uśmiechem na twarzy, wykrzykujących "MAMY CIĘ!". Ale to nie wygląda jak żart.
-E, mieszkam z mamą.- mówię- Ojca nie znam.
Mama mówiła mi, że tata był żołnierzem. Po tym jak się urodziłam poszedł na jakąś wojnę i nigdy nie wrócił. Nie wiem czy umarł, czy nie chciał mieć dzieci. Z mamą żyło mi się dobrze, nie zmieniłabym tego.
-Och, super! Czyli twój tata jest bogiem! Cieszysz się?
Nie tryskam entuzjazmem jak satyr. Muszę się powstrzymać, żeby się nie zdenerwować, wtedy będzie źle. Pierwszy dzień w obozie i już ludzie mieliby się mnie wystraszyć? Kiepsko. W pamięci próbuję sobie coś przypomnieć o tych greckich bogach. Nie idzie mi to za dobrze, bo nigdy nie słuchałam na lekcjach. Między innymi dlatego wyrzucali mnie ze szkół.
Po rozmowie z Chejronem, z której dowiedziałam się, że te domki, które widziałam wcześniej, to domki dzieci bogów i że na dzieci bogów mówimy "herosi" lub po prostu "dzieci półkrwi", udajemy się na kolacje. Staję z Chejronem (czy wspomniałam, że jest centaurem?) przed największym ogniskiem, jakie w życiu widziałam, i patrzę na te wszystkie dzieciaki. Jeśli dobrze zrozumiałam, jest tu gdzieś moje rodzeństwo. Jestem ciekawa, przy którym stoliku teraz siedzą. Nie przejmuję się tym, że prawdopodobnie wyglądam jak jakaś bezdomna, stoję wyprostowana i patrzę na otaczających mnie ludzi.
- UWAGA ! - krzyczy centaur- Dziś do naszego obozu przybyła Patrycja...
-Patt! - wtrącam.
-Tak, Patt ... Nie wiemy jeszcze czyją jest córką, dlatego przez jakiś czas zamieszka w domku Hermesa! Niestety, Grover, nie może jej oprowadzić, więc, czy jest jakiś ochotnik?
Nikt się nie zgłosił. Nie dziwię się, gdybym zobaczyła kogoś takiego, jak ja, też bym się nie zgłosiła. Ale ciekawe, kto mnie oprowadzi, jeśli nie jakiś półbóg? I dlaczego Grover nie może?
Nagle, ku mojemu zdziwieniu, wstał jakiś chłopak. Ma kręcone włosy, brudną, pomarańczową koszulkę, a przy spodniach wisi mu jakiś pas.
- Ja nie mam nic do roboty. - powiedział chłopak i uśmiechnął się do mnie. - Jestem Leo Valdez.
Subskrybuj:
Posty (Atom)